Saga rodu z Lipowej 16: Cień sułtana. Marian Piotr Rawinis
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Saga rodu z Lipowej 16: Cień sułtana - Marian Piotr Rawinis страница 4
Na jego rozkaz przyprowadzono ją zaraz z wielkim hałasem nad strumień, bo ludzi gromadziło się coraz więcej, a każdy chciał na własne oczy zobaczyć to wszystko, co się wydarzy.
Ksiądz Hubert był w swoim żywiole. Z oczami pałającymi gniewnym blaskiem stał naprzeciw tłumu, prowadził modlitwy, a potem wygłosił wstępne oskarżenie.
– Ta oto niewiasta, znana pod imieniem Nastki, oskarżona jest o uprawianie czarów i rzucanie uroków. Dość zeznań zebrano w jej sprawie. Dość, żeby inkwizytor biskupi zarządził próbę wody. Tedy ją zarządzam. Tutaj i teraz.
Nastała cisza, bo choć spławianie czarownic zdarzało się i w przeszłości, tych którzy widzieli to na własne oczy, nie było wcale tak wielu, a każdy chciał zobaczyć. Ludzie liczyli też, że skoro właśnie Nastka jest ową groźną Wiedźmą z Biskupic, ustaną sprowadzone przez nią na Dolinę klęski i nieszczęścia. Klaskali więc z zadowolenia, krzyczeli, walili kijami o ziemię.
– Na śmierć! – wołano. – Na śmierć!
Przyprowadzono Nastkę, wiodąc za koniec łańcucha, który oplatał jej ręce. Śmiała się głośno, pokazywała różowy język, rozglądając się na boki, jakby zupełnie nie rozumiała powagi sytuacji. Kiedy przestawała na chwilę i podnosiła wzrok, wszyscy wokoło natychmiast odwracali głowy, bojąc się, że i teraz może rzucić urok albo zaczarować.
Ksiądz Hubert kazał żołnierzowi związać jej nogi, a potem przyprowadzić skrępowaną nad sam brzeg rzeczki.
– Będzie wykonana próba wody – oznajmił głośno i z namaszczeniem. – Próba wody, która wykaże, czy prawdziwe są oskarżenia wobec tej kobiety.
Zamilkł i przez chwilę sycił się ciszą, jaka zapanowała, i władzą, jaką miał w ręku, a ręka ta była teraz podniesiona do góry. Nieznośnie długo trzymał dłoń wzniesioną wysoko, zbyt długo chciał się napawać władzą. Napięcia nie wytrzymała Nastka, która nie wiedziała, czego od niej chcą. Nagle przerwała ciszę, rozchichotała się, a był to chichot zaraźliwy. Ktoś stojący niedaleko nie umiał się powstrzymać i także się roześmiał, a po nim śmiać się zaczęli inni i śmiali się dalej, nawet kiedy Hubert dał znak, a strażnik jednym pchnięciem w plecy strącił związaną kobietę do rzeki.
Od razu poszła na dno jak kamień, a jeszcze towarzyszył jej śmiech, który urwał się nagle, dopiero gdy woda zabulgotała, a chwilę później Nastka niespodziewanie wypłynęła na powierzchnię.
Ksiądz Hubert podszedł do brzegu i nie protestował, kiedy biegnąc i popychając się wzajemnie, zbliżyli się też i gapie. Wszyscy stali i patrzyli uważnie, co stanie się dalej. Nastka wypłynęła, wyraźnie widać było, jak łachmany oblepiają jej ciało, ale to ciało nie tonęło. Unosiło się teraz na powierzchni i wolniutko, razem z leniwym nurtem, przesuwało się w dół rzeki.
– Oto dowód! – wołał Hubert, puszczając się małymi krokami wzdłuż brzegu za płynącą Nastką. – Oto dowód jej winy!
Zakrzyknęli wszyscy z uznaniem i potwierdzeniem. Bo nie trzeba być inkwizytorem ani uczonym, żeby wiedzieć, że związany człowiek nie może unosić się na wodzie. Nie może pływać, jeśli nie pomagają mu nieczyste siły. A Nastce najwyraźniej pomagały.
