Saga rodu z Lipowej 16: Cień sułtana. Marian Piotr Rawinis
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Saga rodu z Lipowej 16: Cień sułtana - Marian Piotr Rawinis страница 7
– Gdzie jest twoja góra sabatów?
– Czy to Łysiec czy może inna góra?
– Czy utrzymywałaś z diabłem stosunki?
– Jak często?
– Kto jeszcze był z tobą?
– Jakich spotykałaś innych diabłów?
– Jakich spotykałaś innych ludzi?
– Jak się nazywały te niewiasty?
– Czy przysięgałaś dopomagać siłom ciemności w zniszczeniu tego świata i całej prawdziwej wiary?
– Co ci za to obiecano?
– Czy obiecano ci wieczną młodość i urodę?
– Czy nie bałaś się Boga?
– Czy…
Na wszystkie pytania padały takie same odpowiedzi, co jednak nie zrażało oskarżyciela.
– Tak, tak! – popiskiwała Nastka.
– Doskonale! – mówił ksiądz Hubert do pisarza. – Ta kobieta łatwo się do wszystkiego przyznaje, ale nawet gdyby zaprzeczała, wiele mamy innych dowodów. Ile to zeznań zapisałeś?
Pisarz zajrzał do swoich notatek.
– Zgłosiło się siedemnaście osób, wasza dostojność. Jedenaście oskarża ją o szkody na polach i w zagrodach. Jedna osoba mówi, że widziała, jak ta kobieta zamieniła się w czarnego psa na drodze…
– Doprawdy? – ksiądz Hubert aż oczy zmrużył z zadowolenia. – W czarnego psa? To ci dopiero dowód! Sama to widziała?
– Tak twierdzi, wasza wielebność. Ośmielę się jednak zauważyć, że to zeznanie jest łatwe do obalenia. Złożył je Maraś, a Maraś to wioskowy głupek, wasza wielebność, i nie wiem, czy można zaufać jego zeznaniom…
– A czemuż by nie? – zaperzył się ksiądz Hubert. – Głupi czy mądry, oczy ma przecież takie same jak inni. Albo coś widział, albo nie widział.
Zmitygował się jednak zaraz i zmienił zdanie.
– Chyba masz rację, pisarzu. Może i pominiemy to zeznanie, bo starczy nam innych, jak sądzę. Inni świadkowie na pewno widzieli…
– Są takie cztery osoby, wasza przewielebność. Cztery osoby zgłosiły się, że widziały Wiedźmę z Biskupic. Sługa pani Mariny z Potoka imieniem Mieszek, niewiasty Kosza i Balwina, a także pachołek pana z Wygody.
– Doskonale! – ksiądz Hubert zatarł ręce.
Sprawa wyglądała na prostą. Wystarczyło poprowadzić posiedzenie sądu, a nikt nie podważy wyroku. Wyrok zresztą już zapadł, gdy oskarżona nie utonęła podczas próby wody. Wiadomo, że mogła się uratować tylko przy diabelskiej pomocy, dlatego będzie poddana jeszcze próbie ognia.
Sąd wyznaczono na początek następnego tygodnia, ale już teraz całe miasto radośnie drżało w oczekiwaniu wielkiego widowiska.
– Mamy coś jeszcze, wasza wielebność – pospieszył z wiadomo¬ścią pisarz.
Przerzucił kartki na stole w poszukiwaniu właściwego arkusza.
– O, jest! – przebiegł wzrokiem krótki tekst, jakby to nie on sam pisał go niedawno i jakby nie widział zniecierpliwionej miny księdza Huberta.
– Co takiego? – dopytywał się inkwizytor.
– Jeden z tych ludzi, którzy złożyli zeznanie o szkody na polach uczynione za pomocą czarów, niejaki Żuber, twierdzi, że przed kilkoma dniami odkrył jaskinię, w której znajdowały się dziwne przedmioty, niechybnie służące do uprawiania czarów. To w tej okolicy, gdzie widywano ową Nastkę. Człowiek ów powiada, że w jaskini znalazł garnki z nieznaną substancją, zioła, rozmaite wstrętne zwierzęta, a także czarnego koguta…
Ksiądz Hubert aż się zachłysnął.
– Ko… kogut? Czarny kogut? I ty mi mówisz o tym dopiero teraz?!
Mikołaj z Lipowej stał akurat na rynku w Holsztynie, gdy obwoływacz z samego jego środka, wspiąwszy się na pieniek, donośnym głosem wzywał, żeby przed sądem stawili się świadkowie karygodnych czynów, jakich dopuścić się miała czarownica Nastka.
– Inkwizytor biskupa krakowskiego, przewielebnego Piotra, wzywa wszystkich, którym wiadomo jest cokolwiek o sprawie niewiasty Nastki, podejrzewanej o czary, żeby co najrychlej stawili się przed sądem i zeznali, co wiedzą, inaczej bowiem będą podlegać karze ko¬ścielnej i boskiej.
– Sam chyba też powinienem pójść… – powiedział giermek Linus.
– Ty? – zdziwił się Mikołaj. – Też poniosłeś jakąś szkodę za sprawą tej kobiety?
– Ja sam nie – wyjaśnił giermek. – Ale jak służyłem u pana Tobiasza, widziałem ją w pobliżu jego dworu. Krowa padła tamtego dnia. Po prawdzie była coś niezdrowa i wcześniej, ale padła akurat tego dnia, więc chyba…
– Głupiś! – odpowiedział Mikołaj. – Takim głupstwem chcesz sądowi głowę zawracać? Oni tam będą ją sądzić za dużo poważniejsze sprawy.
Linus uśmiechnął się z ulgą.
– Macie rację, panie. Po co sądowi zabierać czas. Chciałem tylko, żeby owa kara, co mówił o niej obwoływacz, na mnie nie spadła.
– Kara spadnie na Nastkę – przypomniał Mikołaj. – I na ciebie, jak mi do niedzieli porządnie nie wyczyścisz zbroi.
Ksiądz Hubert obawiał się gniewu pana Jeno, więc sam nie pojechał na obejrzenie jaskini. Ale posłał tam kilku pachołków z wyraźnym zaleceniem, jak mają postępować. Kierując się wskazówkami Żubra, pachołkowie odnaleźli pieczarę, a rzeczy, jakie w niej znaleziono, dobitnie poświadczały zmowę z nieczystymi siłami. Pachołkowie, jak im nakazał inkwizytor, przywieźli wszystko ze sobą w wiklinowych koszach i przynieśli je teraz do izby księdza Huberta, przylegającej wprost do muru kościoła świętego Zygmunta. Koszyki zawierały najdziwniejsze rzeczy. Kosmyki włosów, które należały do innych osób, rozmaite drobne przedmioty, także nie należące do Nastki, kilka grubych złotych monet, lalki z wosku pokłute igłami, przy pomocy których zadawano ból i cierpienie pobożnym chrześcijanom. A także zawiniątko z pięknym złotym pier¬ścieniem.
* * *
W Częstochowie bawił pan Oset i osobiście pilnował, żeby oskarżona w jakikolwiek sposób nie uniknęła kary. Był też przy tym, jak pachołkowie przywieźli kosze z jaskini, i świadkował, kiedy ksiądz Hubert wykładał przedmioty na stół.
Gdy inkwizytor rozwinął zawiniątko i odkrył w nim pierścień, Oset nagle wykrzyknął:
– Pierścień Roksany!
Ksiądz