Świąteczne tajemnice. Группа авторов

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Świąteczne tajemnice - Группа авторов страница 17

Świąteczne tajemnice - Группа авторов

Скачать книгу

i również wyruszyła w drogę.

      – Chciałabym wiedzieć – powiedziała prowokacyjnie Dora Watkins, kiedy reszta gości ponownie zebrała się w salonie, a dzieci wysłano z powrotem do łóżek (nie bez protestów z ich strony) – czy lepiej jest być oczkiem głowie starego mężczyzny czy niewolnicą młodego.

      Wendy zmarszczyła czoło.

      – Nie jestem pewna – odparła z całą powagą.

      – Pani Steele steruje mężem jak kukiełką, nie sądzicie? – stwierdził Peter Watkins.

      – Wróć, Williamie Wilberforce, niewolnictwo nie zostało jeszcze do końca wykorzenione – zażartował Tom Witherington. – Co byście powiedzieli na strzemiennego?

      Chętnych nie było i po paru chwilach wyszli również Friarowie.

      Wendy niespodziewanie uznała, że nie idzie na pasterkę, i pożegnała się z całym towarzystwem. Inni domownicy również postanowili pójść wcześnie spać i ostatecznie tylko Henry Tyler wziął udział w pasterce w kościele św. Wiary.

      Kiedy przechodził przez rynek, w uszach wciąż rozbrzmiewały mu słowa ostatniej kolędy: „Jesteśmy trzej królowie Orientu”. Henry żałował, że Ministerstwo Spraw Zagranicznych nie ma do czynienia wyłącznie z królami: życie byłoby wtedy prostsze. Dyktatorzy i prezydenci – zwłaszcza jeden prezydent nie tak bardzo oddalony od „perfidnego Albionu” – byli znacznie bardziej nieprzewidywalni.

      Na schodach kościoła nucił ostatnią zwrotkę kolędy: „Mirra jest moja; jej gorzka woń/oddycha życiem gęstniejącego mroku;/który smuci się, wzdycha, krwawi, kona,/zamknięty w zimnym jak kamień grobie”.

      Kiedy szukał pustej ławki z tyłu i uderzył go w nozdrza niemiły zapach mieszanki dymu gromnic i kościelnych kwiatów, uznał, że powinien myśleć o kadzidle, a może nawet – kiedy zobaczył błyszczące lichtarze i krzyż na ołtarzu – o złocie Melchiora…

      Po kilku minutach z rozmyślań wyrwało go jakieś poruszenie na przedzie kościoła. Podniósł wzrok i zdążył zobaczyć, jak dwóch kościelnych prowadzi pod ramię pannę Hooper.

      – Gdybym mogła napić się wody… – usłyszał jej słowa, zanim zniknęła w zakrystii. – Zaraz dojdę do siebie. Bardzo przepraszam za zamieszanie. Najmocniej przepraszam…

      Kazanie proboszcza jak zwykle wlokło się bez końca, a kiedy wierni wychodzili z kościoła, złożył im życzenia wesołych świąt. Na rynku Henry spotkał doktora Friara, który wychodził z domu państwa Steele’ów.

      – Ciężka zapaść – poinformował. – Ostre bóle epigastryczne i wymioty. Przyszła do mnie pani Steele i poprosiła, żebym go zobaczył. W wymiocinach była krew, co ją przestraszyło.

      – Nic dziwnego – powiedział Henry.

      – Jest ciężko chory. Muszę go jak najszybciej zawieźć do szpitala.

      – Mógł się czymś zatruć na Wigilii? – spytał Henry i powiedział medykowi o pannie Hooper.

      – Jeszcze za wcześnie, żeby to stwierdzić, ale całkiem niewykluczone – odparł lekarz. – Proszę sprawdzić po powrocie do domu, jak czują się inni. Sądzę, że Wendy także się zatruła, bo nie wyglądała zbyt dobrze, kiedy wychodziliśmy, a moja żona też nie czuła się najlepiej. Proszę dzwonić, gdybyście mnie potrzebowali.

