Kroków siedem do końca. Piotr Lipiński
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Kroków siedem do końca - Piotr Lipiński страница 7
W kraju rodziła się V Komenda. Nadano jej wówczas miano „Uniwersytetu”. Dwa równie ważne działy oznaczono kryptonimami związanymi także ze szkolnictwem wyższym. Obszar Centralny nazwano „Akademią”, a Białostocki – „Bursą”. Jakby ze studencką młodością wiązano nadzieje na pomyślną przyszłość.
WiN informował Maciołka, że ewidencjonuje dostępną broń i remontuje dwanaście radiostacji. W pięciu województwach dysponuje bunkrami. W trzech miejscach, w których w przyszłości planowano koncentrację, gromadzi w magazynach medykamenty i środki opatrunkowe.
Najważniejszym osiągnięciem było jednak wtopienie się w środowisko komunistów. Ludzie podziemia, nawet kosztem posądzeń o zaprzaństwo, pracowali na opinię oddanych ideologicznie nowej władzy i otrzymywali stanowiska w istotnych miejscach. Takich Konradów Wallenrodów przybywało z dnia na dzień.
Stefan Sieńko pisał znowu do Józefa Maciołka: „Podświadomie wyczuwam, że nasza praca zaczyna się finalizować, i to staje się dla mnie, jak i mojego najbliższego otoczenia poważnym bodźcem do dalszego wysiłku.
Marzę już o tej chwili, kiedy Bóg pozwoli nam się spotkać w wolnej ojczystej ziemi. Wam przede wszystkim życzę z całego serca doczekania się jak najszybciej tego momentu, bo zdaję sobie sprawę, że wśród obcych zaznajecie mniej chwili zadowolenia niż my tutaj – nazwijmy to – na pierwszej »linii frontu«”.
Wszystko toczyło się po myśli Stefana Sieńki. Pod rozkazy V Komendy udawało się wciągać kolejne oddziały partyzanckie, działające do tej pory w samotności. Trafił do nich emisariusz, który skutecznie nakłaniał dowódców, aby podporządkowali się nowemu szefostwu WiN. Tym łącznikiem był „Artur”, który odegrał też inną ważną rolę – kuriera do Delegatury WiN.
2
„Artur” fatalnie się pomylił. Przez ciemność potęgowaną deszczem nie zorientował się, że choć idzie wzdłuż linii elektrycznej, to w przeciwną stronę.
Na cały dzień zaszył się w jakiejś rozpadlinie.
W nocy, która tym razem była jaśniejsza, znowu ruszył w drogę wzdłuż słupów trakcji elektrycznej, tym razem już we właściwym kierunku, w stronę miasteczka Ostritz.
Dotarł tam koło drugiej w nocy. Do rana przeczekał w zaroślach. Potem znowu według instrukcji: w miasteczku przeskoczyć strumyk i polną drogą dojść do sklepu z szyldem „Eduard Bach”. To był jego pierwszy punkt kontaktowy.
Musiał się bać. Kurier zdany jest na obcych ludzi, których nigdy wcześniej nie spotkał. To oni przerzucają go z miejsca na miejsce, to oni organizują kwatery podczas tajnej operacji. Kurier ufa im tylko dlatego, że ktoś inny za nich ręczy. Jego życie wisi na tej cienkiej nici zaufania. Przyjaciel, gdy nocą schwyta go bezpieka, rano może już być wrogim agentem.
Po dwóch dniach skradania się opłotkami „Artur” wszedł do niemieckiego sklepu w owej niewielkiej miejscowości Ostritz. Zrobił to jednak dopiero wtedy, gdy jakiś klient skończył zakupy. Przyjrzał się stojącemu za ladą szczupłemu, ciemnemu blondynowi o szarych oczach – nad lewym przebiegała blizna. Wszystko zgadzało się z opisem, który przed misją otrzymał od oficera V Komendy. Mężczyzną tym był Gerhard Wagner „Bach”, zwany przez „Artura” Eduardem Bachem, szef punktu kontaktowego.
„Artur” wypowiedział po niemiecku hasło. Usłyszał odzew.
Bach od razu zabrał go do niewielkiego magazynu za sklepem, a potem zaprowadził do swojego mieszkania kilkadziesiąt metrów dalej.
