Z duchami przy wigilijnym stole. Группа авторов

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Z duchami przy wigilijnym stole - Группа авторов страница 7

Z duchami przy wigilijnym stole - Группа авторов

Скачать книгу

się jednak zebrałem w końcu w sobie, nigdzie nie było go widać. W pierwszym odruchu chciałem zadzwonić, aby obudzić służbę i przenieść się na strych czy jakieś inne poddasze, aby się zabezpieczyć przed następnym najściem. Cóż, muszę wyznać, że zmieniłem zamiar, nie dlatego jednak, że wstydziłem się przyznać do przygody, lecz z powodu strachu, iż drogę do znajdującego się obok kominka sznura może mi zagrodzić owa złośliwa wiedźma, nie wykluczałem bowiem tego, że przyczaiła się w jakimś kąciku. Nawet nie spróbuję opisać, jakie gorące i zimne na przemian dreszcze targały mną przez resztę nocy, a chwile drzemki przerywały momenty zatrwożonego czuwania – jedne i drugie trudne do odróżnienia od niejasnych stanów pośrednich. Straszyły mnie setki koszmarnych obiektów, od opisanej jednak wcześniej zjawy różniły się tym, iż dobrze wiedziałem, że są jedynie wytworem mojej fantazji i rozedrganych nerwów. Nastał wreszcie dzień, a ja zwlokłem się z łóżka, słaby na ciele, a zarazem przepełniony wstydem jako mężczyzna i jako żołnierz, ale najbardziej z powodu chęci, by czmychnąć z nawiedzonego pokoju, która wzięła górę nad wszystkimi innymi względami. W najbardziej gorączkowym przeto pośpiechu oblekłszy się w ubranie, pierzchnąłem z siedziby jego lordowskiej mości, aby na otwartym powietrzu szukać jakiejś ulgi dla mego systemu nerwowego rozdygotanego po spotkaniu z istotą – nie mogłem oprzeć się temu przekonaniu – pochodzącą z innego świata. Jego lordowska mość poznał zatem przyczynę mego pomieszania oraz nagłego pragnienia, aby opuścić pański gościnny zamek. W innych miejscach, tuszę, możemy śmiało się spotykać i to po wielokroć, niech mnie Bóg jednak broni przed spędzeniem jeszcze jednej nocy pod tym dachem!

      Przedziwna była to opowieść, generał jednak przedstawił ją z takim przekonaniem w głosie, że nie było tu nawet miejsca na komentarze najczęściej towarzyszące podobnym historiom. Lord Woodville ani razu nie spytał gościa, czy aby wszystko to mu się nie przyśniło, nie zgłosił też żadnej sugestii, które zwykło się wysuwać, aby wyjaśnić jakieś nadnaturalne zdarzenia, jak chociażby wybryki fantazji czy defekt nerwów wzrokowych. Przeciwnie, wydawało się, że jest głęboko poruszony możliwością prawdziwości i rzetelności tego, co usłyszał. Po dość długiej chwili milczenia nader szczerze zaczął przepraszać swego starego przyjaciela za katusze, jakich doświadczył w jego domu.

      – Drogi panie Browne, tym bardziej boleję nad twoją zgryzotą, przyjacielu, że jest ona niefortunnym, choć nieoczekiwanym efektem mego eksperymentu! Trzeba ci wiedzieć, że co najmniej od czasu mego ojca i dziadka komnata, w której zostałeś ulokowany na noc, stała zamknięta z powodu opowieści, że nawiedzają ją jakieś tajemnicze zjawy i głosy. Kiedy przed kilkoma tygodniami stałem się właścicielem tej rezydencji, pomyślałem, że skoro brak mi miejsc, aby ugościć moich przyjaciół, nie godzi się, aby lokatorzy niewidzialnego świata dla siebie zachowywali wygodne sypialnie. Dlatego też kazałem otworzyć Gobelinową Komnatę, jak ją nazywaliśmy, a nie odbierając jej staroświeckiego wyglądu, zarazem umieściłem w niej kilka bardziej współczesnych sprzętów. Ponieważ jednak opinia, że miejsce to jest nawiedzone, była powszechna nie tylko pośród domowników, ale i powtarzana w okolicy, dotarła również do uszu niektórych z moich przyjaciół, obawiałem się, że pierwsi lokatorzy komnaty mogą żywić uprzedzenia, a zainspirowane nimi negatywne wrażenia staną na przeszkodzie memu zamiarowi, aby uczynić ją taką jak inne częścią domu. Muszę wyznać, drogi panie Browne, że twój wczorajszy przyjazd, miły i radosny z tysiąca jeszcze innych przyczyn, wydał mi się także znakomitą sposobnością, aby ukrócić niemiłe pogłoski szerzone o tym pokoju, jako że niewątpliwa była twoja odwaga, umysł zaś wolny od wszelkich przesądów w tej kwestii. Mówiąc inaczej, nie byłbym w stanie wymyślić sobie lepszego obiektu dla mego eksperymentu.

