Pieśń o kruku. Paweł Lach
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Pieśń o kruku - Paweł Lach страница 22
– Przemyślę sprawę – warknął Bjarni i zrzucił Grima ze swego ramienia. Kruk wzbił się w przestworza, ale wciąż unosił się nad głową słaniającego się mężczyzny.
Czarnobrody szedł wytrwale naprzód, choć potykając się i rozmyślał nad słowami skrzydlatego imiennika. Zmysły rzeczywiście musiały już zawodzić Bjarniego, bo wicher z północnych stron przynosił odgłosy radosnej biesiady i przykry dźwięk zgrzytających zębów rozeźlonego karła.
Biesiada w gospodzie na krańcu świata trwała w najlepsze.
…Od tamtego momentu, gdy Bjarni cudem ocalał z lodowej pustki, często w opowieściach towarzyszył mu kruk zwany Grimo. Mędrkują niektórzy, że skoro nadano Pogromcy Olbrzymów przydomek Kruk, to szybko podarowano mu w opowieściach towarzysza, by mógł się przeglądać jak w zwierciadle, wadząc się i drocząc z nim niczym z samym sobą.
Czy było ich rzeczywiście dwóch, czy wichry z dalekich stron dopowiedziały swoje? – tego się już nie dowiemy, sam też nie dam odpowiedzi.
Tak, rozmawiałem z Bjarnim, piłem z nim miód podczas długich, zimowych wieczorów, gdy niejedna opowieść snuła się aż do świtu, rodząc nowe krainy i potwory. Nigdy jednak nie widziałem skrzydlatego towarzysza u jego boku, a gdy Pogromca Olbrzymów sam mówił o kruku imieniem Grimo, często uśmiechał się, jakby jego domniemany towarzysz był tylko wymysłem skaldów.
Mówiło się jednak, że zwarli szyki, człowiek i kruk, by zemścić się na czarnoksiężniku Holgim, ale gdy zebrali siły, wieża porzucona pośród lodów rozmyła się, a władający magią schował przed ich gniewem. Musieli zatem odłożyć wspólne plany na potem…
Mawia się też, że po uwolnieniu się z matni zaklęć karła Ragnira, Bjarni sprowadził śmierć na tego, kto żył przez wieki. Sam Czarnobrody nie chciał jednak o tym mówić i szybko urywał dyskusję, gdy próbowałem go podpytać. Zdarzało się i mnie jednak słyszeć opowieść o nieśmiertelnym Ulrondzie, władającym zagubioną pośród mgieł wyspą. Przez wieki nie imał się tego władcy czas, aż z północnym wichrem przybył kruk, który wyłupał oczy władcy. Taką historię po dziś dzień powtarza się w dawnej dziedzinie Ulronda. W opowieści tej musi kryć się choć cień prawdy.
W pewnej tylko sprawie bajarze się nie zgadzają – jedni nazywają zwiastującego śmierć kruka imieniem Bjarni, inni prawią, że zwał się on Grimo…
V. Zapomniany przez śmierć
Okręt ciął wzburzone fale i zdawało się, że sztormy nie są w stanie objąć go swą niszczycielską siłą. Niebo zakryły czarne, postrzępione chmury, przeganiane przez nieustępliwy wicher, który dął z północy. Żagiel wzdymał się na wietrze.
Na dziobie łodzi stał człowiek z długą, czarną brodą, która rozwidlała się i opierała na ciężkiej kolczudze, osłaniającej mocarną pierś. Tajemniczy żeglarz zarzucił na ramiona czarny płaszcz, a twarz przesłonił kapturem, dzięki czemu przypominał herolda śmierci. Do pasa przypięty miał miecz. Gdy poprawił ostrze, wysuwając je nieco z pochwy, na wyszczerbionej klindze można było dostrzec krew. Na ramieniu wojownika zasiadał wielki kruk, dodając jeszcze sylwetce zbrojnego złowieszczości. Siwe pióra okrywały ptaszysko dostojeństwem, a gdy kruk otwierał dziób, nachylając się do ucha wojownika, trudno było oprzeć się wrażeniu, że potrafi przemówić ludzką mową.
