Pieśń o kruku. Paweł Lach
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Pieśń o kruku - Paweł Lach страница 20
– Chciałbym, byś pozostała wiecznie przy moim boku. Tyle wiem…
– Pewnie mówiłeś to każdej, gdy kolejne noce mijały, co? – Dziewczyna wplotła palce w bujną brodę wojownika.
– Jak ci na imię? I skąd znasz moje?
– Jestem Yngvild. A twoje imię powtarzają tu wszyscy. Słychać je także w pieśniach skaldów.
– Nalejesz mi jeszcze miodu? – zapytał Bjarni sięgając po naczynie. – Tylko trzeba zawołać służbę, bo dzban już opróżniony.
– Opróżniony? – zawołała dziewczyna. – Żartowniś z ciebie! Nic tu się nie kończy… Chyba że sam tego zechcesz – powiedziała i podniosła ciężki od miodu dzban, a potem napełniła złoty puchar i postawiła przed Bjarnim.
– Rzeczywiście, cudowna gospoda! – rzekł, przykładając puchar do ust i wznosząc kolejny toast wraz z tłumem zebranych.
– Nie inaczej! – przytaknęła Yngvild. – Poczekaj, aż skald zacznie swoją opowieść. Pewnie znów twe czyny będą jej ważną częścią.
Dźwięk strun zabrzmiał w końcu, a mężczyzna z brodą do pasa, któremu bogowie udzielili łaski snucia zajmujących opowieści, zaczął recytować. Kiedy Bjarni zwilżył raz jeszcze usta słodkim miodem, przed jego oczami zaczęły pojawiać się obrazy. Okręty znowu wypływały ku nieznanym lądom, a horyzont jaśniał w błękicie. Zbliżał się czas chwały i przygód.
Ragnir, siedząc na beczce, zagłębiał z lubością dłonie w jej pełnym kosztowności wnętrzu. Stulecia upływały jedno po drugim, a karłowi nie nudziła się ta prosta czynność, zwłaszcza, że raz na jakiś czas pojawiały się w beczce nowe monety, pierścienie, łańcuchy. Cóż to była za rozkosz i radość! W dodatku na krańce świata docierało niewiele ze słonecznego blasku, więc nie trzeba było chować się przed nim w górskich pieczarach.
Kiedy jednak do uszu Ragnira dobiegło krakanie, karzeł zaczął ze złością wpatrywać się w pokryte chmurami niebo. Nie lubił, gdy ktoś mu przeszkadzał, chyba, że natręt był skłonny dorzucić jakąś kosztowność do gromadzonego w beczce skarbu. Czy jednak można było spodziewać się hojności po kruku? Czarny punkt rósł i rósł na niebie, aż w końcu ukazał się zarys wielkich skrzydeł. Krakanie ptaszyska stawało się coraz głośniejsze i Ragnir musiał przysłonić uszy. Kruk wkrótce przysiadł na ośnieżonej gałęzi samotnego drzewa, która wznosiło powykręcane konary ku niebiosom.
– Witaj, Grimo – powiedział Ragnir, spoglądając na podniebnego wędrowca. – Dawno się nie widzieliśmy. Upłynęły chyba dziesiątki lat… Słabo u mnie z rachubą czasu, bo zajmują mnie sprawy wieczne, takie jak złoto czy rubiny. Kiedy ostatni raz rozmawialiśmy, byłeś jeszcze człowiekiem. Ten głupiec Holgi uczynił jednak z ciebie swego skrzydlatego posłańca, jak widzę. Nie pasuje do ciebie ta postać. – Karzeł wykrzywił usta z niesmakiem. – Kruki są wszak mądre, a tobie bogowie poskąpili rozumu. No co tak patrzysz? Spoglądasz w okno gospody, jakbyś pragnął znaleźć się w jej wnętrzu. Nie mogę ci zabronić, ale wiedz, że należy uiścić opłatę i…
Ragnir nie zdążył dokończyć. Grimo przeleciał nad jego głową, strąciwszy z niej kaptur, a znalazłszy się łokieć ponad beczką, wypuścił z dzioba złotą monetę, która z brzękiem upadła.
