Pokusa ZŁA. M. Robinson

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Pokusa ZŁA - M. Robinson страница 14

Автор:
Серия:
Издательство:
Pokusa ZŁA - M. Robinson

Скачать книгу

Tak… Jest cudownie.

      – A co, jeśli zrobię tak? – Wepchnąłem w nią środkowy i serdeczny palec, zakrzywiając je i poruszając lekko ręką.

      – Kurwa… – Ugięły się pod nią kolana.

      – Podoba ci się? – drażniłem ją, ledwie dotykając ustami jej warg.

      – Wiesz, że tak. – Wysunęła język, splatając go z moim.

      – Więc pokaż mi, kochanie. Pokaż, jak bardzo ci się to podoba.

      Moje palce najpierw poruszały się powoli, ale przy każdym zaciśnięciu się jej cipki coraz szybciej i bardziej precyzyjnie, aż zaczęła się wić i skomleć.

      – Tak jest, daj mi to, chcę zobaczyć, jak się rozpływasz – poleciłem, patrząc jej w oczy i przygryzając jej dolną wargę.

      Odchyliła głowę do tyłu, a jej cipka się zacisnęła. Nie przerywałem, dopóki jej soki nie zaczęły ściekać mi z palców.

      – Moja kolej. – Uśmiechnąłem się, chwytając ją za kark, i pocałowałem namiętnie, gdy szliśmy w stronę mojego łóżka.

      Pośpiesznie zrzuciła sukienkę, a ja przysunąłem się do jej sutka, biorąc go w usta i ssąc. Nie nosiła stanika. Rozpiąłem spodnie i odrzuciłem. Następna była koszula i zanim się spostrzegłem, oboje byliśmy nadzy. Jej dłoń powędrowała do cipki, a następnie do mojego kutasa. Zaczęła lekko przesuwać po nim ręką, używając do tego swojej wilgoci.

      – Cholera… – wychrypiałem. – Kondom.

      Skinęła głową.

      Zawsze się zabezpieczałem. Sięgnąłem do szafki nocnej, ale uprzedziła mnie, zabierając opakowanie.

      – Moja kolej – powiedziała.

      Otworzyła opakowanie i włożyła kondom na sam czubek mojego kutasa, by potem ustami naciągnąć go aż do samego końca, wsuwając głęboko w gardło.

      – Jezu… – Zakrztusiła się. – Jesteś ogromny.

      Uśmiechnąłem się i odwróciłem ją, nie zważając na sprzeciw. Zbliżyłem się do niej na kolanach i przekręciłem jej biodra na bok. Wciąż była twarzą do mnie, ale miałem przed sobą jej idealny, krągły, pulchny tyłeczek. Dałem jej klapsa. Mocno. Krzyknęła z zadowolenia.

      Jedno szybkie pchnięcie i byłem w niej, łapiąc jedną ręką za jej pośladek, a drugą pieszcząc pierś.

      – Tak… Tak… Tak… – chrypiała.

      Uderzałem w nią raz za razem. Nie minęło dużo czasu, aż doszła, mocząc mojego fiuta i jądra.

      – Kurwa… Nie przestawaj… Proszę… Nie przestawaj… Chcę dojść drugi raz… Proszę.

      Sprawiłem, że dochodziła raz za razem, a kiedy myślałem, że nie zniesie już więcej, zmusiłem ją do tego, grając na jej łechtaczce, jakby była instrumentem muzycznym, a ja dyrygentem. Przesunąłem jej nogi tak, że znalazły się na moich ramionach, a plecy wygięły się w łuk.

      – Cholera… Jesteś taka ciasna, taka cholernie mokra – wychrypiałem.

      Pochyliłem się do przodu, sięgając do jej ust i ssąc język.

      – Dawaj… Dawaj… Dawaj… Dojdź dla mnie, zrób to raz jeszcze.

      – Ach! – wykrzyknęła.

      I tym razem, dochodząc, pociągnęła mnie ze sobą.

      – Kochanie, nie rób tego, proszę… Straszysz dzieci – błagała mama.

      – Myślisz, że w dupie mam dzieci? Twoje życie jest tak cholernie proste, daję ci wszystko, a ty mi co? Nic! Nic mi nie dajesz.

      – Kochanie…

      Spoliczkował ją. Uderzył w twarz tak mocno, że zatoczyła się na podłogę.

      Lauren zaczęła płakać, a Alexis zaraz za nią. Spojrzenia moje i mamy spotkały się. Wyglądała na rozbitą, bezradną.

      – Zamknąć się! Ucisz te cholerne bachory!

      Przymknęła oczy w niemym błaganiu. Szybko chwyciłem Lauren za rękę, podniosłem Alexis i zabrałem je do mojej sypialni. Włączyłem telewizor, by zagłuszyć dźwięki z dołu.

      Posadziłem Alexis na łóżku obok Lauren.

      – Ćśś… Dziewczyny, nie płaczcie… Już wszystko w porządku… Ćśś… – powtarzałem uspokajająco. – Spójrzcie, to SpongeBob! Kto ananasowy pod wodą ma dom? – zaśpiewałem, a one zaczęły się uśmiechać. – No, dalej, to wasz ulubiony fragment. Kto ananasowy pod wodą ma dom?

      – SpongeBob Kanciastoporty! – zaśpiewały chórem, klaszcząc w dłonie, jak je nauczyłem.

      – Gąbczasto-kanciasty i żółty jak on.

      – SpongeBob Kanciastoporty!

      – Kto grzywy i fale ze śmiechu chce gryźć? – Zrobiłem głupią minę.

      – SpongeBob Kanciastoporty! – Odpowiedziały mi tym samym.

      – Gotowe?

      – SpongeBob Kanciastoporty! SpongeBob Kanciastoporty! SpongeBob Kanciastoporty! SpongeBob Kanciastoporty! – śpiewaliśmy razem.

      Chichotały i tańczyły wokół, zapominając o wszystkim innym.

      Też chciałbym tak umieć.

      Usiadłem, dysząc ciężko.

      – Kurwa… Wszystko w porządku? – spytała Lola, patrząc na mnie ze strachem w oczach.

      – Tak… Cholera, przepraszam, nie chciałem cię obudzić.

      – Cały dygotałeś i coś mamrotałeś. Wyglądasz strasznie. Na pewno nic ci nie jest?

      – Tak. – Skinąłem głową. – Po prostu miałem zły sen. Idź spać. Wszystko gra.

      – Na pewno?

      Przytaknąłem.

      Poszedłem do łazienki, zamknąłem za sobą drzwi i puściłem wodę z prysznica.

      Spojrzałem na swoje odbicie w lustrze. Wyglądałem dokładnie tak, jak się czułem, będąc dzieckiem.

      Rozbity.

      OSIEM

*B*

      – Uwielbiam zachody

Скачать книгу