W oczach zbrojnego płonęły ogniki zadziorności. Kim był? Skąd przybywał? Patrząc w dal, wyciągał przed siebie dłoń jak zdobywca, który, zanim jeszcze jego stopa dotknie piaszczystego wybrzeża, ustanawia już rządy nad nowymi ziemiami.
A gdyby tego było mało, morze wokół przybrało rubinową barwę. Krew, wszędzie krew. Przybysz płynął poprzez wzburzone fale ludzkiej posoki.
Obudził się z krzykiem, który odbił się echem od zamkowych murów. Pewnie tym wołaniem zerwałby z posłań uśpionych dworzan, ale wino z wieczornej biesiady więziło ich jeszcze w krainach pełnych elfów, gdzie wieczne światła odganiały troski, a koszmary nie miały dostępu. Zamkowi strażnicy, drzemiący na korytarzach i murach, wiedzieli doskonale, że nocami często słychać krzyk ich pana.
Musiało potrwać chwilę nim władca, przebudziwszy się ze strasznego snu, uświadomił sobie, że znajduje się we własnej komnacie, w bezpiecznym, choć zimnym miejscu. Jednak gdy spojrzał na wiszącą u powały wielką klepsydrę, przeraził się znowu. Piasek przesypywał się wolno w smudze księżycowego blasku, choć jeszcze niedawno magia strzegła jego bezruchu.
– A zatem nic nie jest wieczne – szepnął król i schował twarz w dłonie. – Gdzie zatem jesteś, Yvanno? Dlaczego nie chcesz po mnie przyjść?
Z mroków wyłoniła się kobieca postać, a zaraz potem dołączył do niej młody mężczyzna. Byli nadzy. Przybliżyli się. Księżycowe światło kładło się smugą na ich skórze, ukazując bujne piersi dziewczyny i blade ramiona młodzieńca.
– Nic ci nie jest, panie? – zapytała branka. – Zdawało mi się, że wzywałeś kogoś.
– To tylko zły sen – powiedział młodzian, oplatając swojego pana ramieniem.
– Co w nim ujrzałeś, panie? – Branka położyła swą głowę na udzie króla. – Czasem koszmar ostrzega nas przed czymś.
– A co, jeśli wyznam wam, że ujrzałem śmierć, która przybrała postać wojownika? – odparł Ulrond – Na jego ramieniu zasiadał kruk. Nie wiem tylko kto był czyim heroldem, a kto panem…
– Śmierć nie ma do ciebie dostępu, królu – powiedziała złotowłosa dziewczyna, całując w policzek swego króla i uśmiechając się. – Przechadza się czasem pod murami twego zamku, to prawda. Widziałam ją i ja – dodała z wyraźnym lękiem. – Dzierży w kościstej dłoni latarnię, która rzuca mrok, nie światło… Nie przyszła jednak po ciebie przez wieki. Nigdy już nie przyjdzie.
– Nie martw się, królu – rzekł chłopak. – Śmierć zapomniała o tobie.
Ulrond spojrzał na okno, w którym szkliły się zimnym blaskiem gwiazdy.
– Nie martwię się, że śmierć po mnie przychodzi – odparł, spoglądając w noc. – Ja… Ja się cieszę.
Ziarna piasku przesypywały się jedno po drugim, a czas zdawał się wracać do starego rytmu.
Ogniki, nie mogąc nabrać mocy i żywego blasku, najwyraźniej tłamszone nieznaną siłą, rozbłyskiwały nieśmiało wśród brył torfu i naręczy chrustu. Izba tonęła zatem w półmroku, a liche światło wyławiało z czerni tylko zarys kształtów. Na zewnątrz wicher zawodził nieustępliwie i głucho. Kto próbował się wsłuchiwać w jego wycie, mógł pochwycić obce głosy, niby ludzkie, a jednak