Zaćmienie. Erin Hunter

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Zaćmienie - Erin Hunter страница 14

Автор:
Серия:
Издательство:
Zaćmienie - Erin Hunter

Скачать книгу

tego właśnie pragnął? Złocisty kot poczuł, że ma ochotę krzyczeć. Najwyraźniej Tygrysia Gwiazda pragnął władzy wyłącznie dla siebie.

      – Nie śmiej się ze mnie – warknął do swego mentora.

      Jastrzębi Mróz potrząsnął wąsami.

      – Spójrzcie no na tego małego wojownika! Jak uroczo udaje Ognistą Gwiazdę! Taki wielki i odważny!

      – To jak wytłumaczycie moją walkę z górskimi kotami? Żaden z nich nawet mnie nie drasnął!

      – Pokonałeś stado na wpół zagłodzonych, niewytrenowanych przybłęd – wyśmiał go Jastrzębi Mróz. – No brawo. To zdecydowanie świadczy o twojej waleczności!

      Lwia Łapa zamrugał szybko bursztynowymi oczami. Ziemia pod jego łapami nagle stała się jeszcze bardziej lodowata. Czyżby mieli rację? Górskie koty nie były w końcu klanem świetnie wyszkolonych wojowników. Plemię mogłoby je pokonać z pomocą każdego innego kota. Nie potrzebowali najpotężniejszego z nich, by wygrać tę bitwę. A jeżeli przepowiednia rzeczywiście była tylko snem?

      – Już nie jesteś taki pewny swego, co? – Tygrysia Gwiazda strzepnął ogonem. – Z pewnością miło jest wierzyć, że jest się najpotężniejszym wojownikiem na świecie, ale gdyby tak było, to czy Ognista Gwiazda naprawdę zaryzykowałby wysyłanie trzech swoich najważniejszych kotów w góry, gdzie mogły zginąć?

      Lwia Łapa poczuł w sercu ukłucie ogromnego smutku. Jego umysł ogarnęły wątpliwości. Przywódca klanu nigdy nie wspomniał o przepowiedni. Gdyby naprawdę wierzył, że są wyjątkowi, to chyba rzeczywiście nie chciałby ryzykować. Pewnie trzymałby ich wtedy w bezpiecznym obozie, gdzie mogli dbać o resztę Klanu Pioruna.

      Tygrysia Gwiazda nachylił się do Lwiej Łapy tak blisko, że jego oddech poruszył wąsami złocistego ucznia.

      – Jeżeli chcesz mieć ogromną moc, możesz ją zdobyć tylko w jeden sposób – syknął. – Trenując. Ćwicz walkę, ciężko pracuj, a pewnego dnia może staniesz się najpotężniejszym kotem w lesie. – Wycofał się o krok, a gdy znów przemówił, jego głos był wyraźnie niższy niż dotychczas. – A teraz powtórz tamten atak. Tylko tym razem nie wyciągaj pazurów! Masz robić to, co ci każę.

      Rozdział 4

      Sójcza Łapa z trudem wciągnął lepki plaster miodu na szeroki, płaski liść, który rozłożył wcześniej pośrodku legowiska medyczki. Choć owinęli go już liśćmi szczawiu, miód wciąż wydzielał z siebie silny, słodkawy zapach. W obawie, by nie przeniknął on do pozostałych ziół przechowywanych w spiżarni za skalistą szczeliną, Liściasta Sadzawka przyniosła liść dzikiego rabarbaru i poprosiła Sójczą Łapę, by owinął nim plaster, a sama udała się do lasu po kocimiętkę.

      Sójcza Łapa ostrożnie pozaginał krawędzie liścia. Miał nadzieję, że lepki miód sklei je chociaż na chwilę, żeby miał czas owiązać paczuszkę włóknami kory.

      Raptem zamarł, gdy usłyszał głośny, pełen przerażenia pisk. Któreś z kociąt krzyknęło z bólu. Nadstawiając uszu, Sójcza Łapa rozpoznał żałosne miauczenie Ropuszka. Odwrócił się i pognał do wyjścia z legowiska, ale nim je opuścił, do środka wbiegła Stokrotka. Jej futro pachniało strachem. Gdy przebiegała obok niego, Sójcza Łapa poczuł na pysku kopnięcie małej łapki. Domyślił się, że Stokrotka trzyma Ropuszka za kark.