Chwilę potem karzeł z nienawiścią zaczął wygrażać przelatującemu przez okno gospody krukowi.
– Obyś już tam pozostał na wieki! – zawołał Ragnir, uderzając pięścią w beczkę, aż posypały się z niej monety.
Gdy za sprawą nienazwanej magii zapadający mrok rozniecił ogień w palenisku i kiedy niebo upstrzone zostało rojem gwiazd, złote puchary znowu poszły w ruch. Piana kapała z nich obficie, a słodka zawartość rozwiązywała języki i dodawała humoru. Mężczyźni brali się za barki i wesoło pokrzykiwali. Piękne dziewczęta o złotych włosach rozlewały miód.
Jeszcze unosił się w powietrzu zapach morza i zdawało się, że wśród śmiechów wciąż słychać szczęk oręża.
– Dlaczego nie radujesz się wraz z innymi? – zapytała Yngvild, gdy zasiadła obok Bjarniego. – Czy miód nie jest słodki? Czy wspomnienie zwycięstwa nie napawa cię dumą, a płynące zewsząd toasty na twoją cześć nie brzmią radośnie?
– Tak, masz rację – odparł Bjarni, czując jakiś ucisk w sercu. – Wszystko to wspaniałe, moja Yngvild, ale czegoś… Czegoś tu brak.
– Czego może brakować w miejscu, w którym nawet bogowie czuliby się szczęśliwsi?
– Nie wiem… – Bjarni schował w dłoniach twarz. – Może tylko mi się zdaje?
– Wypij jeszcze trochę miodu i posłuchaj, jak wszyscy z szacunkiem powtarzają twoje imię! Smutek odejdzie i radość zagości w twym sercu, gdy usłyszysz pieśń o swoich czynach.
Bjarni rozejrzał się po wielkiej sali. Zebrani śmiali się w głos i spoglądali z podziwem na niego. W końcu skald z długą brodą zasiadł na zdobionym krześle i zaintonował pieśń. Magiczne dźwięki sprawiły, że Bjarni na powrót znalazł się nad brzegiem bogatej krainy, gdzie przybił dowodzony przez niego okręt.
Mężczyźni, kobiety i dzieci – wszyscy radowali się na brzegu. Ziemia była żyzna, trawy soczyste, w sam raz dla stad owiec. Dość było tu drewna, by budować łodzie i wznosić dwór. Stojąc na szczycie góry, Czarnobrody patrzył na dziewicze krainy, które otwierały się przed nim.
Yngvild oplotła Bjarniego ramionami. Jej usta były słodsze od miodu. Najemnik czuł w nozdrzach zapach wiosennych łąk a pod swoimi palcami – delikatną skórę. Siedział teraz na swym tronie, wokół zdobytych kosztowności. Poddani składali mu hołd i przynosili daniny. Wojownicy wznieśli miecze, pozdrawiając swojego króla.
Potem jednak wśród dźwięków lutni i śmiechów dało się słyszeć inny głos. Bjarni zmarszczył brwi, bo zdawało mu się, że do jego uszu dobiega skrzekliwe krakanie. Głos ten przywołał w nim złowrogie wspomnienie.
Bjarni wstał z tronu i spojrzał na bezchmurne niebo, na którym pojawił się czarny punkt.
– Śmierć… – wyszeptał, jakby do siebie, a czarowna złuda zaczęła się rozmywać.
– Co mówiłeś? – zapytała Yngvild, spoglądając na skupioną twarz mężczyzny.
– Nie ma prawdziwego życia bez strachu przed jałową śmiercią – odparł Bjarni, słysząc w głowie złowrogą pieśń czarnego ptaszyska.
– Śmierć? Co to takiego? Zapomniałam najwyraźniej, że istnieje… – Dziewczyna przeraziła się, bo nie rozumiała słów kochanka, ale czuła, że brzmią złowieszczo. – Jeśli pośród wielu światów jest jakieś zło, to nie ma tutaj dostępu i… – Yngwild miała powiedzieć coś jeszcze, ale zanim zdążyła, wielki, czarny ptak wleciał przez okno gospody i przysiadł pod powałą. Kruk zaczął trzepotać rozłożystymi