      Kiedy Henry dotarł do domu, panowało tam spore poruszenie i w wielu pokojach paliło się światło. Nikt nie był bardzo chory, ale Wendy i pani Godiesky czuły się zdecydowanie źle. Dorze Watkins nic nie dolegało, w związku z czym mogła obsługiwać poszkodowanych.

      Na szczęście z pokoju dziecięcego nie dochodziły żadne odgłosy. Henry zakradł się tam i przy obu łóżkach położył wypchaną skarpetę. Kiedy schodził z powrotem do holu, wydawało mu się, że słyszy dzwonek ambulansu przed domem obok.

      „Rano sytuacja będzie czytelniejsza”, powiedział do siebie, jakby chodziło o jakiś rozwijający się kryzys dyplomatyczny. Jego przeczucia się potwierdziły.

      Połowa domostwa Witheringtonów miała w nocy ostre dolegliwości żołądkowo-jelitowe, a Robert Steele zmarł koło drugiej nad ranem w miejscowym szpitalu.

      Kiedy Henry spotkał w bożonarodzeniowy poranek swoją siostrę, była blada jak ściana.

      – Och, Henry – zawołała – czy to nie straszne, co się stało z Robertem Steele’em? Proboszcz mówi, że w nocy pochorowała się też połowa kolędników, a także biedna panna Hooper!

      – To wyklucza poncz – dedukował na głos Henry – bo młodzi go nie pili.

      – Kucharka mówi…

      – Dobrze się czuje? – spytał z zaciekawieniem Henry.

      – Nie pochorowała się, jeśli o to ci chodzi, ale jest cała roztrzęsiona. – Sama Wendy również wyglądała na mocno zdenerwowaną. – Mówi, że nigdy wcześniej jej się coś takiego nie przydarzyło.

      – Teraz też nic takiego jej się nie przydarzyło – stwierdził trzeźwo Henry, ale Wendy go nie słuchała.

      – Edward i Jennifer są zdrowi, Bogu dzięki – powiedziała płaczliwym tonem. – Tom czuje się już trochę lepiej, ale pani Friar podobno wciąż jest bardzo chora, a biedna pani Godiesky czuje się fatalnie. No i Robert Steele… Nie wiem, co myśleć. Och, Henry, czuję, że to moja wina.

      – To na pewno nie była lemoniada – dedukował Henry. – Widziałem, że dzieci sporo jej wypiły.

      – Zjadły też po babeczce – powiedziała ich matka. – Ale część ludzi, którzy je jedli, ciężko się pochorowała…

      – Otóż to, część, ale nie wszyscy.

      – W takim razie co to mogło być? – spytała Wendy drżącym głosem. – Kucharka jest pewna, że użyła składników najwyższej jakości, a przecież na logikę zatruli się tym, co jedli tutaj. – Ubranie swoich obaw w słowa budziło w niej wielkie opory. – Tylko u nas w domu byli wszyscy chorzy.

      – Na logikę zatruli się z tym, co im tutaj podano – powiedział Henry, którego niejeden ambasador oskarżył o pedanterię – a to nie dokładnie to samo.

      Wendy wytrzeszczyła na niego oczy.

      – Nie rozumiem, Henry.

      Inspektor Milsom zrozumiał.

      Był wieczór drugiego dnia świąt, kiedy przyszedł do domu Witheringtonów z konstablem Bewmanem.

      – Jak się wydaje, określona grupa ludzi doznała objawów spożycia pod tym adresem niewielkiej ilości jakiejś niebezpiecznej substancji – oznajmił Milsom zgromadzonym na jego polecenie domownikom. – Jedna osoba ze skutkiem śmiertelnym.

      Pani Godiesky zadrżała.

      – U mnie dużo skutki.

      – U mnie

Скачать книгу