Saga rodu z Lipowej 16: Cień sułtana. Marian Piotr Rawinis
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Saga rodu z Lipowej 16: Cień sułtana - Marian Piotr Rawinis страница 6
Przyjechał i został.
Kiedy znad rzeki nadbiegł Dominik, Marina siedziała u stóp pana Jordana wpatrując się w przybysza rozmarzonym wzrokiem.
Dominik niepewnie przystanął przy wejściu.
– Zobacz! – zawołała matka. – Zobacz, kto przyjechał!
– Pan Jordan? – zapytał domyślnie, a serce waliło mu szalonym rytmem. – Pan Jordan z Wojcieszowa?
I chcąc się upewnić, zapytał:
– Czy on będzie moim ojcem?
Jordan wstał i podszedł do chłopca. Obejrzał go uważnie ze wszystkich stron, kiwnął głową z zadowoleniem, ale nie odpowiedział wprost na pytanie.
– Ciesz się – uściskała chłopca Marina. – Ciesz się, bo pan Jordan zostanie z nami.
***
Pan Jordan został w Potoku. Bez żadnego słowa tłumaczenia się przed kimkolwiek zaczął się pokazywać u boku pani Mariny, jakby był jej ślubnym mężem.
Ludzie natychmiast zaczęli plotkować, zastanawiać się, co i jak się zdarzy. Ale ani ona, ani on nikomu niczego nie wyjaśniali. Pokazywali się razem w kościele, na jarmarku, w innych dworach, jak gdyby była to sprawa jasna i naturalna.
– A to bezbożnik! – syczeli jedni.
– Zaraz bezbożnik – bronili inni. – Coś musi w tym być, bo przecież nie byłby aż taki grzeszny, żeby bez żadnych wyrzutów sumienia pokazywać się u boku obcej niewiasty.
Ku zdziwieniu wszystkich pan Jordan zamieszkał w Potoku i nikt nigdy nie ośmielił się zadać mu pytania albo w jego obecności powiedzieć coś niestosownego. Został i był. Ludzie szybko do tego przywykli. Potem, gdy pewnego dnia Jordan nagle zniknął, zaczęli się nawet troskać, co się stało, ale on po jakimś czasie znowu się pojawił i znowu nikomu nic nie powiedział. Od tej chwili przez następne lata Jordan z Wojcieszowa spędzał znaczną część roku w Dolinie, u boku pani Mariny.
Ona sama, zawsze wylewna wobec siostry, teraz mówiła o tej sprawie nie za wiele.
– Przyjechał – zawiadamiała siostrę.
– Jak długo zostanie? – pytała Hedwiga.
– Nie wiem.
– Nie wiesz? – dziwiła się pani z Lipowej. – Ludzie plotkują, że żonę zostawił w Wojcieszowie, ale lada chwila wróci do niej na dobre.
– Może i wróci – zaciskała usta Marina. – A może nie wróci.
– Ludzie mówią, że nie godzi się, abyś pozostawała z nim pod jednym dachem.
– Niech mówią – Marina wzruszyła ramionami. – Mało mnie to obchodzi. Jest ze mną i koniec.
– A jego żona?
– Nie miłuje jej. Nigdy nie miłował. Tak się po prostu ułożyły sprawy.
Hedwiga nie chciała wpływać na życie siostry, pragnęła tylko oszczędzić jej przykrości. A że wszystko to może się skończyć niemiło, wydawało się nieuniknione. Bo nie można pozostawać w grzechu i bez końca liczyć na bezkarność.
W tej sprawie niewiele mógł zrobić nawet ksiądz Franciszek Skórka, którego umiejętności przeciwdziałania grzechom zadziwia¬ły wszystkich.
Przyszedł do Potoka zaraz pierwszego tygodnia z zamiarem poważnego rozmówienia się z panią Mariną. Pani przyjęła go uprzejmie, choć chłodno. Kazała prosić do świetlicy, podać poczęstunek, ale rozmawiać o sprawie, która przywiodła gościa do jej domu, nie chciała.
– Mam syna – powiedziała. – Chłopak potrzebuje ojca.
– Ale przecież pan Jordan nie jest ojcem waszego Dominika. Ma ślubną żonę i prawe dzieci.
– Ma – przyznała Marina. – Ale chce opiekować się także mną i moim synem. Tak postanowił.
– Ależ to grzech, prawo nakazuje mieć tylko jedną żonę.
– Tedy przyjdziemy oboje do spowiedzi, a wy dacie nam rozgrzeszenie.
Ksiądz próbował tłumaczyć, jednakże trafiał na mur milczenia. Marina nie chciała więcej mówić o swoim zakazanym związku. Wstała i chłodno pożegnała gościa.
Ksiądz Franciszek całą długą drogę do siebie modlił się żarliwie w intencji nawrócenia się pani Mariny i pana Jordana i prosił Boga o radę.
Dotarł na plebanię rozżalony. Biskup poddał go naprawdę ciężkiej i trudnej próbie. Miał za mało doświadczenia, za mało siły, za mało umiejętności. Ludzie ustępowali przed jego dobrocią i łagodnością, ale gdy należało użyć siły, krzyknąć, zagrozić ekskomuniką – stawał się bezradny.
Czy kiedyś się tego wszystkiego nauczy? Czy kiedyś będzie mógł powiedzieć, że dobrze wypełnił wszystkie swoje zadania?
Na dodatek na plebani ktoś na niego czekał. Ponura i smutna twarz księdza Franciszka rozjaśniła się na chwilę na widok przybyłego. Był to Drabik, chłop z Olszynowic, który obiecał stawić się w sprawie chrztu swoich dzieci.
– Cieszę się, że nie czekałeś z postanowieniem – powitał go ksiądz Franciszek. – Takich spraw nie należy odwlekać. Kiedy zatem szykujemy uroczystość chrztu waszych dzieci?
Chłop był nieco zmieszany, zdjął kapelusz, ukłonił się i pochylił do rąk księdza.
– Pomarły – powiedział. – Pomarły moje dzieciaczki. Więc przyszedłem zawiadomić dostojności, że się nie musicie już troskać i chrzcić je, dobrodzieju. Pewnie to i lepiej. Coś słabe i chore były od urodzenia, to niby kto miałby się tam nimi zajmować w niebie i pielęgnować? Mają to aniołowie czas dla zwykłego chłopskiego drobiazgu?
OCZYSZCZENIE PRZEZ OGIEŃ
W Częstochowie miejski pisarz miał huk roboty, kiedy przyszło mu spisać imiona i zeznania ludzi, którzy zgłosili się na wezwanie inkwizytora. Byli tam tacy, co skarżyli Nastkę o szkody na polach i w oborach, o odebranie mleka matkom, o odebranie mleka krowom, o utonięcia, o zadanie bólów w plecach, o wszelkie możliwe nieszczęścia i wypadki.
Z zeznań powstał spory plik papierów, który ksiądz Hubert oglądał z wielkim ukontentowaniem.
– Ciężkie oskarżenia – mruczał do siebie. – Ale dowody są wyraźne. Pójdzie czarownica na stos, oj pójdzie!
Ksiądz Hubert przesłuchał oskarżoną bardzo dokładnie, zadając liczne szczegółowe pytania. Był swoim zadaniem bardzo przejęty i spędził z niewiastą