Krawędź wieczności. Ken Follett
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Krawędź wieczności - Ken Follett страница 31
– Zrobię to sama. Masz rację, nie mogę cię narażać.
– A ja nie mogę zostawić cię samej w niebezpieczeństwie – odparł Dimka. – Gdzie to jest?
Podała mu adres.
– Niedaleko. Wsiadaj. – Zapalił motocykl.
Tania zawahała się, a potem usiadła za bratem.
Dimka włączył reflektor i ruszył.
Zastanawiał się, czy agenci KGB już są w mieszkaniu Wasilija. Doszedł do wniosku, że to możliwe, ale mało prawdopodobne. Jeśli zgarnęli czterdzieści czy pięćdziesiąt osób, przez większość nocy będą przeprowadzali wstępne przesłuchania, spisywali nazwiska i adresy, a potem decydowali, na kim się skupić. Mimo to należało zachować ostrożność.
Dotarłszy do adresu podanego przez Tanię, przejechał bez zwalniania. Blask ulicznych latarni wydobywał z cienia wielkie dziewiętnastowieczne gmaszysko. Wszystkie budynki tego rodzaju zostały zamienione w siedziby urzędów lub podzielone na kwatery mieszkalne. Przed wejściem nie stały samochody, nie czaili się kagiebiści w skórzanych kurtkach. Dimka objechał cały kwartał i nie wypatrzył niczego podejrzanego. Zatrzymał motor kilkaset metrów od drzwi pałacu.
Zsiedli z motocykla i ruszyli w stronę budynku. Jakaś kobieta, która wyprowadzała psa na spacer, powiedziała „Dobry wieczór” i poszła dalej. Weszli do środka.
Hol na parterze musiał być kiedyś imponujący. Teraz spękaną i podrapaną marmurową posadzkę oświetlała jedna żarówka. W balustradzie wspaniałych schodów brakowało kilkunastu tralek.
Wspięli się po stopniach. Tania wyjęła z torebki klucz i otworzyła mieszkanie, a kiedy znaleźli się w środku, zamknęła drzwi.
Skierowała się do dużego pokoju. Bura kotka obserwowała ich z obawą. Tania wyjęła z szafki pokaźne pudło, wypełnione do połowy kostkami kociej karmy. Pogrzebała w nich i wydobyła opakowaną maszynę do pisania. Potem wyjęła jeszcze plik arkuszy.
Podarła je, wrzuciła do kominka i podpaliła zapałką. Dimka patrzył na płomień.
– Dlaczego, u diabła, ryzykujesz wszystko dla daremnego protestu? – zapytał gniewnie.
– W naszym kraju panuje bezwzględna tyrania. Musimy coś robić, by podtrzymać nadzieję.
– W naszym kraju rozwija się komunizm – odparował Dimka. – To trudne zadanie, zmagamy się z przeciwnościami. A ty powinnaś pomagać je przezwyciężać, zamiast siać niepokój.
– Jak można rozwiązywać trudności, skoro nikomu nie wolno o nich mówić?
– Na Kremlu stale je omawiamy.
– Ta sama garstka mężczyzn o ciasnych poglądach zawsze dochodzi do wniosku, by nie dokonywać żadnych poważnych zmian.
– Nie wszyscy mają ciasne poglądy. Niektórzy wiele robią, by coś zmienić. Daj nam czas.
– Od rewolucji minęło czterdzieści lat. Ile czasu potrzebujecie, by przyznać, że komunizm poniósł klęskę?
Arkusze papieru szybko obróciły się w czarny popiół. Dimka spojrzał na siostrę z frustracją.
– Spieraliśmy się o to chyba tysiąc razy. A teraz lepiej zbierajmy się stąd. – Dźwignął maszynę.
Tania wzięła kotkę i wyszli.
W holu zobaczyli mężczyznę z aktówką. Mijając rodzeństwo na schodach, skinął głową. Dimka miał nadzieję, że w mdłym świetle nie zobaczył dokładnie twarzy jego i siostry.
Tania postawiła zwierzaka na chodniku.
– Teraz zostajesz sama, Mademoiselle.
Kotka oddaliła się z demonstracyjną pogardą.
Rodzeństwo skierowało się ku skrzyżowaniu. Dimka bezskutecznie usiłował ukryć maszynę pod kurtką. Wzeszedł księżyc i było ich wyraźnie widać na ulicy. Dotarli do motoru.
Dimka podał siostrze maszynę.
– Jak chcesz się jej pozbyć? – spytał szeptem.
– Rzeka?
Pomyślał chwilę i przypomniał sobie ustronne miejsce, w którym w czasach studenckich bywał z kolegami; spędzali tam całe noce przy wódce.
– Wiem gdzie.
Wsiedli na motor i Dimka skierował się na południe. Miejsce, do którego zmierzał, leżało na peryferiach. Dzięki temu zmniejszała się szansa, że ktoś ich zauważy.
Jechał szybko dwadzieścia minut i zatrzymał się przed monastyrem Pieriewinskim.
Zabytkowy kompleks ze wspaniałą cerkwią Mikołaja Cudotwórcy był teraz ruiną, niezamieszkaną od dziesięcioleci i ogołoconą ze skarbów. Leżał na pasie ziemi, który ciągnął się między linią kolejową prowadzącą na południe i rzeką Moskwą. Pobliskie pola zamieniono w plac budowy, na którym miały stanąć mieszkalne wysokościowce, lecz wieczorem teren był opustoszały.
Dimka wprowadził motocykl między drzewa i postawił go, a potem przez zarośla powiódł siostrę ku ruinom monastyru. Księżyc zalewał opuszczone budowle niesamowitą bladą poświatą. Cebulkowate kopuły cerkwi zapadały się, lecz pokryte zieloną dachówką zabudowania klasztoru w większości się zachowały. Dimka nie mógł się pozbyć uczucia, że przez strzaskane szyby w oknach obserwują go pokolenia zakonników.
Kroczył po podmokłym terenie w stronę rzeki.
– Skąd znasz to miejsce? – spytała Tania.
– Przychodziliśmy tu w czasach studenckich. Piliśmy i oglądaliśmy wschód słońca.
Dotarli do brzegu. Było tam szerokie zakole rzeki; leniwie płynąca woda wydawała się w blasku księżyca wyjątkowo spokojna. Jednak Dimka wiedział, że jest wystarczająco głęboka.
Tania się zawahała.
– Co za strata.
Jej brat wzruszył ramionami i odparł:
– Maszyny do pisania są drogie.
– Nie chodzi wyłącznie o pieniądze, ale o głos sprzeciwu, o inne spojrzenie na świat, inne myślenie. Maszyna to wolność słowa.
– Więc lepiej się jej pozbądź.
Tania podała bratu urządzenie.
Przesunął wałek do końca w prawo, by mieć za co chwycić.