Pieśń o kruku. Paweł Lach
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Pieśń o kruku - Paweł Lach страница 19
Przemarznięty, zasypany śniegiem, wychudzony, ze zlepionymi włosami i zmierzwioną brodą, do której przyczepiały się sopelki lodu, Bjarni nie wyglądał dostojnie. Ale nawet niewprawne oko musiało dostrzec w spojrzeniu wędrowca blask.
– Ty… Ty jesteś Ragnir – powiedział Bjarni łamiącym się głosem.
– Nie da się ukryć – zachichotał karzeł. – Przynajmniej tak mnie nazywają w sagach, bo język podziemnych plemion zdaje się śmiertelnikom zbyt trudny do wymówienia.
– Przysłał mnie tu Holgi.
– Czego chce ten zabawny starzec? – Ragnir zeskoczył z beczki na której siedział i podszedł do Bjarniego. Karzeł sięgał przybyszowi zaledwie do pasa. – Błony nietoperza? Śliny ropuchy? A może jeszcze innego specyfiku? Nie mogę być mu zatem pomocny. Gromadzę złoto… – powiedział Ragnir z dreszczem zadowolenia. – Czemu Holgi najął sobie pachołka? Nie mógł sam się tutaj pofatygować?
Bjarni puścił te złośliwe uwagi mimo uszu.
– Holgi prosił bym przekazał ci to – powiedział, rzuciwszy w kierunku Ragnira złoty pierścień. Karzeł pochwycił go zręcznie i zaczął przyglądać się jubilerskiej robocie. Złoto sprawiło, że jego twarz się rozpromieniła.
– Piękny, cudny, oszałamiający! – powiedział Ragnir z zadowoleniem. – Możesz przekazać swojemu panu wyrazy mego zadowolenia. Tak… My tu gadu, gadu o interesach, a ty musisz być wielce strudzony, co? Niegrzecznie z mojej strony zadręczać cię pytaniami. Skoro wybrałeś się aż na kraniec świata, nie mogę cię wypuścić tak po prostu. Sam przyznasz, że jeśli chcesz powrócić do wieży Holgiego i ponownie przebrnąć przez wieczną zmarzlinę, to musisz się ogrzać, porządnie najeść i wyspać. Inaczej martwy spoczniesz na wieki wśród śniegów!
Bjarni wiedział, że karzeł ma rację. Pamiętał jednak o przestrogach Grima. Ragnirowi nie można było ufać.
– Wiem, wiem – odezwał się znowu karzeł. Łypiąc okiem i jakby czytając w myślach mężczyzny powiedział: – Widzę to po twej nietęgiej minie. Przestrzegano cię, by nie wierzyć moim słowom. Czy jednak możesz ufać czarnoksiężnikowi i jego pomagierowi, skoro wysłali cię na pewną śmierć? Nie masz chyba złudzeń, że wędrówka była tak uciążliwa za sprawą ich knowań? Pewnie słyszałeś, że niejeden śmiałek wyruszył na północ i nigdy już nie powrócił… To prawda! Część nie miała po prostu dość sił i ducha, by przedrzeć się przez wieczne śniegi. Wielu jednak skorzystało z mej gościny i zostali po dziś dzień, z własnej woli. Nikogo nie więziłem i nie zamierzam.
– Doprawdy? – Bjarni nie chciał dowierzać.
– Zapraszam jedynie na biesiadę – powiedział Ragnir wskazując drzwi prowadzące do gospody. – Czy słyszysz wesołe głosy, które dobiegają z wnętrza gospody? Po co tłuc się po świecie, jeśli można wieść szczęśliwe życie, nie ruszając się z miejsca? Ofiarowuję szczęście, drogi Bjarni. Gdy ktoś przybywa w me skromne progi, musi jedynie zapłacić w złocie. Jedna moneta lub trzy. Może być też drogocenny kamień. Potrafię oszacować na co kogo stać. Nie jestem pazerny. Od ciebie nie zażądam zapłaty, bo pierścień podesłany przez czarnoksiężnika uznam za wkupne. Wejdź zatem do gospody, zagrzej się, zjedz gorącego mięsiwa i popij przednim winem. Zapomnij o troskach. Posłuchaj miłych dla uszu opowieści i prześpij się, nie bojąc się, że wróg zakołacze do drzwi. Dawno już nie zaznałeś spokojnego snu, nieprawdaż?
