Upadające Imperium. John Scalzi
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Upadające Imperium - John Scalzi страница 13
Kiva przeniosła wzrok na księcia.
– Na stacji imperialnej są inspektorzy, panie. Tak czy inaczej wyrywkowo pobierają próbki naszego ładunku. Będę szczęśliwa, mogąc zlecić im uważną inspekcję hawerfrutów, aby można było zyskać pewność, że są czyste i nie stanowią jakiegokolwiek zagrożenia dla biomu na planecie.
Książę Kresu przynajmniej wydawał się rozważać całą sprawę, jednak ostatecznie spojrzał na Ghreniego, który siedział nieporuszony i tylko pokręcił głową.
– Pani Kivo, byłaś bardzo uprzejma, zarówno jeśli chodzi o propozycję, jak i troskę, lecz jestem przekonany, że takie środki nie będą konieczne. Sądzę, że wkrótce uporamy się z rebeliantami, toteż nie będziemy musieli korzystać z pani propozycji. Jeśli zaś chodzi o wasze hawerfruty, do czasu aż będziemy w stanie gruntownie zapoznać się z raportem, nie mogę sobie pozwolić na żadne ustępstwo w kwestii ostrożności. Obawiam się, że nie mogę znieść embarga na wasze towary, dopóki proces się nie rozstrzygnie. Ufam, że to rozumiesz.
– Możesz dać w zakład własną dupę, że tak – powiedziała Kiva, wstając.
– Co proszę? – oburzył się książę, podnosząc się. To samo zrobił Ghreni.
– Dziękuję za poświęcony czas, panie. Czy zechcesz użyczyć mi sługi, żebym mogła się wydostać z tego cholernego labiryntu?
– Pozwól panie, że odprowadzę panią Kivę – powiedział łagodząco Ghreni do księcia.
– Tak, oczywiście – książę skinął głową obojgu na pożegnanie i skierował się za barek.
– Ty jebańcu – powiedziała Kiva do Ghreniego, jak tylko wyszli z biura.
– Też się cieszę, że cię widzę – odparł.
– Lepiej się módl, żebym nie znalazła śladów, że ty albo rodzina Nohamapetan maczaliście palce w tym jebanym wirusie, bo jeśli tak będzie, to wrócę tu, na Kres, i zeżrę na surowo twoje pierdolone serce.
– Oczywiście, zawsze jesteś mile widziana w moich progach.
– To jak?
– Chodzi ci o wirusa?
– Tak.
– Absolutnie nie mamy z tym nic wspólnego, a nawet gdyby było inaczej, myślę, że nie jesteś aż tak głupia, aby sądzić, że bym ci powiedział.
– Tym sposobem zaoszczędziłbyś mi wracania po ciebie.
– A dlaczego miałbym oszczędzać ci czegokolwiek?
– Nie zmieniłeś się, Ghreni.
– A ty nie powinnaś się czuć tak znowu źle, Kivo – wskazał za siebie, w kierunku biura księcia. – Prawie go miałaś tą ofertą pożyczki. Swoją drogą, to było sprytne. Wszelkie kredyty, których jako gildia udzielacie szlachcicowi celem obrony systemu imperialnego, cieszą się ochroną samego imperium. Niezły sposób na osłonięcie swojego tyłka.
– Dopóki mnie nie wydymałeś.
– Myślałem, że do tej pory zdążyłaś już do tego przywyknąć.
Na te słowa Kiva prychnęła.
– Nie myśl, że tego nie zauważyłam, Ghreni. „Chodziliśmy razem do szkoły”. Ja pierdolę!
– To znacznie bardziej rozsądne niż sposób, w jaki ty byś to przedstawiła. „Pieprzyłam się z nim do upadłego za każdym razem, kiedy przychodził odwiedzić swoją siostrę w uniwersyteckim dormitorium”.
– Nic takiego bym nie powiedziała – odparła Kiva. – Zwrócono mi uwagę, że mam nie kląć. A właśnie, jak się miewa twoja zasrana siostrzyczka?
– Jest niepocieszona. Miała zostać arcyksiężną imperium, ale Rennered Wu stracił głowę w wypadku podczas wyścigu.
– To musiała być dla niej prawdziwa tragedia.
– Tak właśnie uważa. Jasne, dla samego Rennereda to też nic wesołego. Jeśli się nie mylę, to teraz dziedzicem tronu jest córka imperoksa z nieprawego łoża. Tak więc przypuszczam, że mój brat będzie do niej uderzał.
– Oto rodzina Nohamapetan, jaką pamiętam. Pełna romantyków.
– Kiedyś nie narzekałaś.
Kiva zatrzymała się i spojrzała na Ghreniego, który także stanął.
– Cóż, kiedyś byłam cholerną idiotką. Teraz już nie jestem.
– No, to byłby chyba pierwszy taki przypadek wśród Lagosów – stwierdził Ghreni.
– Co to za machloje uskuteczniasz rękami tego gównianego księciunia?
– Po pierwsze, ma na imię Fred i nie jest „gówniany”. Po drugie, obrażasz mnie, sugerując, że wykorzystuję go do jakichś machloi.
– Za twoją radą odrzucił wielomilionową łapówkę.
– Widzisz, mówiłem, że to była łapówka. Miałem rację.
– Nikt nie odrzuca takich pieniędzy, chyba że ktoś mu zaoferował coś lepszego.
– Nie mogę na to odpowiedzieć, Kivo. A już na pewno nie tobie.
– Dajże spokój, Ghreni. Nie pytam cię o wirusa. No i jesteśmy na pierdolonym Kresie. Dziewięć miesięcy zajmie mi dotarcie z powrotem do Hubu, a potem kolejne trzy do Ikoyi. Cokolwiek mi teraz powiesz, wtedy już będzie mało ważne.
Ghreni się rozejrzał, po czym znów zaczął iść. Kiva się z nim zrównała.
– Powiedz mi. Powiedz, co planujecie na Kresie.
– Twoim pierwszym błędem, Kivo, było założenie, że to, co robię tutaj, dotyczy tylko tej planety.
– Nie nadążam.
– Wiem że nie. Taki miałem zamiar. – Ghreni znów się zatrzymał, a następnie pokazał coś palcem. – Idź tym korytarzem, miniesz jedno wejście, skręcisz w lewo w drugie, a zaraz potem w pierwsze po prawej. Znajdziesz się w tym samym foyer, z którego tu przyszłaś.
Kiva skinęła głową.
– Nigdy nie należałeś do tych, którzy doprowadzają rzeczy do samego końca, prawda Ghreni?
– Mógłbym cię zaskoczyć. – Pochylił się i cmoknął ją w policzek. – Żegnaj, droga Kivo. Nie spodziewałem się, że cię jeszcze kiedyś zobaczę, wiesz? Na Kresie nie zjawia się nikt ważny. I teraz, po tym wszystkim, też nie spodziewam się zobaczyć cię ponownie. Mimo wszystko coś do ciebie