Gambit królowej. Уолтер Тевис

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Gambit królowej - Уолтер Тевис страница 18

Gambit królowej - Уолтер Тевис Poza serią

Скачать книгу

intensywnie błękitne i pastelowozielone, a podkolanówki wyprodukowane ze stuprocentowej wełny importowanej z Anglii.

      Patrząc na przerwie na swoje odbicie w lustrze w damskiej toalecie – na proste brązowe włosy, wąskie ramiona i okrągłą twarz z nijakimi brązowymi oczami i piegowatym nosem – Beth czuła czasem w ustach znajomy smak octu. Dziewczęta, które należały do klubu, używały szminki i cieni do powiek. Beth się nie malowała i ciągle jeszcze nosiła pazia. Ani jej samej, ani nikomu innemu nigdy nie przyszło do głowy, że mogłaby wstąpić do klubu.

      – W tym tygodniu będziemy się uczyć dwumianu Newtona – oznajmiła pani MacArthur. – Czy ktoś umie powiedzieć, co to dwumian?

      Siedząca w ostatniej ławce Beth podniosła rękę. Nigdy wcześniej tego nie robiła.

      – Proszę – powiedziała nauczycielka.

      Beth wstała. Nagle poczuła się okropnie zmieszana.

      – Dwumian to wyrażenie algebraiczne złożone z dwóch jednomianów. – Przerabiali to w zeszłym roku w Methuen. – X dodać Y jest dwumianem.

      – Bardzo dobrze – pochwaliła pani MacArthur.

      Przed Beth siedziała dziewczynka o imieniu Margaret. Miała lśniące jasne włosy i kaszmirowy sweterek w kosztownym odcieniu bladej lawendy. Kiedy Beth siadała z powrotem, jasna główka odwróciła się leciutko w jej stronę.

      – Mózgownica! Cholerna mózgownica! – syknęła.

      Beth spędzała wszystkie przerwy samotnie. Nawet nie przyszło jej do głowy, że mogłoby być inaczej. Większość dziewcząt przechadzała się parami albo trójkami, ale ona zawsze spacerowała sama.

      Kiedy pewnego popołudnia wychodziła z biblioteki, wytrącił ją z zamyślenia czyjś daleki śmiech. W głębi korytarza, w aureoli popołudniowego słońca zobaczyła wysoką czarnoskórą dziewczynę odwróconą do niej plecami. Dwie niższe dziewczynki stały obok dystrybutora z wodą i patrzyły na jej twarz. Beth nie widziała wyraźnie ich rysów, ostry blask słońca raził ją w oczy. Wysoka odwróciła się, przechylając głowę w znajomy sposób, i Beth poczuła, że serce staje jej w piersi. Ruszyła korytarzem w jej stronę.

      Ale to nie była Jolene. Beth zatrzymała się i odwróciła na pięcie. Trzy dziewczyny odeszły od dystrybutora i pogrążone w głośnej rozmowie wyszły przez główne drzwi. Beth długo stała i patrzyła w ślad za nimi.

      – Czy mogłabyś pójść do drogerii Bradleya i kupić mi fajki? – poprosiła pani Wheatley. – Chyba się przeziębiłam.

      – Tak, proszę pani – odpowiedziała Beth.

      Było sobotnie popołudnie i Beth siedziała w fotelu z książką na kolanach, ale jej nie czytała. Odtwarzała w głowie partię Paula Morphy’ego z szachistą oznaczonym jedynie jako arcymistrz. Coś jej nie pasowało w osiemnastym ruchu Morphy’ego – skoczek na c4. To dobre posunięcie, ale Beth czuła, że ruch wieżą na skrzydle hetmańskim byłby bardziej zabójczy.

      – Dam ci karteczkę, bo jesteś jeszcze trochę za młoda, żeby palić.

      – Tak, proszę pani.

      – Trzy paczki chesterfieldów.

      – Tak, proszę pani.

      Była w drogerii tylko raz, z panią Wheatley. Pani Wheatley wręczyła jej świstek z napisanym ołówkiem zamówieniem oraz dolara i dwadzieścia centów. Beth podeszła do kontuaru i podała kartkę panu Bradleyowi. Za jej plecami znajdował się stojak z prasą. Wzięła z lady papierosy, odwróciła się i zaczęła oglądać czasopisma. Na okładkach „Time’a” i „Newsweeka” było zdjęcie senatora Kennedy’ego. Startował w wyborach prezydenckich, ale raczej nie miał szansy ich wygrać, ponieważ był katolikiem.