– Może i masz rację – powiedział Bjarni. – Taka gościna to dla mnie wybawienie. Wyruszę jednak ze świtem. Nie mam zamiaru zabawić tutaj dłużej.
– Oczywiście! – zawołał karzeł. – Jeśli będziesz chciał ruszyć z powrotem, nikt, śmiertelny czy błogosławiony wiecznym życiem, ani też żadna siła, nawet ta magiczna, nie będzie cię powstrzymywać. Mało tego! Wychodząc będziesz mógł zabrać ze sobą zawartość tej beczki, a przynajmniej tyle, ile zdołasz unieść. Jest w niej więcej złota niż w wielu królewskich skarbcach. Dno beczki sięga głębiej, aniżeli mogło by się zdawać. Bednarz znał się również na magii!
Bjarni nie wyczuwał w słowach karła żadnego oszustwa. Blask złota, piętrzącego się w wielkiej beczce, także działał na wyobraźnię.
– Dobrze, Ragnirze – odparł Bjarni. – Skorzystam z twej propozycji… Mógłbym też wyciągnąć miecz, zagłębić ostrze w twych wnętrznościach, a potem udać się na biesiadę, nie przejmując się, że spróbujesz swych knowań. Złoto również należałoby wtedy do mnie.
– Mógłbyś. – Karzeł uśmiechnął się chytrze. – Byli tacy, którzy próbowali tak właśnie postąpić. Rozejrzyj się dobrze.
Bjarni zaczął uważniej wodzić oczami po okolicy. Ze śnieżnych zasp wystawały ludzkie kości i zwykle szczerbate czaszki.
– Chyba nie mam wyjścia – odparł Bjarni.
– Rzeczywiście – przytaknął karzeł, kłaniając się i zapraszając zachęcającym ruchem dłoni. – Wiem, że nie przelękniesz się wyzwania. Tacy jak ty żyją tylko po to, by się z wyzwaniami mierzyć!
– Znasz mnie chyba lepiej niż ja sam – rzekł Bjarni, który przestąpiwszy kilka stopni pchnął wielkie, zdobione wrota. Wnet blask ogromnej hali oślepił go. Ragnir śmiał się złośliwie za jego plecami.
Minął dzień, czy może upłynęły lata? Niepodobna było odgadnąć. Bjarni, wspominając czas pełen przygód, nie potrafił sobie przypomnieć jak znalazł się w tym błogosławionym miejscu, do którego troski nie miały dostępu.
Wielką salę zalewał ciepły blask setek świec i dziesiątek pochodni. Za oknami śnieg wirował, a na niebie kotłowały się chmury, ale żaden chłód, żaden powiew nawałnicy nie mógł wedrzeć się do środka. Na podłużnym, ustawionym pośrodku stole, leżały półmiski z wyszukanymi potrawami oraz napełnione po brzegi dzbany. Złote puchary wędrowały z rąk do rak. Wesoła gromadka wojowników i przysiadających obok nich dziewcząt, wznosiła toasty wśród nieustannych żartów i opowieści. A Bjarni, uśmiechając się wciąż, jadł z ochotą i dokazywał.
– Zdrowie Bjarniego Kruka! – Ktoś zawołał głośno. – Niechaj pogromca morskiej bestii żyje nam w chwale!
Zewsząd dało się słyszeć szczęk wysuwanych z pochew mieczy i gromkie okrzyki. Bjarni z trudem przywołał w swej pamięci obraz minionych chwil. Pamiętał jak jeszcze niedawno, z krzykiem na ustach, zagłębiał ostrze swego miecza w gorących wnętrznościach morskiego węża, oplatającego wielką łódź na pełnym morzu. Czy był to tylko sen?
– Co cię do nas sprowadza, wędrowcze? – Obok Bjarniego zasiadła młoda dziewczyna, o rumianej twarzy i jasnych, splecionych w warkocz włosach. Dekolt jej sukni ukazywał bujny i kształtny biust. Nieznajoma oplotła ramieniem wojownika.
– Nie wiem – odparł Bjarni szczerze, zamyśliwszy się jednocześnie. – Nie pamiętam już.