Saga rodu z Lipowej 16: Cień sułtana. Marian Piotr Rawinis
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Saga rodu z Lipowej 16: Cień sułtana - Marian Piotr Rawinis страница 3
Oset chwycił broń, wypadł z domu, dosiadł konia i popędził przed siebie na złamanie karku.
– Śmierć czarownicy! – krzyczał na całe gardło.
Starostę holsztyńskiego powiadomiono na drugi dzień. Giermek Linus, służący jego synowi Mikołajowi, przyjechał z tą wiadomością z Lipowej i najpierw przekazał ją pani Alenie.
– Pani Roksana poroniła – oświadczył. – Wszyscy mówią, że to wina tej Nastki, takiej czarownicy, co chodzi po polach. Miał ją jakiś czas temu pan Oset w swoim ręku, ale puścił wolno. I jeszcze kazał chleba dać.
Giermek był oburzony i smętnie kiwał głową nad losem państwa z Dębowca.
Pani Alena zmówiła modlitwę i zaraz poszła z nowinami do męża. Pan Jeno wysłuchał wszystkiego ze zmarszczonymi brwiami.
– Jeśli choć część z tego się potwierdzi, pójdzie na stos.
Pani Alena przeżegnała się.
– Linus mówi, że to ona zapewne jest ową Wiedźmą z Biskupic, która sprowadziła na wszystkich tak wiele nieszczęść. Ludzie Osta odszukali Nastkę w lesie i trzymają ją teraz pod strażą.
– Chcieli ją ubić od razu – wyjaśnił giermek. – Ale pan Oset zabronił się zbliżać i nakazał czekać na sąd. Dlatego po was przyjechałem.
– Rozsądnie postąpił – pochwalił pan Jeno. – Trzeba wiedzieć, jak obchodzić się z kobietą podejrzaną o czary, żeby jakiej szkody nie doznać.
Sam jednak miał wątpliwości.
– Widziałem ją – powiedział później do żony. – Trudno uwierzyć, żeby to ona była Wiedźmą z Biskupic. Chodzi po polach znacznie dawniej niż pierwsze szkody, jakie widzieliśmy. To szalona kobieta, która nie potrafi mówić. Nie wydaje mi się, żeby była czarownicą. Jest tylko głupia i przez wszystkich odtrącona.
Pan Jeno uśmiechnął się smętnie.
– Czasami – westchnął. – Czasami chciałbym być zwykłym kowalem, jak dawniej…
Pani Alena dotknęła ramienia męża.
– Wierzę, że wszystko zrobisz jak najlepiej – powiedziała. – Bóg ci w tym pomagaj. Wiem, że postąpisz, jak ci dyktuje serce. I wiem, że nie poniechasz obowiązków, choćby były ciężkie.
Nastkę trzymano w pobliżu dworu, w jamie ziemnej, przykrytej gałęziami, przy której postawiono krzyż, żeby bronił innych przed jej czarami. Jamy pilnował uzbrojony w pikę pachołek, ale stał w oddaleniu, wystraszony, wielce niezadowolony i nieszczęśliwy z takiej służby.
Pan Jeno kazał uwięzioną wywlec z dołu i uwiązać u drzewa, a sam miał ją wstępnie przesłuchać.
Siedziała, drapała się, popiskiwała, przewracała oczami. Starosta nie był pewny, czy w ogóle rozumie, co się do niej mówi. Sama Nastka nie umiała mówić, nikt nie wiedział też, czy coś do niej dociera. Wciąż tylko trzepała rękami, związanymi teraz łańcuchem, i nie było nikogo, kto mógłby rozumieć cokolwiek z tego, co wykrzykiwała.
Pan Jeno podszedł do niej sam, ale zatrzymał się o dobre pięć kroków.
– Niewiasto – zapytał. – Czy jesteś Nastka?
– Tak, tak – pokrzykiwała i tak samo odpowiadała na każde zadane pytanie.
– Mieszkasz gdzieś w Bukowym Lesie? W szałasie? Jaskini? Chacie?
– Jesteś czarownicą? Czarownicą, która rzuca uroki i przywodzi do zguby innych?
– Czy w ogóle wiesz, o czym mówię? Czy rozumiesz, co ci grozi, jeśli przyznasz się do czarów?
– Komu zaszkodziłaś w jaki sposób? Rzuciłaś urok, zatrułaś?
– Tak, tak! – powtarzała Nastka.
Pan Jeno westchnął i odszedł. Oset czekał na wynik wstępnego przesłuchania, cały roztrzęsiony.
– A nie mówiłem? – wołał. – To prawdziwa czarownica. To sama Wiedźma z Biskupic!
Inni też tak uważali, ale pan Jeno nie był taki prędki w wyciąganiu wniosków.
– Kawał drogi stąd do Biskupic i do lipowskich pól – zauważył. – A Wiedźmy dawno już w naszej okolicy nie widziano.
– Cóż znaczy odległość dla czarownicy? Na miotle przeleci raz dwa.
Oset był roztrzęsiony, bo pani Roksana nadal nie czuła się dobrze.
– Co zrobicie, panie starosto? – pytał niespokojnie.
– To, co nakazuje prawo – odparł pan Jeno. – Odstawimy ją do miasta. Będzie proces i wyrok.
– I stos? – upewniał się Oset.
– I stos.
PRÓBA WODY
Starosta Jeno nakazał odwiezienie pojmanej kobiety do Holsztyna, gdzie miała być sądzona pod zarzutem uprawiania czarów. Niespodziewanie napotkał na opór.
– Stać! – zawołał ktoś histerycznie wysokim głosem. – Zabraniam! Zabraniam do Holsztyna!
Pan Jeno odwrócił się i zobaczył niskiego, grubego księdza, który pojawił się nagle w rosnącym tłumie gapiów. Mimo wczesnej pory było ich już pełno, ludzi różnych stanów, przybyłych z ciekawości, ale przede wszystkich po to, żeby upewnić się co do wykonania kary na sprawczyni ich nieszczęść. Stali teraz koliskiem, w bezpiecznej odległości, ale pilnie baczyli na wszystko, co się dzieje.
Wołającym okazał się ksiądz Hubert, niedawny lipowski pleban, przegnany osobiście przez pana z Krasawy. Teraz przyjechał pospiesznie na spienionym koniu. Ludzie starosty próbowali go zatrzymać, wedle dawnego rozkazu, który zabraniał mu pokazywać się w pobliżu ziem pana Jeno.
Przedarł się jednak przez tłum i stanął przy jamie. Kłaniał się teraz z udawanym, bo przesadnym szacunkiem. Poznał już siłę i moc pana na Krasawie, ale miał w oczach zawziętość człowieka, który wciąż myśli, jak pomścić doznane zniewagi.
Krzyczał, groził i szarpał się ze strażnikami.
– Ja jestem tu najważniejszy! – wołał. – Tylko ja mogę rozstrzygać w tej sprawie, bo to mnie mianował biskup inkwizytorem. Słyszycie? Tylko ja!
Pan Jeno, wielce niezadowolony z jego obecności, nie mógł jednak nie zwracać uwagi na jego krzyki, zwłaszcza, że ksiądz Hubert wydobył z zanadrza dokument i wymachiwał nim nad głową.
– Nie do Holsztyna! – wrzeszczał. – Ja tak rozkazuję, ja inkwizytor!
Starosta kazał sprawdzić dokument, więc Mikołaj z Lipowej obejrzał pergamin z pieczęcią,