Pod powierzchnią. Lynn H. Blackburn
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Pod powierzchnią - Lynn H. Blackburn страница 5
Wziął powolny oddech i zanurzył się w jeziorze. Nie spodziewał się, że cokolwiek znajdzie, ale powaga sytuacji wymagała, by się postarać. Gdzieś tam ktoś zastanawiał się, co dzieje się z tym człowiekiem. Mogli przynajmniej poszukać reszty jego szczątków.
Leigh jedną ręką podtrzymywała tacę z kanapkami, a drugą sięgnęła po dwie paczki chipsów z kuchennego blatu. Żałosny poczęstunek, ale było to wszystko, co miała. Nie spodziewała się przecież dzisiaj goszczenia grupy policjantów. Miała jedynie nadzieję, że nastroje po skromnym posiłku poprawi dobry deser.
Normalnie nie miałaby nawet tyle jedzenia, gdyby nie planowała przygotowania czegoś dla swoich współpracowników. Większość z nich przynosiła z domu kanapki na dwunastogodzinne zmiany na oddziale ratunkowym, a było miło mieć w pokoju socjalnym coś, co można było przekąsić, kiedy biegało się z jednej sali do kolejnej.
Szła powoli przez trawnik w kierunku pomostu. Mogłaby przejść tą ścieżką z zamkniętymi oczami, ale znając jej szczęście, dziś pewnie by się przewróciła. W pobliżu Ryana Parkera zachowywała się zawsze niezdarnie i jeśli dzisiejszy poranek miał coś pokazać, to jedynie to potwierdził.
Dlaczego faceci stawali się z wiekiem jeszcze przystojniejsi? To nie było fair. Ryan był uroczy jako chłopiec. Ale jako mężczyzna był… Odczuła ściśnięcie w żołądku. Nie chodziło jedynie o jego twarz czy budowę ciała, chociaż i tutaj nie można mu było niczego zarzucić. W przypadku Ryana zawsze podobała się jej jego osobowość. Ekspresyjność. Jego śmiech. Ile nocy przesiedziała w ciemności, słuchając, jak on i Kirk żartują w pokoju obok? Wiedziała o Ryanie więcej, niż mogło mu się wydawać.
Skupiła myśli na chwili obecnej. Warto było wracać do wspomnień, ale żyła przecież w realnym świecie. A w tym realnym świecie faceci tacy jak Ryan Parker nie doczekiwali do trzydziestki, nie żeniąc się, chyba że mieli problemy z poważnymi zobowiązaniami. Nie było to jednak ważne. Ona nie szukała teraz związku.
Głęboki głos przerwał jej zadumę:
– Pozwól, że ci pomogę.
W ułamku sekundy, kiedy uświadomiła sobie, że to przyjazny głos, inna część jej mózgu z trudem pohamowała krzyk, który stał się jej odruchową reakcją na zaskoczenie. Z jej ust wydobyło się stłumione piśnięcie.
Odczuła gorąco na twarzy i karku. Nigdy wcześniej nie była krzykaczem. I nie piszczała… jakkolwiek to nazwać. Terapeuta powiedział, że to minie z czasem. Kłamca.
Ryan wziął od niej tacę z kanapkami.
– Wszystko w porządku? – spytał cicho.
Leigh zrobiła kilka uspokajających wdechów, po czym skinęła głową.
– Tak.
Mężczyzna odezwał się głośniej.
– Co my tu mamy?
Nie wiedziała, dlaczego nie zadawał tylu pytań co wcześniej, ale cieszyła się, że nie konfrontował się z nią przed swoimi współpracownikami.
– Niewiele. Trochę kanapek. Ser pimento i sałatka z kurczaka.
– Nie musiałaś tego robić.
– Byliście tu cały dzień, a nie widziałam, żeby ktokolwiek z was się stąd ruszał.
– Mamy jakieś przekąski.
– A teraz jeszcze parę kanapek.
Zaśmiał się.
– Gdzie chcesz, żebym to postawił?
Leigh wskazała na stół piknikowy blisko brzegu jeziora.
– Może być tu?
– Pewnie. – Postawił tacę na skraju stołu, a potem wziął od niej chipsy.
– Dzięki. – Odwróciła się, żeby pójść do domu.
– Dokąd uciekasz?
– Nigdzie nie uciekam – odparła. – Chcę przynieść coś jeszcze.
– Pójdę z tobą.
Nie sprzeciwiła się. Może powinna, ale zwykle nie kręciła się sama na zewnątrz. Szczególnie że zapadał zmierzch. Kiedyś tak robiła. Gdy dorastała, przesiadywanie na pomoście po ciemku było jednym z jej ulubionych zajęć. Nasłuchiwała odgłosów nocy – wody obmywającej brzegi jeziora Porter, dźwięków rozmów z pobliskich domów, odległego szumu silników motorówek. Spędzała w taki sposób długie godziny. Marzyła o przyszłości i modliła się nad decyzjami, które miała podejmować. Na pomoście czuła się bliżej Boga niż gdziekolwiek indziej. Nie była pewna, gdzie popełniła błąd, ale gdzieś po drodze On przestał odpowiadać. A może nie udzielał odpowiedzi, skoro ona była zbyt zajęta, by w ogóle mówić? Pomost nie był już jej sanktuarium. Kiedy nie pracowała, spędzała wieczory w domu, za zamkniętymi drzwiami. Z włączonym monitoringiem, działającymi kamerami i naładowaną bronią. Odkąd wprowadziła się tu w grudniu, to był pierwszy raz, gdy przebywała na zewnątrz o tak późnej porze. Zapomniała, jak bardzo jej tego brakowało. Kolejna rzecz, jakiej pozbawił jej prześladowca.
Odsuwała melancholijne wspomnienia jak najdalej od siebie. Może mogłaby skorzystać z obecności policji i spędzić kilka wieczorów na pomoście. Chociaż cały ten „trup w jeziorze” wcale nie sprawiał, że taki scenariusz stałby się prawdopodobny.
– Po co wracamy do domu? – spytał Ryan.
– Po lemoniadę… herbatę… deser.
– Mam wezwać wsparcie?
– Myślę, że sobie poradzimy.
– Skoro tak twierdzisz.
Uśmiechnęła się na myśl o jego sceptycyzmie, kiedy w milczeniu wchodzili pod górę. Starała się wymyślić coś, o czym można porozmawiać. Nie chciała, aby zadał jej jakieś poważne pytania.
– Wróciłeś do Carrington prosto po studiach?
– Tak. Wiedziałem, że tak będzie. Nigdy nie chciałem mieszkać gdzie indziej.
Mogła to rozumieć.
– Jak znalazłaś się w Durham? – spytał.
O jejku…
– Mieliśmy w szkole onkologię – ostrożnie dobierała słowa – i spodobało mi się to bardziej, niż się spodziewałam. Po skończeniu studiów dostałam propozycję pracy i przyjęłam ją. Nie znaczyło to, że nie chciałam mieszkać tutaj. Po prostu praca, jaką chciałam mieć, była tam. Potem zdecydowałam, że wrócę na uczelnię i dokończę studia magisterskie, więc pracowałam i równocześnie studiowałam. Zostałam tam po tym, jak uzyskałam dyplom pielęgniarki.
– Rozumiem.