      Jedną półkę zajmowały w całości czasopisma kobiece; na wszystkich okładkach widniały twarze przypominające buzie Margaret, Sue Ann i ich koleżanek z Klubu Szalonej Szarlotki: błyszczące włosy, pełne, czerwone usta.

      Już miała wyjść, kiedy nagle coś przykuło jej uwagę. W prawym dolnym rogu, wśród magazynów poświęconych fotografii, kąpielom słonecznym lub majsterkowaniu, leżało czasopismo z obrazkiem figury szachowej. Zawróciła i wyjęła je ze stojaka. Na okładce były tytuł – „Chess Review” – i cena. Beth zajrzała do środka. Znajdowały się tam opisy partii i zdjęcia szachistów podczas gry. Jeden z artykułów miał nagłówek Nowe spojrzenie na gambit królewski, inny – Genialne posunięcia Morphy’ego. Przecież przed chwilą analizowała jego partię! Beth szybciej zabiło serce. Dalej przerzucała kartki. Znalazła artykuł o szachach w Rosji. Najczęściej powtarzającym się słowem był „turniej”. Jeden z działów nazywał się nawet „Życie turniejowe”. Nie wiedziała, że istnieją turnieje szachowe. Myślała, że szachy to coś, czym człowiek zajmuje się w wolnym czasie, jak szydełkowanie i układanie puzzli pani Wheatley.

      – Młoda damo – odezwał się za jej plecami pan Bradley. – Zapłać za czasopismo albo odłóż je na miejsce.

      Odwróciła się przestraszona.

      – Nie mogę tylko…?

      – Przeczytaj, co tu jest napisane.

      Na wysokości jej wzroku wisiała tabliczka z odręcznym napisem: „Chcesz poczytać – musisz kupić”. Beth zostało piętnaście centów. Kilka dni wcześniej pani Wheatley oznajmiła, że przez jakiś czas nie będzie jej wypłacać kieszonkowego; kończyły im się pieniądze, a pan Wheatley na dobre utknął na Zachodzie. Beth odłożyła czasopismo na stojak i wyszła z drogerii.

      W połowie ulicy zatrzymała się i po chwili namysłu zawróciła. Na ladzie, obok łokcia pana Bradleya, leżał stos gazet. Zapłaciła dziesięć centów i wzięła jedną z nich. Pan Bradley był zajęty, obsługiwał panią, która przyszła wykupić receptę. Beth stanęła obok stojaka z prasą i czekała.

      – Mamy to w trzech rozmiarach – powiedział później pan Bradley.

      Usłyszała, jak odchodzi z klientką w głąb drogerii. Wzięła „Chess Review” i wsunęła je między strony dziennika.

      Szła zalaną słońcem ulicą z gazetą pod pachą aż do następnej przecznicy. Na rogu zatrzymała się, wyjęła czasopismo, wsunęła je za pasek spódnicy i przykryła błękitnym sweterkiem z przetworzonej wełny, kupionym w domu towarowym Ben Snyder’s. Gazeta wylądowała w koszu na śmieci.

      Wracając do domu ze zwiniętym w rulon czasopismem przyciśniętym do płaskiego brzucha, Beth znów zaczęła myśleć o tamtym ruchu wieżą, którego nie zrobił Morphy. Według „Chess Review” Morphy był „prawdopodobnie najgenialniejszym szachistą wszech czasów”. Wieża mogła stanąć na c7 i czarne pewnie nie zabiłyby jej skoczkiem, bo… Zatrzymała się w pół kroku. Gdzieś po drugiej stronie ulicy szczekał pies, na świeżo przystrzyżonym trawniku dwóch chłopców z wrzaskiem przeciągało linę. Po przesunięciu drugiego piona na g5 można byłoby zagrać wieżą po siódmej linii i gdyby czarne zabiły piona, białe mogłyby dać szacha gońcem z odsłony, a jeśli czarne nie zabiłyby piona…

      Zamknęła oczy. Gdyby czarne nie zbiły piona, Morphy mógłby dać forsownego mata w dwóch ruchach. Najpierw

Скачать книгу