Zima świata. Ken Follett

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Zima świata - Ken Follett страница 33

Zima świata - Ken Follett

Скачать книгу

przemyśleli.

      Greg nie zdziwił się, słysząc, że ochroniarze pobili złodziei tak bardzo, że ci trafili do szpitala. Lev nigdy nie bił jego ani matki, lecz Greg wyczuwał, że przemoc czai się tuż pod jego ujmującą powierzchownością. Domyślał się, że przyczyną tego jest młodość, którą ojciec spędził w slumsach Leningradu.

      Zza wielkiego pieca wysunął się korpulentny mężczyzna w czapce robotnika.

      – To jest szef związku, Brian Hall – powiedział Lev. – Dobry, Hall.

      – Dobry, Peshkov.

      Greg uniósł brwi. Zwykle zwracano się do jego ojca per panie Peshkov.

      Lev stanął, szeroko rozstawiwszy nogi i oparłszy ręce na biodrach.

      – Masz dla mnie odpowiedź?

      Na twarzy Halla malował się upór.

      – Ludzie nie wrócą do roboty i nie będą pracowali za niższą stawkę, jeśli o to pytasz.

      – Poprawiłem wstępną propozycję!

      – Ale to i tak obniżka.

      Greg zaczął się denerwować. Ojciec nie lubił, kiedy mu się sprzeciwiano, i mógł w każdej chwili wybuchnąć.

      – Kierownik mówi, że nie dostajemy zamówień, bo nie możemy dawać konkurencyjnych cen przy takich stawkach.

      – Powodem są przestarzałe maszyny, Peshkov. Niektóre z tych obrabiarek stały tu jeszcze przed wojną! Trzeba unowocześnić park.

      – W samym środku recesji? Oszalałeś? Ani mi się śni nadal wyrzucać forsę w błoto.

      – Tak samo myślą twoi robotnicy – odparł Hall, jakby rzucał na stół najmocniejszy atut. – Nie zamierzają oddawać ci swojej forsy, skoro nie starcza im dla siebie.

      Greg był zdania, że robotnicy postępują głupio, organizując strajk w czasie recesji, i złościła go bezczelność Halla. Facet mówił tak, jakby uważał się za równego właścicielowi fabryki, a nie pracownika.

      – A tymczasem jest tak, że tracimy forsę – zauważył Lev. – Gdzie w tym logika?

      – To już nie zależy ode mnie – mruknął Hall i Greg odniósł wrażenie, że w jego głosie zabrzmiała pewność siebie. – Związek przysyła ekipę z centrali, żeby wzięła sprawy w swoje ręce. – Wyjął z kieszeni kamizelki duży stalowy zegarek. – Pociąg powinien dojechać za godzinę.

      Twarz Lva pociemniała.

      – Nie chcemy tu przyjezdnych wichrzycieli.

      – Jeśli nie chcesz kłopotów, nie trzeba było ich na siebie ściągać.

      Lev zacisnął pięść, ale Hall już odszedł.

      – Wiedziałeś o tych przybyszach z centrali związkowej? – spytał Lev Brekhunova.

      Ochroniarz był zbity z tropu.

      – Zaraz się tym zajmę, szefie.

      – Dowiedz się, kim są i gdzie będą mieszkali.

      – To nie będzie trudne.

      – A potem masz ich, kurwa, odesłać do Nowego Jorku karetką.

      – Załatwione, szefie.

      Lev się odwrócił, a Greg ruszył za nim. To się nazywa władza, pomyślał z odrobiną podziwu. Ojciec powiedział jedno słowo i związkowi oficjele dostaną wycisk.

      Wsiedli do pięciomiejscowego cadillaca o nowoczesnej opływowej linii. Długie, zaokrąglone błotniki kojarzyły się Gregowi z dziewczęcymi biodrami.

      Lev pojechał Porter Avenue na nabrzeże i zaparkował wóz przed jachtklubem. Na zakotwiczonych w marinie łodziach igrały odblaski słońca. Greg był pewny, że ojciec nie jest członkiem tego elitarnego klubu, ale Gus Dewar na pewno do niego należał.

      Podeszli do molo. Budynek klubu stał nad wodą na nasypie. Lev i Greg weszli i poprawili kapelusze. Chłopiec poczuł się nieswojo, mając świadomość, że jest w klubie, który nie przyjąłby go w swoje szeregi. Jego członkowie zapewne sądzą, że to dla niego zaszczyt: móc wejść do środka. Wsunął ręce do kieszeni i przyjął niedbałą postawę. Niech wiedzą, że mu nie imponują.

      – Kiedyś należałem do klubu – oznajmił Lev. – Ale w tysiąc dziewięćset dwudziestym pierwszym prezes kazał mi zrezygnować z członkostwa, bo parałem się przemytem. Później poprosił, żebym sprzedał mu skrzynkę szkockiej whisky.

      – Dlaczego senator Dewar chce zjeść z tobą lunch? – spytał Greg.

      – Za chwilę się tego dowiemy.

      – Masz coś przeciwko temu, żebym poprosił go o przysługę?

      Lev ściągnął brwi.

      – Chyba nie. A co kombinujesz?

      Zanim Greg zdążył odpowiedzieć, Lev przywitał się z mężczyzną w wieku około sześćdziesięciu lat.

      – To jest Dave Rouzrokh, mój główny rywal w biznesie.

      – Pochlebiasz mi.

      Roseroque Theatres, tak brzmiała nazwa sieci zapuszczonych kin w stanie Nowy Jork. Jednak jej właściciel nie był ani trochę zaniedbany. Otaczała go aura wielkopańskości: był wysoki, miał siwą czuprynę oraz nos zakrzywiony niczym ostrze szabli. Nosił sweter z niebieskiego kaszmiru z odznaką klubu na kieszonce.

      – W sobotę miałem przyjemność patrzeć, jak pana córka Joanne gra w tenisa – zagadnął go Greg.

      – Niezła z niej tenisistka, prawda? – odrzekł z zadowoleniem Dave.

      – Bardzo dobra.

      – Cieszę się, że na ciebie wpadłem, Dave, bo chciałem zadzwonić – powiedział Lev.

      – Dlaczego?

      – Twoje kina potrzebują renowacji, są staromodne.

      Dave spoglądał na niego z rozbawieniem.

      – Chciałeś zadzwonić, żeby mi to zakomunikować?

      – Może byś jakoś temu zaradził.

      Mężczyzna elegancko wzruszył ramionami.

      – Ale po co? Zarabiam wystarczająco dużo. W moim wieku nie warto się wysilać.

      – Mógłbyś podwoić zyski.

      – Podnosząc cenę biletów? Nie, dziękuję.

      – Dziwak z ciebie.

Скачать книгу