Kroków siedem do końca. Piotr Lipiński
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Kroków siedem do końca - Piotr Lipiński страница 6
Zrzeszenie stało się głównym celem komunistycznej propagandy i bezpieki. UB dość szybko rozpracowywało kolejne komendy, aresztowało dowództwa. Tragiczne wyliczenie można sprowadzić do czterech wierszy:
I Komenda WiN, prezes pułkownik Jan Rzepecki, wrzesień 1945–listopad 1945.
II Komenda WiN, prezes pułkownik Franciszek Niepokólczycki, listopad 1945–październik 1946.
III Komenda WiN, prezes podpułkownik Wincenty Kwieciński, październik 1946–styczeń 1947.
IV Komenda WiN, prezes podpułkownik Łukasz Ciepliński, styczeń 1947–listopad 1947.
IV Komendę postawiono przed sądem w 1950 roku. Komendanta Łukasza Cieplińskiego skazano na pięciokrotną karę śmierci i trzydzieści lat więzienia. Adama Lazarowicza, zastępcę komendanta, na czterokrotną karę śmierci i trzydzieści trzy lata więzienia. Jednego dnia, 1 marca 1951 roku, stracono na Mokotowie prawie całą IV Komendę WiN: siedem osób. Dziś rocznicę tego wydarzenia obchodzimy jako Narodowy Dzień Pamięci Żołnierzy Wyklętych.
Członek podziemia Maciej Jeleń wspominał ostatnie chwile dowódców IV Komendy:
„Znalazłem się w Mokotowie w celi śmierci i po pewnym czasie do celi wprowadzili więźniów po procesie całej czwartej komendy WiN. Wśród nich byli Łukasz Ciepliński, Lazarowicz, Błażej, Rzepka, Kawalec, Batory, cała siódemka. Jeden z nich, Rzepka, był praktycznie rzecz biorąc wskutek strasznego śledztwa ciężko chory, to była schizofrenia w całym tego słowa znaczeniu. Do niego nic nie docierało, co koledzy mówili.
Pierwszego marca 1953 roku w godzinach popołudniowych zaczęli wywoływać więźniów grupkami. I jak się zorientowaliśmy, wywołali w tych grupkach całą czwartą komendę WiN. Myśmy mieli możliwość przez taki kawałeczek szyby obserwować podwórzec więzienny. Widzieliśmy mniej więcej koło stu, stu pięćdziesięciu metrów drogi, którą byli ci więźniowie prowadzeni. Pojedynczo ich wyprowadzali. Dwóch strażników trzymało takiego więźnia pod ręce, z tyłu szedł też prawdopodobnie ubezpieczający.
Egzekucja odbywała się w garażu samochodowym. I tak trochę po bolszewicku był włączany motor samochodu, żeby zagłuszyć ewentualne dźwięki. Strzał padał jeden.
Przy trzecim czy czwartym wyprowadzeniu słyszeliśmy, że jeden z więźniów zaczął krzyczeć: mordują! Przypuszczam, że to był Chmiel, który usiłował w ten sposób dać współwięźniom znać, co się z nimi dzieje.
Łukasz Ciepliński zwrócił się do mnie, aby powiadomić ewentualnie jego rodzinę, bo bardzo był do niej przywiązany, że w momencie, kiedy zorientuje się, że to już jest egzekucja, to medalik, który nosił na szyi, włoży do ust, przed egzekucją, aby ewentualnie rodzina miała możliwość rozpoznania jego ciała wśród tych grobów, wśród tych zwłok, które były potajemnie grzebane przez władze bezpieczeństwa w różnych miejscach Warszawy”.
W latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku żył jeszcze ostatni członek IV Komendy WiN – Ludwik Kubik. Rozmawiałem z nim, ale nie chciał wracać do tamtych wydarzeń; mówił mi, że ciągle przeżywa śmierć kolegów.
Kolejne komendy WiN słały na Zachód swoich emisariuszy. Pierwsza wyekspediowała pułkownika Janusza Bokszczanina. Potem Franciszek Niepokólczycki skierował tam Kazimierza Rolewicza i Wacława Bnińskiego. Wreszcie – Józefa Maciołka i Stefana Mariana Rostworowskiego „Ignacego”. Ci dwaj wyruszyli do Wielkiej Brytanii 1 września 1946 roku. Z Polski wymknęli się statkiem belgijskim transportującym węgiel do Szwecji. Do Wielkiej Brytanii dotarli 23 września 1946 roku.
