Upadające Imperium. John Scalzi
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Upadające Imperium - John Scalzi страница 12
„Co za fiut”, pomyślała, wchodząc do książęcego biura, zdobionego równie przesadnie jak reszta pałacu.
Legenda rodzinna głosiła, że pierwszym słowem Kivy Lagos jako dziecka było „kulwa”. Legenda była absolutnie wiarygodna, biorąc pod uwagę to, jak często klęła hrabina Huma Lagos – jej matka i głowa rodu. W zasadzie bardziej zaskakujące by było, gdyby legenda okazała się nieprawdą. Kiva nie pamiętała, aby kiedykolwiek nie przeklinała, i rzecz jasna – jako że była córką hrabiny Lagos, a na dodatek jej szóstym dzieckiem, bez bodaj marnej szansy na odziedziczenie tytułu – nikomu nawet nie przyszło do głowy powiedzieć jej, żeby tego nie robiła.
A teraz ten kutas miał o to ból dupy, jakby mu tkwił w niej grejpfrut.
Wspomniany kutas, ten, który niedawno dopieprzył się właśnie do grejpfrutów, stał teraz przy barku w swoim biurze, ze szklanką jakiegoś bursztynowego płynu w ręce. Był wysoki i miał brodę, w której mogłyby się chować ptaki. Śmiał się. Obok niego, również ze szklanką i również śmiejąc się, w pretensjonalnie prostej czerni noszonej przez jego rodzinę stał nie kto inny jak Ghreni Nohamapetan.
Służący odchrząknął, żeby oczyścić gardło, a książę spojrzał na nich.
– Pani Kiva Lagos – powiedział sługa, po czym opuścił pokój.
– Najdroższa pani Kivo – odezwał się książę Kresu, wychodząc zza barku. – Witamy, witamy.
– Wasza książęca mość – odpowiedziała i zwyczajnie lekko skinęła głową. Jako córka głowy rodu i jego odpowiedniej rangi przedstawiciel na planecie, Lagos mogła się do niego zwracać po prostu per „książę” i przestać się bawić w cały ten ceremoniał. Niemniej była tu, aby lizać mu dupę, więc równie dobrze mogła już teraz wystawić język.
– Niech mi będzie wolno przedstawić mojego doradcę, pana Ghreniego z rodu Nohamapetan.
– My się znamy – powiedział Ghreni do księcia.
– Doprawdy?
– Chodziliśmy razem do szkoły – wyjaśnił Nohamapetan.
– Jaki ten świat mały – stwierdził książę.
– Nieprawdaż? – odparła Kiva.
– Tak, cóż. Proszę usiąść, pani Kivo. – Książę wskazał na krzesło po swojej lewej, z drugiej strony biurka. Lagos przyciągnęła potwornie miękki mebel, w którym omal nie zniknęła, gdy usiadła, zaś Ghreni zajął miejsce po prawej. Książę usiadł w swojej własnej pieprzonej parodii krzesła, za biurkiem, z którego biedna rodzina mogłaby zrobić sobie dom. – Żałuję, że okoliczności naszego spotkania nie są lepsze.
– Rozumiem, panie. Nie jest to łatwe, kiedy powstańcy niemal pukają do twoich drzwi.
– Co? Nie! – odparł książę, a Kiva zobaczyła na twarzy Ghreniego delikatny cień uśmiechu. – Nie to mam na myśli. Chodziło mi o trudności z tym wirusem, który pani rodzina sprowadziła na planetę.
– Doprawdy? – zapytała Kiva. – Jesteś, panie, pewien, że to my?
– Co masz na myśli, pani?
– To, że śledczy tu, na miejscu, nie znaleźli go w próbkach z naszych magazynów, podobnie jak nie stwierdzono obecności wirusa na Nie, drogi panie. Znajdujemy go jedynie w sadach.
– A to ci nowina – powiedział Ghreni.
– Doprawdy? – odparowała Kiva, patrząc wprost na niego. – Cóż, jeśli to faktycznie nowość, moi przedstawiciele przygotowali raport. – Przeniosła wzrok na księcia. – Przekazali go do biura sekretarza waszej książęcej mości, wraz z prośbą o zniesienie embarga.
– Nie sądzę, aby taki krok był rozważny – orzekł Ghreni. – Z całym szacunkiem do waszych przedstawicieli i ich śledczych, Kivo, do chwili aż będzie można gruntownie zapoznać się z tym opracowaniem, książę dla bezpieczeństwa obywateli Kresu musi założyć, że wszelkie przewożone przez was produkty również są zainfekowane.
– Obawiam się, że pani przyjaciel ma rację – zauważył książę. – Słyszałaś, pani, jak wirus przedostał się na nasze uprawy banu, niszcząc je na znacznych obszarach. Nie możemy ryzykować czegoś takiego po raz kolejny. Problem z banu jest jednym z powodów, dla których rebelia jest teraz naszym głównym zmartwieniem.
– Rozumiem twoje troski, panie, dlatego też ród Lagos jest skłonny cię wesprzeć.
Książę zmrużył oczy, patrząc na Kivę.
– Co masz na myśli?
– Rozumiem, że przeniosłeś pieniądze z naszych kont do depozytu w oczekiwaniu na rozstrzygnięcie sądowe w sprawie wirusa.
Kiva dostrzegła, jak oczy księcia na krótko przeskoczyły na Ghreniego, zanim znów spojrzał na nią.
– Tak właśnie zrobiłem. To legalny sposób postępowania.
– Niech mi będzie wolno je zaoferować w imieniu rodu Lagos jako pożyczkę, celem wsparcia cię w walce z rebeliantami. Będziemy szczęśliwi, mogąc zaoferować doskonałe warunki.
– To bardzo… hojne z waszej strony – powiedział książę.
– To biznes – odparła Kiva. – Nie jest w interesie rodziny Lagos, aby odsunięto cię od władzy, panie. To daje ci dostęp do funduszy, którymi w innym wypadku nie mógłbyś dysponować. Dlaczegóż te pieniądze miałyby bez żadnej dla ciebie korzyści leżeć w depozycie? Wykorzystaj je.
– Obawiam się, że to nie jest takie proste – odezwał się Ghreni.
– W zasadzie to jest takie proste – odparowała Kiva. – Możemy formalnie określić te pieniądze jako pożyczkę, a jeśli rodzina Lagos okaże się odpowiedzialna za sprowadzenie wirusa, pożyczone pieniądze zostaną zaliczone na poczet pokrycia szkód, zaś to, co zostanie, oraz odsetki potraktujemy jako grzywnę.
– To nie jest wyłącznie kwestia zapisów prawnych, lecz postrzegania – powiedział Ghreni.
– Czyżby książę dzielnie broniący swego ludu był postrzegany źle? Gorzej niż książę zrzucony z tronu, bo zanadto się przejmował tym, czy będzie źle wyglądał?
– To wygląda jak łapówka, panie – zwrócił się Ghreni do księcia.
– Łapówka za co? – wykrzyknęła Kiva.
– Cóż, oto jest pytanie, nieprawdaż? – odparł Ghreni.
– Czego takiego ród Lagos oczekiwałby w zamian za swą hojność, pani Kivo? – zapytał książę.
– Powtórzę raz jeszcze i z całym szacunkiem, panie, że to nie hojność. Jeśli pozew okaże się bezzasadny, rodzina Lagos oczekuje, że pożyczka zostanie zwrócona.