      – Klnę się na mój honor – zapewnił nieco zbyt pospiesznie generał – że jestem nieskończenie zobowiązany jego lordowskiej mości i ogromnie wdzięczny, na jakiś czas bowiem dobrze popamiętam efekty tego, jak go pan zechciał, milordzie, określić, eksperymentu.

      – O, nie, teraz jesteś niesprawiedliwy, mój przyjacielu – rzekł lord Woodville. – Wystarczy chwila zastanowienia, byś zdał sobie sprawę z tego, że niepodobna mi było przewidzieć możliwości udręk, na które zostałeś niefortunnie wystawiony. Wczorajszego ranka byłem absolutnym sceptykiem w kwestii zjawisk nadnaturalnych. Zarazem żywiłem przekonanie, że gdybym ci powiedział, jakie historie krążą o tym pokoju, już samo to skłoniłoby cię, abyś sam wybrał go na noc, ale wtedy nie mógłbym liczyć na nieuprzedzoną relację. Było to fatalne, może popełniłem błąd, lecz trudno obwiniać mnie o to, iż tak srogo zostałeś doświadczony, skoro spodziewałem się czegoś zupełnie innego.

      – Że srogo, to prawda! – odparł generał, nabierając dawnego animuszu. – Przyznaję, iż nie mam prawa mieć za złe jego lordowskiej mości tego, że potraktował mnie pan zgodnie z moją własną opinią o sobie samym, to znaczy jako o człowieku stanowczym i odważnym. Ale, ale… widzę, że gotów już jest mój pocztowy zaprzęg, nie chcę więc milorda odrywać od jego uciech.

      – Zaczekaj jeszcze, przyjacielu – sprzeciwił się lord Woodville. – Skoro nie możesz zostać z nami jeszcze jednego dnia, na co, istotnie, nie śmiem nastawać, to zechciej poświęcić mi jeszcze pół godziny. Pamiętam twoją dawną pasję do obrazów, a mam u siebie galerię portretów, niektóre pędzla Vandyke,a7, które przedstawiają dawnych posiadaczy tego majątku i zamku. Przypuszczam, że niektóre z nich wydadzą ci się godne uwagi.

      Generał Browne przyjął zaproszenie, z pewnym jednak ociąganiem, bo nie ulegało wątpliwości, że pełną piersią miał odetchnąć dopiero wtedy, kiedy daleko za sobą zostawi zamek Woodville. Nie mógł jednak odmówić propozycji przyjaciela, trochę również dlatego, iż odrobinę wstydził się cierpkości, z jaką potraktował swego życzliwego gospodarza.

      Tak więc generał, podążywszy za lordem Woodville,em amfiladą pokojów, dotarł do długiej galerii pełnej obrazów, które gospodarz kolejno objaśniał gościowi, podając personalia sportretowanych osób, a także dorzucając informacje o ich charakterach. Generała Browne,a mało interesowały te szczegóły, w większości takie, których można się nasłuchać w tracie zwiedzania każdej innej rodowej galerii. Oto kawaler, który się zrujnował, wziąwszy stronę rojalistów, oto dama, która odbudowała majątek, korzystnie wydając się za jednego z Okrągłogłowych, oto dziarski jegomość, który prowadził ryzykowną korespondencję z dworem na wygnaniu w Saint-Germain, oto inny, który podczas Chwalebnej Rewolucji zbrojnie wystąpił przeciw Wilhelmowi, a oto jeszcze inny, który w zależności od sytuacji stawał się albo wigiem, albo torysem.

      Podczas gdy lord Woodville generałowi Browne,owi „wpychał te słowa do uszu tak, aby drażnić jego uczucia”8, dotarli do centrum galerii, a tedy gość znienacka się zatrzymał w pozie nie tylko najwyższego zaskoczenia, ale i trwogi, gdyż wzrok jego przykuł, ale też przyprawił o odruch wstrętu, portret wiekowej damy w staromodnej sukni z końca siedemnastego stulecia.

      – Otóż i ona! – zawołał w głos. – Oto i ona: ta sama postać, te same rysy, aczkolwiek demoniczny wyraz twarzy jest jeszcze okropniejszy niż u owej przeklętej czarownicy, która nawiedziła mnie w nocy!

      – Skoro tak rzecz się ma – odparł młody arystokrata – nie może już być najmniejszej wątpliwości co do okropnej zaiste realności widma. Oto masz przed sobą, generale, portret jednej z moich przodkiń, której rejestr złowrogich zbrodni spisany jest w rodzinnej kronice zajmującej osobne miejsce w księgozbiorze. Nazbyt przerażające byłoby wyliczanie ich wszystkich, niech wystarczy to, że

Скачать книгу


<p>7</p>

Peter Vandyke (1729–1799), malarz holenderski, tworzący w Anglii (przyp. tłum.).

<p>8</p>

William Shakespeare, Burza, akt drugi, scena druga (tłum. L. Ulrich).