Emisariusze z kraju powołali Delegaturę Zagraniczną WiN. Był to więc twór krajowych konspiratorów, a nie emigrantów. Działał w pewnym sensie obok polskiego Londynu. Każdy z wysłanników WiN ruszał, aby nawiązać kontakt z polskimi władzami emigracyjnymi, choć – co istotne – nie z zadaniem podporządkowania się im. Jednak dzięki Maciołkowi WiN uzyskał pełne uznanie urzędującego na uchodźstwie prezydenta RP.
Józef Maciołek był szefem Delegatury i jednym z jej najważniejszych organizatorów. Rozwinął współpracę z Departamentem Obrony USA i z CIA. W 1950 roku podpisał umowę z wywiadem amerykańskim, co umocniło stabilność finansową polskiego podziemia. Amerykanie dostarczali również sprzęt szpiegowski i dywersyjny. W zamian oczekiwali zaangażowania polskiego podziemia po wybuchu III wojny światowej. Dzięki niespożytej energii Józefa Maciołka powstały ekspozytury podziemia w Monachium, Paryżu, Sztokholmie, Brukseli, a także w Kanadzie i Stanach Zjednoczonych.
Pułkownik Maciołek tym samym stał się najważniejszym przebywającym poza krajem człowiekiem związanym z ruchem oporu w Polsce.
Ale zanim do tego doszło, WiN w Polsce zagroził paraliż. Kiedy pod koniec 1947 roku wpadła IV Komenda, organizacja wydawała się niemal całkowicie zniszczona.
Sytuację uratował człowiek, do którego Maciołek miał bezgraniczne zaufanie. Łączyły ich nie tylko więzy organizacyjne, ale też przyjacielskie i rodzinne. Chodzi o Stefana Sieńkę. Kolejną szkatułkę w tej opowieści.
Matka Józefa Maciołka to Tekla z domu Sieńko. Stefan był podkomendnym Józefa od czasów Armii Krajowej. Maciołek, opuszczając kraj we wrześniu 1946 roku, powierzył Sieńce ważne zadanie – szefa siatki informacyjnej „Iskra”.
Stefan Sieńko „Wiktor” tak jak Józef Maciołek działał w WiN od początku. Długo unikał aresztowania, aż wreszcie pod koniec 1947 roku wpadł. Mógł skończyć tak jak inni, zastrzelony w więziennej piwnicy po wyroku sądu kapturowego, zwanego „kiblowym”, bo aresztowanych prowadzono na rozprawę do toalety, a przed sądem zasiadali na kiblu. Albo – jeśli tak wolałaby władza – po procesie pokazowym, szeroko opisywanym w komunistycznej prasie, która piętnowała ludzi podziemia, przypisując im wojenną współpracę z hitlerowcami, a po wojnie mordowanie komunistów.
Ale do Maciołka dotarła wiadomość, że Sieńce szczęśliwie udało się uciec, choć podczas pościgu został ranny. Najbliższym współpracownikom – tym, z którymi zdruzgotany odbudowywał WiN – „Wiktor” pokazywał nobilitującą bliznę. Od Wielkanocy 1948 roku ścigała go niemal cała bezpieka. WiN-owca szukały Wojewódzkie Urzędy Bezpieczeństwa Publicznego w Krakowie, Rzeszowie, Katowicach, Warszawie. W rozsyłanych listach gończych jawił się niemal jako wróg publiczny numer jeden.
Stefan Sieńko pisał do Józefa Maciołka w przekazanej tajnym kanałem korespondencji: „Pomimo naprawdę ciężkich czasów, jakie ostatnio przeżyłem ja osobiście i wielu naszych znajomych, trzymamy się dobrze”. Czekał na wiadomość z Delegatury, bo każda informacja stamtąd napawała wiarą na lepsze następne dni. Kończył: „Ażeby zaspokoić wzajemną ciekawość wypadałoby się nam spotkać wkrótce, ale bądźmy pełni wzajemnego zaufania, w przyszłości na wszystko będzie czas”.
Stefan Sieńko powoli ożywiał organizację. Z Polski płynął do Delegatury kolejny pokrzepiający meldunek: „W wytworzonej sytuacji postanowiliśmy przeprowadzić pewne przegrupowania w pozostałym zespole kierowniczym i przystąpić do normalnej pracy nad zmontowaniem nowego ośrodka kierowniczego”.
Doniesienia te coraz bardziej cieszyły Maciołka. Organizacja, zniszczona aresztowaniami, odradzała się jak Polska w 1918 roku.
Wreszcie i sam Sieńko ustabilizował