Widzieli, jak wypluła wodę, która dostała się do jej ust, a zaraz potem usłyszeli znowu jej chichot. Płynęła już pięćdziesiąt czy więcej kroków i nic nie wskazywało na to, żeby się miała utopić. Gdyby się teraz utopiła, jeszcze bardziej świadczyłoby to o jej winie, bo każdy wie, że sprawiedliwy człowiek od razu idzie na dno.
– Dowód! – krzyczał ksiądz Hubert. – Wszyscy widzieliście dowód!
Zgromadzili się na brzegu i czekali, bo ciało Nastki spływało nadal z nurtem, ale było coraz bliżej lewego brzegu i nikt nie miał wątpliwości, że wkrótce tam dopłynie. Kilku pachołków czy kmieci skoczyło z drągami, zamierzając płynącą znowu skierować na środek rzeki, ale ksiądz zabronił.
– Nie wolno! – krzyczał. – Nie wolno! Ona teraz nie wasza, tylko moja. Należy do Kościoła! I Kościół wymierzy jej karę. Nie ważcie się łamać prawa w mojej obecności. Prawo mówi, że czarownicę, która przy pomocy diabelskich sztuczek uniknęła śmierci w rzece, należy dostarczyć do sądu, a ten podda ją szczegółowym badaniom i orzeknie spalenie na stosie.
Ludzie z drągami cofnęli się, a zbrojni starosty wyłowili czarownicę z wody i wyciągnęli ją na brzeg. Kiedy tak leżała tworzą do ziemi na trawie i piasku, jej ramionami wstrząsały dreszcze, nie wiadomo od chłodu czy tylko od śmiechu.
– Beczkę! – rozkazał ksiądz Hubert. – Dajcie beczkę!
Przytoczono zaraz wielką bekę przywiezioną niedawno z Dębowca i w niej umieszczono czarownicę, przykrywając naczynie. Biegli inkwizytorzy ostrzegali bowiem, żeby czarownicy nie pozwolić chodzić stopami po ziemi, bo od ziemi może ona ponownie nabrać mocy i należało jej to uniemożliwić. A ksiądz Hubert był biegłym inkwizytorem.
Beczkę załadowano na wóz zaprzężony w woły, który ruszył ku Częstochowie w otoczeniu gawiedzi, wśród okrzyków, pogwizdywań i pogróżek.
Ksiądz Hubert otarł rękawem pot z czoła i podbiegł do pana Jeno z Krasawy.
– Bardzo dziękuję, panie starosto – mówił zasapany – żeście przybyli na wezwanie i schwytali czarownicę. Teraz zawieziemy ją na sąd do Częstochowy. Zechciejcie ogłosić wszędzie, że zbierane są skargi i zeznania przez siedem dni od dzisiaj o czarach i urokach, jakich dopuściła się ta niewiasta, a potem…
Pan Jeno uciszył księdza gestem ręki.
– Synu – zwrócił się do Mikołaja. – Czy możesz powiedzieć ode mnie kilka słów temu człowiekowi?
Ksiądz Hubert aż poczerwieniał na taką zniewagę w obecności tylu ludzi rozmaitych stanów, ale nie miał odwagi zaprotestować.
– Powiedz mu, że za nic mam jego pochwały, uznanie czy podziękowania – przekazał zimno pan Jeno. – Powiedz mu, że jeśli wykonał swój obowiązek, niech się wynosi z mojej ziemi.
Mikołaj zwrócił się w stronę księdza i chwycił go za ramię, bo ten skulił się nagle i chciał uciec.
– Zostańcie – zażądał. – Mam wam coś do powiedzenia w imieniu mojego ojca.
Ksiądz Hubert próbował się wyrwać.
– Sam słyszałem.
– To dobrze – zmarszczył brwi Mikołaj. – To dodam jeszcze, żebyście nigdy nie odważyli się zwrócić do pana starosty bezpośrednio. Albo do mnie. A teraz precz!
NADZIEJE MARINY
– Kiedy wreszcie powróci mój ojciec? – pytał Dominik.
Odkąd Marina z Potoka powiedziała mu, że jego ojcem jest Jordan z Wojcieszowa i obiecała, że wkrótce zobaczy rodzica, nie mógł usiedzieć na miejscu z niecierpliwości.
– Kiedy