Świąteczne tajemnice. Группа авторов
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Świąteczne tajemnice - Группа авторов страница 11
W tym momencie z domu wyszedł Desmond Lee-Wortley w towarzystwie Sary. Oboje natychmiast do nich podeszli.
– Co tu się dzieje, do diabła? – spytał młody mężczyzna nieco teatralnym tonem. – Zobaczyłem was z okna mojej sypialni? Co się stało? Dobry Boże, co to? Wygląda… wygląda jak…
– Otóż to – odezwał się Herkules Poirot. – Wygląda jak morderstwo, prawda?
Sarah wydała z siebie zdławiony okrzyk, a potem spojrzała podejrzliwie na dwóch chłopców.
– Chce pan powiedzieć, że ktoś zabił tę dziewczynę… jak jej tam… Bridget? – pytał Desmond. – Ale kto chciałby ją zabić? To niewiarygodne!
– Wiele jest na tym świecie spraw, w które trudno uwierzyć – odparł Poirot filozoficznie. – Szczególnie przed śniadaniem, prawda? Tak mówi jeden z waszych klasyków. Sześć niemożliwych rzeczy przed śniadaniem. Zaczekajcie tu wszyscy, proszę – dodał.
Obszedł Bridget szerokim łukiem, po czym zbliżył się do niej od drugiej strony i pochylił nisko. Colin i Michael aż trzęśli się z tłumionego śmiechu. Sarah dołączyła do nich, mrucząc:
– Co wy kombinujecie?
– Stara dobra Bridget – wyszeptał Colin. – Czyż nie jest cudowna? Ani drgnie!
– Nigdy nie widziałem bardziej wiarygodnego trupa niż Bridget – dodał Michael.
Herkules Poirot wyprostował się ponownie.
– Stała się rzecz straszna – powiedział. W jego głosie pobrzmiewały emocje, których nie było tam do tej pory.
Michael i Colin, ogromnie rozbawieni, odwrócili się w jego stronę. Michael spytał zdławionym głosem:
– Co… co mamy zrobić?
– Możemy zrobić tylko jedno – odparł Poirot. – Wezwać policję. Czy któryś z was pójdzie zadzwonić czy wolicie, bym ja to zrobił?
– Myślę… – zaczął Colin. – Myślę… Co ty na to, Michaelu?
– Tak. – Jego przyjaciel skinął głową. – Myślę, że czas już odkryć karty. – Postąpił o krok do przodu. Po raz pierwszy wydawał się nieco zakłopotany. – Bardzo przepraszam – zaczął – i mam nadzieję, że nie będzie pan się bardzo gniewał. To… to był taki żart świąteczny, nic więcej. Myśleliśmy, że… cóż, pomyśleliśmy, że zainscenizujemy specjalnie dla pana morderstwo.
– Pomyśleliście, że zainscenizujecie dla mnie morderstwo? Więc to… więc to…
– To tylko taka scenka, którą przygotowaliśmy dla pana – wtrącił Colin. – Żeby… żeby poczuł się pan jak u siebie w pracy, rozumie pan.
– Aha… – Herkules Poirot powoli skinął głową. – Rozumiem. Chcieliście mnie nabrać, jak w prima aprilis, tak? Ale dziś nie jest pierwszy kwietnia tylko dwudziesty szósty grudnia.
– Teraz myślę, że nie powinniśmy byli tego robić. – Colin westchnął. – Ale… ale nie gniewa się pan na nas, panie Poirot? Hej, Bridget! – zawołał. – Wstawaj. I tak pewnie całkiem już przemarzłaś.
Jednak postać leżąca na śniegu nie zareagowała.
– To dziwne – mruknął Herkules Poirot. – Wydaje się, że was nie słyszy. – Spojrzał w zamyśleniu na chłopców. – Więc to żart, tak? Jesteście pewni, że to żart?
– Nooo… tak – odpowiedział Colin niepewnie. – Nie chcieliśmy zrobić nic złego.
– Więc dlaczego mademoiselle Bridget nie wstaje?
– Nie mam pojęcia – przyznał Colin.
– No już, Bridget – wtrąciła Sarah, zniecierpliwiona. – Nie musisz tam już leżeć i robić z siebie głupka.
– Naprawdę bardzo nam przykro, panie Poirot – mówił Colin z przejęciem. – Ogromnie pana przepraszamy.
– Nie musicie mnie przepraszać – odrzekł detektyw osobliwym tonem.
– Co pan chce przez to powiedzieć? – Colin wpatrywał się w twarz Francuza. Potem odwrócił się ponownie do swojej przyjaciółki. – Bridget! Bridget! Co się dzieje? Dlaczego ona nie wstaje? Dlaczego ciągle tam leży?
Poirot odwrócił się do Desmonda.
– Pan, panie Lee-Wortley. Proszę tu podejść…
Desmond posłusznie dołączył do niego.
– Proszę zbadać jej tętno – polecił detektyw.
Desmond Lee-Wortley pochylił się nad dziewczyną. Dotknął ręki – nadgarstka.
– Nie wyczuwam tętna… – Podniósł wzrok na Poirota. – Jej ręka jest całkiem sztywna. Dobry Boże, ona naprawdę nie żyje!
Poirot skinął głową.
– Owszem, nie żyje – potwierdził. – Ktoś zamienił tę komedię w tragedię.
– Ktoś… kto?
– Mamy tu ślady zmierzające w jedną stronę i z powrotem. Ślady przypominające do złudzenia te, które zostawił właśnie pan, panie Lee-Wortley, przechodząc ze ścieżki do tego miejsca.
Desmond Lee-Wortley obrócił się na pięcie.
– Co, u diabła… Pan mnie oskarża? Mnie? Pan chyba oszalał! Dlaczego niby miałbym zabijać tę dziewczynę?
– Ach… dlaczego? Ciekawe… Zobaczmy…
Pochylił się i delikatnie rozchylił sztywne palce zaciśniętej dłoni dziewczyny.
Desmond wciągnął głośno powietrze, spoglądając z niedowierzaniem w dół. Na dłoni martwej dziewczyny leżało coś, co wyglądało na wielki rubin.
– To ten przeklęty kamyk z puddingu! – wykrzyknął.
– Tak? – spytał Poirot. – Jest pan pewien?
– Oczywiście, że tak.
Jednym płynnym ruchem Desmond pochylił się nad Bridget i zabrał czerwony kamień z jej dłoni.
– Nie powinien pan tego robić – skarcił go Poirot. – Ciało powinno pozostać nienaruszone.
– Przecież nie naruszyłem ciała, prawda? Ale ta rzecz… ta rzecz może zginąć, a to dowód. Musimy tu jak najszybciej sprowadzić policję. Pójdę do domu i zadzwonię.
Obrócił się w miejscu i pobiegł do domu. Sarah podeszła