      – Połóż go obok sadzawki – polecił.

      – Gonił za pszczołą i wskoczył prosto w pokrzywy! – wydyszała kotka, kładąc kociaka na ziemi.

      – Głupia pszczoła! – zawodził maluch.

      Sójcza Łapa natychmiast poczuł ulgę. Pokrzywy! Też mi problem! Przez panikę kotki zaczął już myśleć, że Ropuszka zaatakował jakiś lis.

      – Ognista Gwiazda już dawno powinien kazać wyrwać te pokrzywy – narzekała Stokrotka. – Wiedziałam, że któregoś dnia będą przez nie kłopoty!

      – Pokrzywy nie są trujące. – Sójcza Łapa zaczął obwąchiwać Ropuszka, a wtedy mała łapka uderzyła go w prosto w nos. Kociak kręcił się i wiercił, usiłując polizać poparzone miejsca. – Siedź spokojnie! – mruknął Sójcza Łapa.

      – Ale to boli! – poskarżył się maluch.

      Jego miękkie futerko nie stanowiło żadnej ochrony przed bolesnymi ukłuciami pokrzywy. Sójcza Łapa wyczuł ciepło promieniujące z noska i uszu Ropuszka. Odsłonięta skóra zaczynała już puchnąć.

      – Przyniosę liście szczawiu – postanowił.

      Zrywając się z miejsca, by jak najszybciej dotrzeć do zapasów ziół, potknął się o ogon Stokrotki nieustannie krążącej wokół swojego kociaka. Zatoczył się lekko i pobiegł dalej. Przeszedł przez szczelinę i złapał garść liści leżących obok kwiatów malwy. Powąchał je, by upewnić się, że to właściwe zioło, po czym przeżuł je na miękką papkę. Wiedział, że sok szczawiowy prędko ukoi ból Ropuszka, o ile kociak pozwoli mu nałożyć mazidło na swoje futro.

      Przeżuwając resztkę liści, Sójcza Łapa powrócił do wiercącego się Ropuszka i wypluł maź na łapę, by wsmarować ją w poparzone pokrzywą uszka.

      Maluch jednak raptownie się odsunął.

      – Nie dotykaj mnie! – miauknął, machając łapkami. Pierwsza porcja szczawiu poleciała wprost do sadzawki. Sójcza Łapa usłyszał plusk, gdy wpadła do chłodnej wody. Kipiąc ze złości, odwrócił się z powrotem do przeżutych liści.

      – Im szybciej cię opatrzę, tym szybciej przestanie boleć. – Przesuwając się, raz jeszcze zderzył się ze Stokrotką. Na Klan Gwiazdy! – pomyślał z rozdrażnieniem. – Idź opiekować się Różyczką! – warknął. – Nie chcesz chyba, żeby też wpadła w pokrzywy? Ja się zajmę Ropuszkiem. – Strzepnął ogonem. – O ile usiedzi w miejscu!

      – Na pewno nic mu nie będzie? – miauknęła z obawą Stokrotka.

      Sójcza Łapa wziął głęboki oddech, przypominając sobie słowa Liściastej Sadzawki: Zachowaj spokój; to pomoże i tobie, i twoim pacjentom.

      – Jeszcze żaden kot nie umarł od pokrzyw – mruknął przez zaciśnięte zęby.

      – Postaraj się siedzieć spokojnie, skarbie – poprosiła Stokrotka, powoli wychodząc z legowiska medyczki. – Wrócę do ciebie, kiedy tylko upewnię się, że Różyczce nic się nie stało!

      – Nie śpiesz się – wymamrotał pod nosem Sójcza Łapa. Przykucnął, aby przeżuć kolejne liście szczawiu, a potem powrócił do Ropuszka i pokrytym mazidłem językiem zaczął wsmarowywać lek w uszka kociaka. Ropuszek próbował robić uniki, ale Sójcza Łapa przycisnął go przednimi łapami do ziemi.

      – Nie ruszaj się – wymamrotał między liźnięciami. Kociak głośno zawodził, ale uczeń medyczki nie zwracał uwagi na jego narzekanie. Wypuścił go z uścisku dopiero w momencie, kiedy całe uszy Ropuszka ociekały gorzkim sokiem. – Wiem, że cię boli, ale musisz się uspokoić.

Скачать книгу