Świąteczne tajemnice. Группа авторов
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Świąteczne tajemnice - Группа авторов страница 14
– Och, proszę pana – wyszeptało dziewczę. – Proszę pana, och. Błagam…
– Kim jesteś, mon enfant? – spytał łagodnie Poirot.
– Nazywam się Annie Bates, proszę pana. Przychodzę tutaj, żeby pomagać pani Ross. Ja nie chciałam, proszę pana, nie chciałam… robić niczego, czego nie powinnam. Chciałam dobrze, proszę pana. To znaczy dla pana, proszę pana.
Detektyw doznał nagle olśnienia. Wskazał na kartkę z ostrzeżeniem.
– Ty to napisałaś, Annie?
– Nie chciałam zrobić nic złego, proszę pana. Naprawdę.
– Oczywiście, że nie chciałaś, Annie. – Uśmiechnął się do niej. – Ale opowiedz mi o tym. Dlaczego postanowiłaś to napisać?
– Chodziło o tych dwoje, proszę pana. Pana Lee-Wortleya i jego siostrę. Tyle że to wcale nie była jego siostra, jestem tego pewna. Wszyscy tak myśleliśmy! I wcale nie była chora. To było widać. Myśleliśmy – wszyscy – że dzieje się tu coś dziwnego. Powiem panu całą prawdę, proszę pana. Byłam w jej łazience, rozwieszałam świeże ręczniki i słuchałam, o czym mówią. On był w jej pokoju, rozmawiali. Słyszałam każde słowo, każdziusieńkie. „Ten detektyw” – mówił on. „Ten facet, Poirot, który ma tu przyjechać. Musimy coś z tym zrobić. Musimy się go pozbyć, jak najszybciej”. A potem powiedział do niej ciszej, w taki paskudny, wredny sposób: „Gdzie to włożyłaś?”. A ona odpowiedziała: „Do puddingu.” Och, proszę pana, myślałam, że serce przestanie mi bić, kiedy to usłyszałam. Myślałam, że chcą pana otruć puddingiem. Nie wiedziałam, co robić! Pani Ross nie chce nawet słuchać takich jak ja. Potem wpadłam na pomysł, żeby do pana napisać. No i zrobiłam to i położyłam kartkę na poduszce, żeby pan ją znalazł, kiedy będzie się pan kładł spać – zakończyła Annie długą przemowę, którą wygłosiła niemal na jednym oddechu.
Poirot przez chwilę przyglądał jej się z powagą.
– Chyba oglądasz za dużo filmów sensacyjnych, Annie – stwierdził w końcu. – A może to telewizja tak na ciebie wpływa? Ale ważne, że masz dobre serce i głowę na karku. Po powrocie do Londynu przyślę ci prezent.
– Och, dziękuję panu. Dziękuję panu bardzo.
– Co chciałabyś dostać w prezencie, Annie?
– Mogę sobie coś wybrać? Mogę sobie wybrać, co zechcę?
– W rozsądnych granicach – potwierdził Herkules Poirot.
– Och, proszę pana, czy mogłabym dostać kuferek na kosmetyki? Taki prawdziwy, elegancki, zamykany kuferek na kosmetyki, jak ten, który miała siostra pana Lee-Wortleya, co to nie była wcale jego siostrą?
– Tak. – Poirot skinął głową. – Myślę, że to się da zrobić. To interesujące – dodał już ciszej, jakby tylko do siebie. – Niedawno byłem w muzeum, na wystawie eksponatów z Babilonu czy podobnego miejsca, sprzed wielu tysięcy lat, i widziałem tam skrzynki na kosmetyki. Serce kobiety się nie zmienia.
– Słucham, proszę pana? – przypomniała mu o sobie Annie.
– Och, nic takiego – odrzekł Poirot. – Coś mi się przypomniało. Dostaniesz swój kuferek, moje dziecko.
– Och, dziękuje panu. Bardzo, bardzo dziękuję.
W końcu Annie odeszła w głąb korytarza, rozradowana. Poirot odprowadził ją wzrokiem, kiwając głową z zadowoleniem.
– Ach – westchnął. – Czas i na mnie. Nie mam tu już nic więcej do zrobienia.
Nagle objęła go para delikatnych damskich rąk.
– Jeśli zechce pan stanąć pod jemiołą… – powiedziała Bridget.
Herkules Poirot był zadowolony. Był bardzo zadowolony. Musiał przyznać, że miał naprawdę udane Boże Narodzenie.
Catherine Aird
Złoto, kadzidło i morderstwo
Opowiadania kryminalne Catherine Aird opierają się na staroświeckiej koncepcji fair play, zgodnie z którą autorka każe swojemu detektywowi rozwiązywać zagadki kryminalne za pomocą obserwacji i dedukcji, nie zaś dzięki szczęściu, zbiegom okoliczności czy przyznaniu się sprawcy do winy – dowodzi tego znakomity, wieloletni cykl z udziałem inspektora C.D. Sloana. Opowiadanie Złoto, kadzidło i morderstwo po raz pierwszy ukazało się w zredagowanej przez Tima Healda antologii A Classic Christmas Crime (Londyn: Pavilion, 1995).
– Święta! – powiedział Henry Tyler. – Ba!
– Jak zwykle oczekujemy cię w Wigilię – podjęła spokojnie jego siostra Wendy.
– Ale… – Henry rozmawiał z nią z Londynu. – Ale, Wen…
– Nie ma sensu udawać, że jesteś Ebenezerem Scrooge’em w przebraniu.
– A może jestem! – twardo bronił się Henry.
– Nie opowiadaj bzdur – skarciła go siostra, w najmniejszym stopniu niezbita z tropu. – Lubisz święta, nie mniej niż moje maleństwa. Nie wypieraj się.
– W tym roku być po może będę musiał zostać na święta w Londynie.
Henry Tyler spędzał dni robocze – a w tych niespokojnych czasach również całkiem sporo roboczych nocy – w Ministerstwie Spraw Zagranicznych przy Whitehall.
Wendy natychmiast rozpoznała w jego słowach manewr w kręgach ambasadorskich zwany „sprawdzaniem reakcji”, a na niższych szczeblach dyplomatycznej hierarchii „wypuszczaniem balonu próbnego”. Niezależnie od nazwy Henry Tyler był w tym ekspertem.
– Nie ma też sensu zasłaniać się kłopotami w regionie bałtyckim – zripostowała ciepło Wendy Witherington
– Tak się składa, że to Bałkany przyprawiają nas ostatnio o ból głowy.
– Dzieci nigdy by ci nie wybaczyły, gdybyś nie przyjechał – powiedziała Wendy, zagrywając swojego asa atutowego, chociaż nie było takiej konieczności.
Wiedziała, że w okresie świątecznym tylko poważny kryzys międzynarodowy potrafiłby powstrzymać Henry’ego od przyjazdu do jej domu w miasteczku targowym Berebury pośród łąk Calleshire. Problem polegał