Krawędź wieczności. Ken Follett

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Krawędź wieczności - Ken Follett страница 33

Krawędź wieczności - Ken Follett

Скачать книгу

posadę – zauważył George.

      – Jedź ze mną do Atlanty i pracuj dla Kinga – zaproponowała bez namysłu Verena.

      – Doktor King kazał ci mnie zaprosić? – zdziwił się świeżo upieczony absolwent.

      – Nie, ale potrzebny mu prawnik, a ci, którzy się zgłosili, nie umywają się do ciebie.

      George był zaintrygowany. Prawie zakochał się w Marii Summers, lecz chyba powinien o niej zapomnieć, bo prawdopodobnie nigdy więcej jej nie zobaczy. Ciekawe, czy Verena zechce z nim chodzić, jeśli oboje podejmą pracę u Kinga.

      – To jest myśl – rzucił. Musiał się jednak zastanowić. – Są tutaj twoi rodzice? – spytał, zmieniając temat.

      – Jasne, chodź, poznam cię z nimi.

      Rodzice Vereny byli sławnymi ludźmi i zwolennikami Kennedy’ego. George miał nadzieję, że wystąpią z otwartą krytyką prezydenta za jego słabą reakcję na przestępcze działania segregacjonistów. Może wespół z Vereną zdoła ich namówić do tego, by wygłosili publiczne oświadczenie. Ból jego ręki znacznie by dzięki temu zelżał.

      Ruszył za Vereną przez trawnik.

      – Mamo, tato, to mój kolega George Jakes – oznajmiła dziewczyna, kiedy dotarli do jej rodziców.

      Oboje państwo Marquand byli wysokiego wzrostu i dobrze ubrani: on miał ciemną skórę, a ona – białą. Poza tym matka Vereny nosiła wymyślną blond fryzurę. George wiele razy widział jej zdjęcia, gdyż stanowili słynną mieszaną parę. Percy’ego Marquanda nazywano „czarnym Bingiem Crosbym”; grał w filmach i śpiewał romantyczne piosenki. Babe Lee była aktorką teatralną specjalizującą się w rolach kobiet z ikrą.

      Percy odezwał się ciepłym barytonem, który wszyscy znali z licznych przebojów.

      – Panie Jakes, w Alabamie złamano panu rękę, kiedy występował pan w sprawie, która dotyczy nas wszystkich. Jestem zaszczycony, że mogę uścisnąć panu dłoń.

      – Dziękuję panu, ale proszę mi mówić po imieniu.

      Babe Lee także podała George’owi rękę i spojrzała mu w oczy tak, jakby chciała za niego wyjść.

      – Jesteśmy ci bardzo wdzięczni, a także dumni.

      Zachowywała się tak uwodzicielsko, że George poczuł się nieswojo. Zerknął na męża Babe, spodziewając się, że ten się rozgniewa. Jednak ani Percy, ani Verena nie zareagowali. George’owi przyszło na myśl, że Babe zachowuje się w taki sposób wobec każdego poznanego mężczyzny.

      Uwolniwszy dłoń z jej uścisku, zwrócił się do Percy’ego:

      – Wiem, że podczas zeszłorocznej kampanii agitował pan za Kennedym. Nie jest pan teraz zły, że prezydent tak, a nie inaczej odnosi się do walki o prawa obywatelskie?

      – Wszyscy mamy poczucie rozczarowania – odrzekł Percy.

      – Jakżeby inaczej! – wtrąciła Verena. – Bobby Kennedy zaapelował do aktywistów, by na jakiś czas odpuścili. Wyobrażacie sobie? CORE, rzecz jasna, odmówiło. W Ameryce rządzi prawo, a nie motłoch!

      – Takie słowa powinny paść z ust prokuratora generalnego – podchwycił George.

      Percy skinął głową, nie przejąwszy się tym zdwojonym atakiem.

      – Słyszałem, że administracja prezydenta dobiła targu z południowymi stanami – oświadczył. George nadstawił uszu, gdyż ta wiadomość nie przebiła się na łamy prasy. – Gubernatorzy zobowiązali się do wzięcia band w karby, a tego pragną obaj bracia Kennedy.

      George wiedział, że w polityce nie daje się niczego za darmo.

      – Co obiecano im w zamian?

      – Prokurator generalny przymknie oko na nielegalne aresztowania uczestników Rajdów Wolności.

      Verena zirytowała się na ojca.

      – Szkoda, że wcześniej o tym nie napomknąłeś, tato – wypomniała mu ostrym tonem.

      – Wiedziałem, że się wściekniesz, skarbie.

      Protekcjonalne potraktowanie przez ojca rozeźliło dziewczynę jeszcze bardziej. Odwróciła głowę, jej twarz pociemniała.

      George powrócił do swojego pytania:

      – Wygłosi pan publicznie swój protest, panie Marquand?

      – Zastanawiałem się nad tym, ale wątpię, czy to coś da.

      – Może sprawić, że w tysiąc dziewięćset sześćdziesiątym czwartym czarni wyborcy zagłosują przeciwko Kennedy’emu.

      – Czy aby na pewno tego chcesz? Wszyscy wyszlibyśmy na tym gorzej, gdyby w Białym Domu zamieszkał ktoś pokroju Dicka Nixona.

      – W takim razie co możemy zrobić? – spytała gniewnie Verena.

      – Wydarzenia na Południu, do których doszło w ubiegłym miesiącu, pokazują ponad wszelką wątpliwość, że prawo jest za słabe. Potrzebna jest nowa ustawa o prawach obywatelskich.

      – Święte słowa – rzekł George.

      – Być może uda mi się coś zrobić w tym kierunku – ciągnął Percy. – W tej chwili mam odrobinę wpływów w Białym Domu. Jeśli skrytykuję Kennedych, nie będę ich miał w ogóle.

      George uważał, że Percy powinien publicznie zabrać głos. Verena wyraziła to samo przekonanie:

      – Masz obowiązek głośno powiedzieć, co jest słuszne, a co nie. W Ameryce pełno jest ludzi ważących słowa. Właśnie dlatego wpadliśmy w takie bagno.

      Jej matka poczuła się urażona.

      – Twój tata słynie z tego, że mówi, co jest słuszne – odezwała się z oburzeniem. – Wiele razy nadstawiał karku.

      George zrozumiał, że nie da się przekonać Percy’ego. Ale może aktor miał rację. Potrzebują nowej ustawy, która uniemożliwi południowcom prześladowanie Murzynów. Niewykluczone, że to jedyne prawdziwe rozwiązanie problemu.

      – Pójdę poszukać rodziców – oznajmił. – To był dla mnie zaszczyt, że państwa poznałem.

      – Pamiętaj o mojej propozycji! – zawołała Verena, kiedy nieco się oddalił.

      W miejscu, w którym miano rozdawać dyplomy prawa, zbudowano tymczasową scenę, ustawiono także namioty i stoły na kozłach. George od razu znalazł rodziców.

      Matka miała na sobie nową żółtą sukienkę. Musiała oszczędzać, by ją kupić: była dumna i nie zgodziłaby się przyjąć czegokolwiek od bogatego Peshkova. Brała od niego pieniądze tylko dla George’a. Zlustrowała od góry do dołu syna ubranego w ceremonialny strój.

Скачать книгу