Pieśń o kruku. Paweł Lach
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Pieśń o kruku - Paweł Lach страница 18
– Dobrze się spisałeś, Bjarni – powiedział zasiadający za stołem starzec. – Obyło się bez kłopotów? Czy ktoś pytał się o mnie? Czy czasem nie zdradziłeś się jakimś słowem?
– Tacy jak on nie powiedzą nigdy wiele – zawołał Grimo, kiedy wleciał przez nieduże okno i wylądował na poręczy krzesła. – I wolą zachować dla siebie sekrety. Zobacz zresztą, czcigodny Holgi: nasz gość rozrywa pieczone mięso niczym wygłodniały wilk.
Bjarni rzeczywiście nie odzywał się mimo nagabywań czarnoksiężnika, za nic mając zasady dobrego wychowania. Jadł z ochotą, próbując nasycić pusty żołądek. Przyglądał się jednak uważnie Holgiemu. Długie, białe jak śnieg włosy opadały starcowi na ramiona, a wciąż czarna, krzaczasta broda opierała się na wydatnym brzuchu. Na łysej częściowo czaszce widać było szramę, pozostałość po dawnym zranieniu. Mężczyzna ubrany był w brązową, powłóczystą szatę z szerokim kapturem, teraz opuszczonym na plecy. Jedno jego oko znaczone było bielmem, drugie zatrzymało się na przybyszu i również obserwowało go z uwagą.
– Nie musisz się obawiać, panie – odparł Bjarni, nasyciwszy się już. – Nawet jeśli wpadłem w tarapaty, to, jak widać, uszedłem z nich cało. Przywiozłem wszystko o co prosiłeś, choć nie domyślam się nawet, do czego mogłyby ci posłużyć substancje i przedmioty, które schowałeś już w skrzyni. Zdążyłem też uwinąć się w wyznaczonym mi czasie. – Pogromca Olbrzymów spojrzał na ogromną, zwisającą u powały klepsydrę. Na górze zostało jeszcze sporo piasku, który – spowalniany zapewne magią – przesypywał się nieśmiało. Ziarenka opadały na dno z szybkością i gracją płatków śniegu.
– Czekasz pewnie na zapłatę? – zapytał Holgi.
– Cierpliwie – odrzekł Bjarni.
– No tak. – Czarnoksiężnik uśmiechnął się zagadkowo i odpiął od sznurka sakiewkę, a potem rzucił ją przybyszowi. – Oto twoja zapłata.
Bjarni złapał pękaty mieszek zręcznym ruchem.
– Nic tak nie poprawia humoru jak złoto – rzekł Pogromca Olbrzymów, szczerząc zęby i chowając sakiewkę za pazuchę.
– Nie przeliczysz? – zdziwił się Holgi.
– Powtarzała mi zawsze matka, a potem przestrzegał i ojciec, bym nigdy nie ufał czarnoksiężnikom. Nawet gdybym przeliczył wszystko co do monety, skąd mam pewność, że po nastaniu zmierzchu złoto nie rozpadnie się w mych dłoniach w bezwartościowy pył i nie uleci na wietrze?
Czarnoksiężnik zaśmiał się głośno i szczerze, a potem przyznał:
– Rzeczywiście, Bjarni, nie masz takiej pewności.
– Ale nawet potężny czarnoksiężnik zna pewną prostą prawdę – wtrącił się Grimo. – Nie ma takiej magii na świecie, która zagwarantowałaby, że skrytobójca nie pojawi się któregoś dnia za jego plecami, albo że banda rzezimieszków nie zakołacze do bram.
Holgi spojrzał na kruka ze złością, a Bjarni tylko uśmiechnął.
– Czy nie chciałbyś oddać mi jeszcze jednej przysługi? – zapytał czarnoksiężnik, a zanim przybysz zdążył odpowiedź, Holgi podszedł do jednego z regałów.
