Krawędź wieczności. Ken Follett
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Krawędź wieczności - Ken Follett страница 34
– Gratuluję ci, mój chłopcze – rzekł, podając mu dłoń. Przyszedł, a to już coś, pomyślał George.
Po chwili nadeszli dziadkowie George’a. Oboje byli rosyjskimi imigrantami. Dziadek, Lev Peshkov, zaczynał od prowadzenia barów i klubów nocnych w Buffalo, a teraz był właścicielem studia w Hollywood. Zawsze nosił się jak dandys, dziś miał na sobie biały garnitur. George nigdy nie wiedział, co o nim sądzić. Powiadano, że jest bezwzględnym biznesmenem mającym prawo w niskim poważaniu. Z drugiej zaś strony dobrze traktował wnuka, płacił za jego naukę i dawał mu sute kieszonkowe.
Lev ujął go za ramię.
– Dam ci jedną radę – rzekł konfidencjonalnie. – Kiedy już zostaniesz adwokatem, nie broń kryminalistów.
– A to czemu?
– Bo to ofermy – odparł dziadek i parsknął śmiechem.
Powszechnie uważano, że Lev Peshkov także jest kryminalistą, który w czasach prohibicji trudnił się przemytem.
– Czy wszyscy kryminaliści to ofermy? – dociekał George.
– Ci, którzy dadzą się złapać – wyjaśnił. – Pozostali nie potrzebują adwokatów – dodał i zaśmiał się gromko.
Marga ucałowała czule wnuka.
– Nie słuchaj dziadka – powiedziała.
– Muszę go słuchać, płacił za moje wykształcenie.
Lev skierował na niego palec.
– Cieszę się, że o tym nie zapominasz.
Marga puściła to mimo uszu.
– Miło na ciebie spojrzeć – mówiła głosem pełnym uczucia. – Taki przystojny, i do tego prawnik!
George był jedynym wnukiem Margi i rozpieszczała go. Później zapewne wsunie mu niepostrzeżenie do ręki pięćdziesiątaka.
Marga śpiewała kiedyś w nocnym klubie i teraz, w wieku sześćdziesięciu pięciu lat, nadal poruszała się tak, jakby była na scenie i miała na sobie powłóczystą suknię. Jej czarne włosy przypuszczalnie zawdzięczały obecnie kolor farbowaniu. Miała na sobie więcej biżuterii, niż wypadało przy takiej okazji. George podejrzewał, że jako kochanka, a nie żona, czuje potrzebę silniejszego podkreślania swojej pozycji.
Była kochanką Lva od niemal pięćdziesięciu lat. Greg był ich jedynym dzieckiem.
Żona Lva, Olga, mieszkała w Buffalo z ich córką Daisy, która potem wyszła za Anglika i przeniosła się do Londynu. George miał zatem angielskich kuzynów, których nigdy nie poznał. Zakładał, że są biali.
Marga pocałowała Jacky. George zauważył, że stojący nieopodal ludzie przyglądają im się ze zdziwieniem i dezaprobatą. Nawet na Harvardzie, na którym panowały liberalne poglądy, nieczęsto widywało się białego, który obejmuje Murzyna. Jednak rodzina George’a, rzadko pokazująca się w miejscach publicznych, zawsze przyciągała uwagę. Nawet w miejscach, w których akceptowane były osoby wszystkich ras, mieszana rodzina i tak wydobywała z białych ukryte uprzedzenia. Wiedział, że usłyszy tego dnia szeptane pod nosem słowo „kundel”. Zignoruje obelgę. Jego czarni dziadkowie dawno zmarli i tych czworo stanowiło jedyną rodzinę, jaką miał. Dzisiaj, w dniu wręczenia dyplomów, nie posiadali się z dumy, a to było warte każdej ceny.
– Zjadłem wczoraj lunch ze starym Renshawem – oznajmił Greg. – Namówiłem go, żeby ponowił propozycję posady dla George’a w kancelarii.
– Och, wspaniale! – zawołała uradowana Marga. – A więc jednak będziesz pracował jako adwokat w Waszyngtonie!
Jacky obdarzyła Grega uśmiechem, co czyniła niezwykle rzadko.
– Dziękuję ci.
Greg uniósł palec w ostrzegawczym geście.
– Ale są pewne warunki.
– Oj, George zgodzi się na rozsądne warunki – zapewniła Marga. – To dla niego fantastyczna okazja.
Zapewne chciała powiedzieć: fantastyczna okazja dla czarnego chłopaka. Wnuk odgadł jej intencje, lecz nie zaoponował. Tak czy owak, miała rację.
– Jakie to warunki? – spytał ostrożnie.
– Nieróżniące się od tych, które obowiązują każdego prawnika na świecie – odparł Greg. – Nie wolno ci pakować się w tarapaty, to wszystko. Prawnik nie może mieć zatargów z władzą.
– Jak to: nie pakować się w tarapaty? – indagował podejrzliwie George.
– Nie będziesz angażował się w ruchy protestu, marsze, demonstracje i tym podobne. Zresztą jako początkujący pracownik i tak nie będziesz miał na to czasu.
Propozycja wzbudziła gniew George’a.
– A więc swoje życie zawodowe rozpocznę od przysięgi, że wstrzymam się od wszelkich działań na rzecz wolności?
– Nie powinieneś patrzeć na to w taki sposób – przestrzegł ojciec.
George ugryzł się w język, by nie odpowiedzieć z irytacją. Najbliżsi chcieli dla niego jak najlepiej, wiedział o tym.
– A jak powinienem na to patrzeć? – zapytał neutralnym tonem.
– Twoja rola w ruchu na rzecz praw obywatelskich nie będzie polegała na walce na pierwszej linii, to wszystko. Zostań jednym z tych, którzy ją wspierają. Raz w roku wysyłaj czek na konto NAACP. – National Association for the Advancement of Colored People1, bo tak brzmiała jej pełna nazwa, była najstarszą i najbardziej zachowawczą organizacją działającą na rzecz praw obywatelskich. Wypowiadała się przeciwko Rajdom Wolności, uważając je za zbyt prowokacyjne. – Spuść nieco z tonu, niech ktoś inny wsiądzie do tego autobusu.
– Może istnieje inny sposób – odrzekł George.
– Jaki mianowicie?
– Mógłbym pracować u Martina Luthera Kinga.
– Zaproponował ci posadę?
– Zgłosił się ktoś od niego.
– Ile będzie ci płacił?
– Nie za wiele, jak się domyślam.
– Tylko nie sądź, że możesz odrzucić ofertę świetnie płatnej pracy, a potem przychodzić do mnie po kieszonkowe – ostrzegł Lev.
– Dobrze, dziadku –