Świąteczne tajemnice. Группа авторов
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Świąteczne tajemnice - Группа авторов страница 25
– Chciałbyś pokroić indyka, Frank?
– Wstrzymaj konia, kobieto. Nie odmówiliśmy jeszcze modlitwy.
– Przecież my nigdy… – zaczęła Wendy.
– Boże Wszechmogący – zaintonował Frank. Wszyscy spuścili głowy. – Dziękujemy za to, co otrzymać mamy, i za dopilnowanie, żeby loterię mięsną wygrał ten wymoczek i postanowił ją przekazać rodzinie Morrisów.
Maud cmoknęła z dezaprobatą.
Polly zaczęła chichotać.
– Ni w ząb nie rozumiem tych słynnych niezbadanych ścieżek – kontynuował bluźnierczo Frank – bo jeśli tam w górze naprawdę ktoś jest, to powinien dopilnować, żeby przy tym stole siedział dzisiaj mój brat Ted.
– Wystarczy, Frank! – powiedziała Maud. – Siadaj.
– Amen – skwitował Frank. – Gdzie jest nóż do krojenia mięsa?
Wendy mu go wręczyła i przystąpił do swojego zadania, odkrawał grube plastry mięsa i kładł na talerze, które podsuwała mu jego matka.
– To jest dla Polly. Ona lubi, żeby było gorące.
Polly znowu zachichotała.
Po chwili każdy miał przed sobą talerz.
Żeby nie dać się prześcignąć w biesiadnych żartach, Polly powiedziała:
– Przesadziłeś z piersią, Frankie, mój drogi. Myślałam, że wolisz nóżki.
– Specjalistka się znalazła – powiedziała zgryźliwie Maud.
– Uważaj, mamo – ostrzegł ją Frank, machając nożem. – Pokój ludziom dobrej woli.
– Tylko jeśli są grzeczni – orzekła Polly.
– Billy Slater mówi, że… – rozległ się dziecięcy głosik.
– Cicho bądź, Norman! – rozkazała Wendy.
Jedli w ponurej ciszy, nie licząc zwierzęcych odgłosów przeżuwania i połykania, które wydawał z siebie Frank. Skończył pierwszy i szybko dolał sobie piwa.
– Tato?
– Tak, synu?
– Wygralibyśmy wojnę bez Amerykanów?
– Bez Jankesów? – prychnął Frank. – Banda amatorów, synu. Oni się dołączyli dopiero po tym, jak tacy ludzie jak ja i wujek Ted odwalili prawdziwą robotę. Tak jak w poprzedniej wojnie, którą wygrał mój tata. Czekali do 1917. Nie tak było z Amerykanami, mamo? Ktoś ich widział pod Dunkierką? Ktoś ich widział w Afryce? Wiem, gdzie byli – siedzieli na swoich tłustych zadach parę tysięcy kilometrów dalej.
– Z tego co pamiętam, Frank – przerwała mu Maud – ty też siedziałeś na swoim tłustym zadzie w przytulnych wnętrzach Valliant Trooper.
– To było co innego! – zaprotestował z gniewem Frank. – Ted i ja dostaliśmy powołanie dopiero w czterdziestym trzecim. A kiedy już nas wzięli, zrobiliśmy swoje. Goniliśmy szkopów przez całą Europę, aż do samego bunkra. Ted i ja, towarzysze broni, walczyliśmy za króla i ojczyznę. Gotowi złożyć najwyższą ofiarę. Gdyby tata usłyszał to, co przed chwilą powiedziałaś, obróciłby się w grobie.
– To byłoby trudne – odparła Maud lodowatym tonem – bo tata jest w urnie na moim kominku.
Polly zaniosła się bezsilnym śmiechem i omal nie udławiła się pieczonym ziemniakiem. To nie było rozsądne.
– Zatkaj się, co? – zażądał Frank. – Mówimy o twoim świętej pamięci mężu, a moim bracie.
– Przepraszam, Frank. – Polly zasłoniła usta dłońmi. – Nie wiem, co mnie napadło. Naprawdę.
– Wy, kobiety, nie macie pojęcia, jak tam było – podjął Frank. – Diabli wiedzą, co tutaj wyczyniałyście, kiedy my wygrywaliśmy wojnę.
– W każdym razie Amerykanie mają gumę do żucia – przypomniał Norman. – I jeepy.
Na szczęście Frank myślał w tym momencie o czym innym. Wendy szepnęła coś Normanowi na ucho i zaczęli oboje sprzątać ze stołu, ale Maud chwyciła synową za rękę.
– Usiądź sobie – powiedziała. – Dosyć się już napracowałaś. Ja przyniosę pudding i sos waniliowy. Zresztą chciałabym się przewietrzyć. Trochę tu gorąco.
Polly zaoferowała swoją pomoc.
– W końcu to mój jest pudding.
Nie zamierzała jednak wstawać, ponieważ trzymała dłoń na udzie Franka, czego pozostali nie widzieli.
– Poradzę sobie – odparła Maud.
– Czy to jest prawdziwy pudding? – spytał Norman.
– Co to znaczy „prawdziwy”? – Polly zdziwiła się. – Zużyłam na niego prawie cały kartkowy przydział. Puddingi bożonarodzeniowe muszą dojrzewać. Ten ma dwa lata. Powinien być przepyszny. Z jednym było ciężko. W 1944 roku nie miałam chłopa, który by mi pomógł z mieszaniem składników.
Uśmiechnęła się zalotnie do Franka.
Wendy to zignorowała.
– Kiedy Norman pytał – powiedziała – czy to jest prawdziwy pudding, chyba chodziło mu o to, czy znajdzie w środku sześciopensówkę na szczęście…
– Może znajdzie, jeśli jest grzecznym chłopcem, tak jak jego tata – odparła kokieteryjnie Polly. – Oczywiście, że to jest prawdziwy pudding.
– Co to w ogóle za pytanie? – uaktywnił się Frank. – Czy ktoś w ogóle robi nieprawdziwy pudding?
Zanim ktokolwiek zdążył go powstrzymać, Norman powiedział:
– Przecież sam wiesz, tato.
Miał za szybki refleks jak na swojego pijanego tatę, który wypuścił zamaszysty cios, lecz chybił.
– Zapłacisz mi za tę odzywkę! – krzyknął Frank. – Wypłuczesz usta wodą z mydłem i tak przetrzepię ci tyłek, że przez tydzień na nim nie usiądziesz.
– Chłopak tak sobie gada od rzeczy, Frank – broniła syna Wendy. – Mamy Boże Narodzenie. Wybaczmy i zapomnijmy, dobrze?
Frank skierował swój gniew na nią.
– Już ja wiem, kto wciska chłopcu do głowy takie głupoty. I kto rozpuszcza po całym mieście paskudne plotki. Możesz sobie mieć swoje Boże Narodzenie, Wendy. Dobrze