– Płacącemu hojnie, nie odmawia się – odparł Bjarni. – Oczywiście jeśli nie pragnie czegoś, co jest niemożliwe do spełnienia.
– Czy są dla ciebie rzeczy niemożliwe? – zapytał czarnoksiężnik, unosząc gęste brwi. Zbliżywszy się do Bjarniego wyciągnął pierścień, w którym tkwił drogocenny kamień. – Wbrew pozorom nie jest wiele wart, ale dla kogoś ma spore znaczenie… powiedzmy, że sentymentalne – dodał Holgi, szepcząc przybyszowi na ucho.
– Raczej magiczne – zauważył Bjarni.
– Zapomniałem, że nie brak ci przenikliwości. – Czarnoksiężnik uśmiechnął się. – Jeśli chcesz zarobić jeszcze, to dostarcz ten pierścień Ragnirowi. To jedynie trzy dni drogi piechotą. Trzeba iść prosto na północ.
– Czy to nie kraniec świata?
– Przynajmniej tego, który znany jest śmiertelnikom – odrzekł Holgi. – Musisz też wiedzieć, że Ragnir jest karłem. Ten pokurcz to łasy na złoto cwaniak, zresztą jak każdy z jego podłego rodu.
– Gdzie trud wart kolejnej sakiewki? – zapytał z przekąsem Czarnobrody. – Bo wędrówka przez lodową pustkę to chyba za mało.
– Będę z tobą uczciwy i wyznam, że wysłałem w tamte strony, choć w różnych misjach, kilku ludzi. Żaden z nich nie powrócił.
Bjarni zaczął rozmyślać. Czy kiedykolwiek ktoś z jego rodu cofnął się przed jakimś wyzwaniem?
– Dobrze, starcze. Umowa stoi. Wyruszę na północ. Wrócę, nim piasek w klepsydrze ponownie się przesypie.
– Podobne zapewnienia słyszałem od kilku przed tobą – odparł Holgi.
– Czy kogokolwiek z nich zwano jednak Krukiem?
– Nie – odparł czarnoksiężnik. – Nikt nie nosił równie złowróżbnego przydomka. Żaden nie był też tak pewny siebie.
– Przedstawiciele naszego rodu tak już mają! – zawołał Grimo, bijąc skrzydłami z zadowoleniem. A potem, przysiadając na ramieniu Bjarniego i korzystając z chwilowej nieuwagi czarnoksiężnika, szepnął najemnikowi na ucho: – Nie ufaj Ragnirowi, zwłaszcza jego przymilnym słowom, ale nie myśl też, że Holgi jest twoim przyjacielem.
Po trzech dniach i trzech nocach wędrówki, gdy Bjarni ledwo już stał na nogach, a każdy mocniejszy podmuch wichru chwiał nim, w mrokach nocy zamigotało światło. Podążył zatem w tę stronę, brnąc przez zaspy, aż w końcu dostrzegł niewyraźny zarys jakiegoś budynku. Gdy był już blisko, zdawało mu się, że widzi spore domostwo, ze spadzistym dachem, rzędem niedużych okien i wielkimi drzwiami, przypominającymi wrota prowadzące do dworu możnego pana na rozległych włościach.
Nie to jednak było najdziwniejsze. Bjarni już z dala słyszał, jak z wnętrza wielkiej chaty dobiegają wesołe odgłosy zabawy. Wydawało się, że biesiada sprosiła na to odludzie licznych gości. A gdy zbliżył się znacznie, przed wrotami prowadzącymi do budynku ujrzał chłopca, na oko dziesięcioletniego, który, siedząc na skraju wielkiej beczki, machał obutymi w skórzane ciżmy nogami. Bjarni szybko zorientował się, że ma do czynienia nie z dzieckiem, a karłem. Dostrzegł też, że beczka wypełniona jest po brzegi złotem i kosztownościami.
Po chwili, kiedy wędrowiec stanął opodal bramy