Świąteczne tajemnice. Группа авторов
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Świąteczne tajemnice - Группа авторов страница 18
– Czyli to nie było zatrucie pokarmowe? – podchwyciła skwapliwie Wendy. – Kucharka bardzo się ucieszy.
– Precyzyjniej byłoby powiedzieć – stwierdził inspektor Milsom, który nie miał osobistej kucharki, w związku z czym nie musiał się jej bać – że w jedzeniu była trucizna.
Wendy pobladła.
– Och…
– Ta niebezpieczna substancja, o której pan wspomniał… – dociekał z żywym zainteresowaniem profesor Godiesky – czy jej natura jest znana?
– W Anglii – odparł inspektor – nazywamy ją sublimatem.
– Chlorek rtęci? – dociekał profesor Godiesky. – To by wszystko tłumaczyło.
– Nie całkiem wszystko, panie profesorze – zaoponował grzecznie inspektor. – Jeśli można, chcielibyśmy porozmawiać z każdym z osobna.
– Zakładam – powiedział Henry, kiedy zdał już obu policjantom relację z kolędowania – że ta trucizna nie jest łatwo dostępna, panie inspektorze.
– Zgadza się. Określone środowiska mogą ją jednak uzyskać.
– Lekarze i farmaceuci? – zaryzykował Henry.
– Oraz niektórzy producenci…
– Produ… A, wuj George? Oczywiście. W termometrach jest mnóstwo rtęci.
– Starszy pan bez wątpienia sprawia wrażenie nieco zdezorientowanego.
– A profesor chemii? – dociekał Henry.
– W jego sytuacji – odparł inspektor tonem rzeczoznawcy – sam rozważyłbym noszenie przy sobie pewnej ilości tej substancji.
– Ponieważ istnieje los gorszy od śmierci – natychmiast zgodził się z nim Henry – taki jak życie w niektórych krajach dzisiejszej Europy. Mogę zapytać, jaką postać przybiera ta trucizna?
– Białej krystalicznej substancji.
– Łatwej do pomylenia z cukrem?
– Nadzwyczaj łatwej – odparł cierpko policjant.
– Jednak brakuje panu informacji – wydedukował bystro Henry – czy rozsypano ją na babeczkach… Zakładam, że była na babeczkach?
– To najbardziej prawdopodobny nośnik – przyznał policjant.
– A więc czy rozsypano ją przypadkowo, czy też miała za zadanie wywołać lekkie objawy choroby u pewnej liczby osób albo…
– Albo – przerwał mu z zaangażowaniem funkcjonariusz Bewman – bardzo ciężkie objawy choroby u jednej osoby?
– Albo jedno i drugie. – Henry nie dał się zbić z tropu.
– Mieliśmy do czynienia z tą ostatnią sytuacją. – Inspektor odkaszlnął sucho. – Tak się składa, że kilkanaście osób zachorowało, w tym jedna ze skutkiem śmiertelnym.
– Co również mogło być zamierzone?
Nikt nigdy nie zarzucił Henry’emu, że wolno myśli.
– Wszystko na to wskazuje – powiedział ogólnikowo Milsom – że pan Steele miał rozregulowany żołądek, zanim spożył sublimat.
– Wuj George się nie pochorował, prawda?
– Nie, podobnie jak doktor Friar. – Znowu pojawił się suchy kaszel. – Doktor Friar stroni od deserów.
– A pani Steele?
– Lekko się zatruła. Mówi, że zjadła tylko jedną babeczkę. Pani Watkins sobie darowała. Podobnie jak profesor.
– „U kogo nie znajdziesz pietruchy, u tego nie szukaj trucizny” – powiedział Henry, cytując fragment znanego musicalu.
– W rzeczy samej. Z naszych wstępnych rachub wydawałoby się na pierwszy rzut oka całkiem możliwe, że…
– Panie inspektorze, tak subtelnie pan się zabezpiecza przed każdą wypowiedzią, że z pocałowaniem ręki dostałby pan pracę w Ministerstwie Spraw Zagranicznych.
– Dziękuję panu. Jak już mówiłem, możliwe, że trucizna znajdowała się na babeczkach najbardziej oddalonych od schodów. Funkcjonariusz Bewman rozszyfrował układ, w którym poszkodowani brali babeczki.
– Co by tłumaczyło, dlaczego niektórym osobom nic nie było – stwierdził Henry.
– Co mogłoby to tłumaczyć – skorygował go inspektor, który najwyraźniej dorównywał mu precyzją. – Profesora w ogóle nie było, nie mógł się więc poczęstować. Mówi, że poszedł do swojego pokoju, aby dokończyć prezent świąteczny dla żony. Rzeźbił coś dla niej z kawałka starego drewna.
– Jak mus, to mus – odparł Henry nieobecnym tonem, zastanawiając się nad czymś. – Ładny problemik, jak to się mówi.
– Jak się zdaje, użyte środki i sposobność już znamy – stwierdził Milsom.
– Czyli brakuje jeszcze motywu.
– Starszy pan mógł nie mieć motywu, zważywszy na jego stan – z pewnością pan zgaduje, co mam na myśli – i nic oczywiście jeszcze nie wiemy o profesorze i jego żonie, prawda, proszę pana?
– Absolutnie nic.
– Zostaje lekarz…
– Gdyby pani Friar była moją żoną – oznajmił wesoło Henry – dawno bym ją zamordował.
– …i pani Steele. – Na chwilę zapadła cisza, po czym inspektor Milsom powiedział: – Dotarły do mnie informacje, że nowy asystent w aptece jest, że się tak wyrażę, w większym stopniu rówieśnikiem pani Steele.
– A, czyli w tę stronę wieje wiatr.
– Oprócz motywu jest jeszcze coś, co na posterunku nazywamy czwartym wymiarem przestępstwa…
– A cóż to takiego, panie inspektorze?
– Dowody. – Wstał do wyjścia. – Dziękuję panu za pomoc.
Po wyjściu policjantów Henry siedział bez ruchu, ponieważ coś kołatało mu w pamięci. Kogoś, kogo znał, otruto chlorkiem rtęci, podanym w ciastku. Na usta cisnął się kalambur „podanym w ciastku przez niezłe ciacho”.
Nie, nie kogoś, kogo znał.
Kogoś, o kim słyszał.
Kogoś, o kim słyszeli w Ministerstwie Spraw Zagranicznych, ponieważ chodziło o morderstwo polityczne, głośne morderstwo polityczne