Upadające Imperium. John Scalzi
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Upadające Imperium - John Scalzi страница 14
– Mieliśmy tu, na Kresie, odebrać pokwitowanie na mniej więcej sześćdziesiąt milionów marek z opłat licencyjnych i innych należności – zaczął Magnut. – Zanosi się na to, że odlecimy stąd z zerem, bo wszystko jest w depozycie i prawdopodobnie go nie odzyskamy. Szacowaliśmy, że hawerfruty przyniosą dwadzieścia milionów marek za gotowy produkt oraz kolejne dziesięć za wstępne opłaty licencyjne i sprzedaż zbiorów. Odlatujemy z kolejnym zerem. Następne dziesięć milionów marek w rozmaitych towarach, które zabraliśmy w innych punktach po drodze. Ponieważ nie pozwolono nam ich rozładować i sprzedać, tutaj też mamy okrągłe zero. Jest jeszcze ładunek wart około miliona marek, który wysłano na Kres, a my przewozimy go w charakterze przesyłek, i to pozwolono nam wyładować, ale umieszczono w kilkutygodniowej kwarantannie w otwartej próżni kosmosu. Kiedy przesyłki zostaną dostarczone, nas już tu nie będzie, więc opłaty zgarnie następny statek rodu Lagos, jaki tu przyleci. Będzie to Myślę, że już jesteśmy sami, który zawita tu za dwadzieścia standardowych miesięcy.
– No to mamy stumilionową stratę – skwitowała Kiva.
– Na poprzednich trzech postojach zarobiliśmy na czysto czterdzieści milionów marek, więc per saldo wychodzi sześćdziesiąt milionów, mniej więcej. Według planu to ostatni przystanek w trakcie rejsu. Potem przez Hub wracamy na Ikoyi.
Lagos skinęła głową. Istniało kilka sposobów na dostanie się na Kres przy użyciu Nurtu, ale tylko jeden na powrót – strumień biegnący stąd do Hubu. Prędzej czy później wszystkie strumienie Nurtu prowadziły do Hubu. To oznaczało, że nie było możliwości powetowania sobie strat nigdzie między Kresem a Hubem.
– Jestem w tym momencie otwarta na propozycje – powiedziała Kiva. – Tomi?
– W całym przedsięwzięciu chodziło o wprowadzenie hawerfrutów na Kresie – odparł kapitan. – Wszyscy inni we Wspólnocie mają ich już pełno. Możemy zebrać to, co mamy – właściwie to nie mamy teraz w tej kwestii wyjścia – próżniowo odessać wodę i sprzedać na Hubie koncentrat. Jednak twoja rodzina ma już tam właścicieli licencji. Mogą się skarżyć przed imperialną komisją do spraw handlu, że przylecieliśmy i robimy im konkurencję.
– Kapitan ma rację – potwierdził Magnut. – Nawet jeśli sprzedamy to po tamtejszych cenach, stworzymy nadwyżkę na rynku. Wyciągniemy z tego najwyżej kilka milionów marek, a wkurzymy ludzi działających w oparciu o licencje rodziny Lagos, która musi mieć na uwadze czerpanie długoterminowych zysków.
– Czyli z naszej rozmowy wynika, że zostaliśmy wydymani.
– Ujęła pani samo sedno sprawy.
Kiva na kilka chwil ukryła twarz w dłoniach, a następnie spojrzała na Blinnikkę.
– Kiedy wyruszamy z Kresu?
– Mamy tu, na stacji imperialnej, do załatwienia kilka spraw związanych z konserwacją statku, a Gazson mustruje trochę członków załogi, żeby zastąpić tych, których straciliśmy na Lankaran. Będziemy tu jeszcze przez tydzień.
– Damy radę przeciągnąć to w czasie?
– Nie za bardzo – odparł Blinnikka. – Obecnie używany przez nas dok ma rezerwację za dziewięć dni. Stacja imperialna potrzebuje całego dnia na odprawę i przygotowanie się na przyjęcie kolejnej jednostki. Mamy siedem dni, a potem musimy ruszać.
– No to niech będzie siedem dni.
– Siedem dni na co? – zapytał Magnut.
– Na jebany cud, który uratuje nasze dupska – powiedziała Kiva. – To chyba nie jakieś wygórowane oczekiwania, no nie?
ROZDZIAŁ 3
Technicznie rzecz biorąc, w chwili śmierci imperoksa Attavio IV Cardenia została nową władczynią. Realnie rzecz biorąc, nic nigdy nie jest takie proste.
– Będziesz musiała oficjalnie ogłosić okres żałoby – powiedziała do niej Naffa Dolg w ramach swojego świeżo objętego urzędu.
Ojciec zmarł przed zaledwie paroma chwilami. Ciało właśnie zabierano z jego sypialni – jej sypialni – przy pomocy noszy, na których wynoszono niemal wszystkich zmarłych imperoksów, mających dość szczęścia, by zakończyć żywot w domu. Cardenia widziała nosze stojące w jednym z innych pomieszczeń prywatnych apartamentów i pomyślała o makabrycznej stronie tego wszystkiego, uświadamiając sobie, że z dużym prawdopodobieństwem pewnego dnia również jej ciało zostanie na nich wyniesione. Tradycja miała swoje minusy.
Cardenia zaśmiała się pod nosem.
– Car? – odezwała się Naffa.
– Mam niezdrowe przemyślenia – odparła.
– Mogę dać ci kilka minut na osobności.
– Ale tylko kilka?
– Objęcie władzy przez nowego imperoksa to pracowity okres – powiedziała Naffa tak delikatnie, jak się dało.
– Jak długo powinien trwać oficjalny czas żałoby?
– Tradycyjnie jest to pięć standardowych dni.
Cardenia skinęła głową.
– Reszta Wspólnoty będzie mieć pięć dni. Sama sobie dam pięć minut.
– Niedługo wrócę – powiedziała Naffa, wstając.
– Nie – Cardenia potrząsnęła głową. – Zajmij mnie czymś, Naf.
I Naffa ją zajmowała.
Po pierwsze: oficjalne ogłoszenie żałoby. Cardenia ruszyła korytarzem do biura Gella Denga, osobistego sekretarza ojca (a teraz jej, chyba że zdecyduje inaczej). Miał on wydać oświadczenie w tej sprawie. Cardenia martwiła się, że będzie musiała podyktować coś brzmiącego formalnie i sucho, ale Deng miał już przygotowany komunikat, co w sumie nie powinno ją dziwić. W ciągu całych dziejów Wspólnoty przyszło i odeszło wielu imperoksów.
Cardenia przeczytała tekst uświęcony czasem i tradycją. Stwierdziła, że jest napisany skostniałym i archaicznym językiem, ale psychicznie nie była w stanie zdobyć się na jego poprawianie. Tak więc skinęła zatwierdzająco głową i wzięła pióro, by podpisać dokument, ale wtedy się zawahała.
– Co się stało, wasza wysokość? – zapytał Deng i do jakiejś części mózgu Cardenii dotarło, że to pierwszy raz, kiedy ktoś się do niej zwrócił w ten sposób.
– Nie wiem, jak się podpisać – odparła nowa imperoks. – Nie wybrałam jeszcze swojego oficjalnego imienia.
– Jeśli wasza wysokość woli, może na razie zatwierdzić dokument imperialną pieczęcią.
– Tak, dziękuję.
Deng wyjął pieczęć i wosk, który stopił, a następnie podał Cardenii, żeby opieczętowała oświadczenie. Tak też zrobiła, wyciskając na wosku herb rodu Wu z imperialną koroną