Krawędź wieczności. Ken Follett
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Krawędź wieczności - Ken Follett страница 39
Tak czy owak, krótka kariera Dimki na Kremlu dobiegła końca. Może byłem zbyt ambitny, pomyślał ze zgrozą. Jego przyszłość bez wątpienia będzie skromniejsza.
Ciekawe, czy ponętna Nina nadal będzie chciała spędzić z nim noc.
Odrzutowiec wylądował w Tbilisi. Dimka i Filipow wsiedli do małego samolotu wojskowego, który przetransportował ich na niewielkie lotnisko na wybrzeżu.
Czekała tam na nich Natalia Smotrowa z Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Od wilgotnego morskiego powietrza jej włosy zaczęły się lekko kręcić, co przydało dziewczynie figlarności.
– Złe wieści od Pierwuchina – oznajmiła, wioząc przybyszów samochodem. Michaił Pierwuchin był radzieckim ambasadorem w Niemczech Wschodnich. – Emigracja na Zachód przybrała rozmiar rzeki.
Filipow był zły, zapewne dlatego, że Natalia dowiedziała się o tym wcześniej niż on.
– Jakie są dane liczbowe?
– Tysiąc osób dziennie.
– Tysiąc osób dziennie? – powtórzył zdumiony Dimka.
Natalia potwierdziła skinieniem głowy.
– Pierwuchin mówi, że wschodnioniemiecki rząd utracił stabilność, kraj zbliża się do upadku. Może dojść do powstania.
– Widzisz? – rzekł Filipow do Dimki. – Oto, do czego doprowadziła twoja polityka.
Dimka nie znalazł na ten zarzut odpowiedzi.
Natalia dojechała drogą wzdłuż wybrzeża do lesistego półwyspu i skręciła w stronę potężnej żelaznej bramy osadzonej w długim murze. Pośród nieskazitelnie utrzymanych trawników bieliła się willa z długim tarasem na piętrze. Obok znajdował się pełnowymiarowy basen. Dimka nigdy nie widział domu z basenem.
– Jest nad morzem – rzekł wartownik do Dimki, wskazując głową kierunek.
Dimka przeszedł między drzewami do kamienistej plaży. Żołnierz z pistoletem maszynowym zmierzył go srogim spojrzeniem, a potem machnął przyzwalająco ręką.
Chruszczow relaksował się pod palmą. Drugi z najpotężniejszych ludzi na świecie był niski, tęgi, łysy i brzydki. Miał na sobie spodnie od garnituru na szelkach oraz białą koszulę z podwiniętymi rękawami. Plażowy fotel z wikliny tkwił obok małego stolika, na którym stały dzbanek wody i szklanka. Pierwszy sekretarz siedział, jak się zdawało, bezczynnie.
– Skąd masz te spodenki? – zagadnął, spojrzawszy na Dimkę.
– Matka mi je uszyła.
– Mnie też by się takie przydały.
Dimka wypowiedział słowa, które wcześniej przećwiczył.
– Towarzyszu pierwszy sekretarzu, składam na wasze ręce natychmiastową rezygnację.
Chruszczow pominął to milczeniem.
– W ciągu następnych dwudziestu lat prześcigniemy Stany Zjednoczone pod względem potęgi wojskowej i dobrobytu gospodarczego – oznajmił, jakby kontynuował przemowę. – Ale do tego czasu musimy odpowiedzieć sobie na pytanie, w jaki sposób powstrzymać większe mocarstwo, by nie zdominowało globalnej polityki i nie zahamowało postępu światowego komunizmu.
– Nie wiem – odparł Dimka.
– Patrz – rzekł Chruszczow. – Ja jestem Związkiem Radzieckim. – Wziął dzbanek i powoli nalał wody do szklanki, aż się wypełniła. Podał dzbanek Dimce. – Ty jesteś Stanami Zjednoczonymi. Teraz przelej wodę do szklanki.
Dimka spełnił polecenie. Woda przepełniła naczynie i rozlała się na biały obrus.
– Widzisz? – powiedział pierwszy sekretarz, jakby czegoś dowiódł. – Kiedy szklanka jest pełna, nie można dodać więcej, bo robi się bałagan.
Zdezorientowany Dimka zadał pytanie, którego najwyraźniej oczekiwano:
– Co to oznacza, Nikito Siergiejewiczu?
– Polityka międzynarodowa jest jak ta szklanka. Agresywne ruchy którejś ze stron są dolaniem wody. Jej nadmiar to wojna.
Dimka zrozumiał.
– Kiedy napięcie osiąga maksimum, nikt nie może wykonać ruchu, nie wywołując wojny.
– Słusznie. Amerykanie nie chcą wojny, tak samo jak my. A więc jeśli utrzymamy napięcie międzynarodowe na najwyższym poziomie, na krawędzi, amerykański prezydent będzie bezradny. Nie będzie mógł nic zrobić, żeby nie spowodować wojny, i pozostanie mu zachowanie bezczynności!
Dimka uzmysłowił sobie, jak błyskotliwa jest ta koncepcja. Pozwalała ona dominować słabszemu.
– A więc Kennedy jest w tej chwili bezradny? – upewnił się.
– Ponieważ następny jego ruch będzie oznaczał wojnę!
Czyżby na tym polegał długofalowy plan Chruszczowa? – głowił się Dimka. A może wymyślił go na poczekaniu, żeby się usprawiedliwić? Potrafił improwizować jak mało kto. Teraz jednak miało to niewielkie znaczenie.
– Jak w takim razie zaradzicie kryzysowi w Berlinie?
– Wybudujemy mur – odrzekł pierwszy sekretarz KPZR.
ROZDZIAŁ 9
George zabrał Verenę Marquand na lunch do klubu jeździeckiego. Właściwie nie był to klub, lecz elegancka nowa restauracja w hotelu Fairfax, która przypadła do gustu członkom ekipy Kennedy’ego. Stanowili najlepiej ubraną parę w sali: Verena miała na sobie oszałamiającą kraciastą suknię z szerokim czerwonym pasem, a on szytą na miarę granatową lnianą marynarkę i prążkowany krawat. Mimo to zaproponowano im stolik przy drzwiach kuchni. Waszyngton wyzbył się segregacji, lecz nie uprzedzeń. George postanowił się tym nie przejmować.
Verena przyjechała do stolicy z rodzicami. Zostali zaproszeni do Białego Domu na koktajl party. George wiedział, że przyjęcie wydano, aby uhonorować sławnych zwolenników prezydenta, takich jak Marquandowie, lecz także po to, by zapewnić sobie ich przychylność w czasie następnej kampanii.
Verena rozejrzała się z uznaniem.
– Dawno nie byłam w porządnej restauracji – powiedziała. – Atlanta to pustynia. – Jej rodzice byli gwiazdami Hollywood i wychowała się w przekonaniu, że wystawny tryb życia to normalność.
– Powinnaś się tutaj sprowadzić – odrzekł George, spoglądając w jej cudownie zielone oczy. Suknia bez rękawów odsłaniała nieskazitelną kakaową skórę; dziewczyna bez wątpienia zdawała sobie z tego sprawę. Gdyby