Lecz „Artur” nie odetchnął, nie zeszło z niego napięcie. A przecież po tych wszystkich przeżyciach krew w żyłach powinna zwolnić. Czuł jednak, że Bach jest nieufny. Wypytywał, dlaczego spóźnił się aż całą dobę.
Potem „Artur” zorientował się, że dokładnie skontrolowano drogę, którą przebył, wszystkie kryjówki, którymi się posłużył. Znaleziono nawet butelkę po wypitej dla rozgrzewki wiśniówce. Mówiono mu, że chodzi o zatarcie śladów. „Artur” jednak nabrał przekonania, że po prostu go sprawdzali. Obawiali się pewnie, że mogła go złapać milicja i dotarł do punktu kontaktowego już po przewerbowaniu. Tu nikt nikomu nie ufał.
Dzień później po „Artura” przyjechała ładna, wysoka brunetka. Studentka medycyny w Berlinie Wschodnim, a przy tym łączniczka podziemia.
– Jestem Rita – przedstawiła się i dodała, że rozkazano jej przeszmuglować „Artura” do Berlina Zachodniego, do mężczyzny zwanego „Beno”. Komórka przerzutowa posługiwała się dwiema łączniczkami mieszkającymi w Berlinie Wschodnim: „Uschi” i „Inge”. Obie należały do komunistycznej organizacji Wolna Młodzież Niemiecka – FDJ.
„Artur” wcielił się w nową rolę. Stał się Niemcem. Dostał wschodnioniemiecki dokument na nazwisko Erich Heinrich Bigalke, szewc urodzony w Lipsku.
Ale „Artur” słabo znał niemiecki. Tymczasem komunistyczna milicja często kontrolowała pociągi do Berlina Wschodniego, gdzie mieli dotrzeć najpierw. Szukała zbiegów z Polski, którzy przedarli się przez zieloną granicę i zmierzali dalej na Zachód. Ludzi takich jak on.
Na noc „Artura” zawieziono motocyklem do sąsiedniej miejscowości i zamelinowano u mężczyzny nazywanego Waltherem. Ten o czwartej nad ranem podrzucił kuriera na dworzec kolejowy, na którym oczekiwała łączniczka Rita. Przywiozła ze sobą znakomity dokument – zaświadczenie, że „Artur” choruje na raka gardła. Nie może się więc odzywać. A Rita jest jego kuzynką i wiezie go do szpitala onkologicznego. Owinęła mu szyję opatrunkiem. Kiedy potem w pociągu trzykrotnie kontrolowała ich milicja, Rita pokazywała dokumenty, a „Artur” niezrozumiale charczał.
Gdy już dotarli do Berlina, przedostanie się do amerykańskiej strefy okupacyjnej okazało się łatwe. Po przesiadkach kolejowych znaleźli się w dzielnicy Steglitz już w Berlinie Zachodnim. Łączniczka Rita przekazała „Artura” szefowi kanału przerzutowego. To był właśnie „Beno”.
„Artura” zakwaterowano u starszej pani, wdowy po lekarzu Wehrmachtu, który zginął na froncie wschodnim. Od tej pory „Artur” udawał Francuza, bo trochę znał język francuski. Zakazano mu odzywać się na ulicy po polsku z obawy przed komunistycznymi agentami, którzy mogliby na niego zwrócić uwagę. Bez przerwy towarzyszył mu George Sowa, który kwaterował w tym samym domu niemieckiej wdowy. Potem „Artur” dowiedział się, że ten kanał przerzutowy nosił kryptonim „Étoile”, co po francusku znaczy między innymi „Zbieg”. Niedługo przed „Arturem”, który zmierzał na Zachód w listopadzie 1951 roku, wykorzystał tę trasę również inny kurier V Komendy Tomasz Gołąb „Wacław” – on przedzierał się do Delegatury pod koniec lipca.
Takich szlaków WiN miał zaledwie kilka. Używano ich wiele razy, co było ryzykowne, ale niezbędne. Przerzucanie ludzi przez granicę wymaga ustalenia wielu szczegółów – przede wszystkim u kogo kurierzy będą mieszkać na swojej trasie i w jaki sposób najbezpieczniej