Pieśń o kruku. Paweł Lach
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Pieśń o kruku - Paweł Lach страница 6
Czy jednak zła wróżba przestrzegała przed Pogromcą Olbrzymów czy może przed innym niebezpieczeństwem, z dawna zapomnianym?
Słyszało się wieści, że gdy tylko Bjarni pojawia się w okolicy, niebo za dnia pochmurnieje, a w nocy słychać dziwne odgłosy, jakby mroczne istoty zrodzone z jądra czerni zaczynały swe harce. Król Hrothgar nie przeląkł się jednak, czując, że lepiej iść w parze ze śmiercią, niż zastępować jej ścieżkę, gdy kroczy ślepa wśród mroków. „Chcę widzieć go w mojej drużynie, oddam mu kawał ziemi i uczynię wodzem”, zdecydował w końcu władca, gdy doniesiono mu, że pogromca Glamrunga zjawił się już w królewskich włościach, ściągając tłumy, chcące słuchać o jego przygodach.
Nie wszystkim jednak spodobały się słowa króla i byli tacy, którzy uznali, że Hrothgara opętał tajemny urok…
II. Nieustępliwy cień
W gospodzie aż huczało od wesołych rozmów i śmiechów, a każda troska, niczym płatek śniegu objęty tchnieniem wiosny, topiła się od żaru rozradowanych serc. Mary złej nocy nie miały tutaj dostępu. Dzbany pełne miodu wędrowały między zebranymi, w takt śpiewów i brzdąkań harfy. Ciepłe światło świec wyławiało z tłumu zebranych rubaszne twarze, święcące się od potu i tłustego jadła. Potrawy pojawiały się na stołach, gdzie piętrzyły się już obgryzione kości. Czas płynął szybko wśród czarodziejskich opowieści o wielkich czynach, a każda chwila zdawała się tego wieczoru donioślejsza niż za dnia, kiedy codzienne trudy były jak żelazna kula u zdrowej nogi.
Nikt i nic nie budziło jednak takiego zaciekawienia wśród zebranych jak Bjarni Kruk. Odkąd śmiałek zjawił się w okolicy, wszyscy mówili tylko o nim, a ukradkowym spojrzeniom i szeptom nie było końca. Pogromca Olbrzymów – jak go przezwano – sam za to nie mówił wiele o niedawnych, doniosłych wydarzeniach i zdawało się, że nie jest mu miłe żadne towarzystwo, poza kobietami, które lgnęły do niego, jak również pieśniarzami, chcącymi dowiedzieć się czegoś więcej o potyczce z Glamrungiem.
Dwóch skaldów – jeden młody, o długiej, płowej brodzie, drugi stary, suchy jak szczapa drewna – zasiadło obok ponurego wędrowca i wciąż zadawało pytania, domagając się jakichś szczegółów. Wszak powtarzane przez górskie wichry echa niosły z sobą wiele sprzecznych donosów. Skaldowie byli tak dociekliwi, jakby każda wieść miała okazać się cenniejsza od złota; i mogło tak rzeczywiście być.
Może sława zaczynała nużyć już Kruka, bo gdyby miał w sobie więcej sił i ochoty, to pewnie rozpłatałby mieczem uciążliwych bajarzy. Siedział jednak spokojnie przy stole, ze zwieszonym nosem, z żalem patrząc w pusty róg.
– Jestem już zmęczony – powiedział Bjarni, wstając w końcu. – Lada moment będzie świtać, a ja mam dość opowieści na dziś… Pora udać się na spoczynek! Jutro czeka mnie daleka droga.
– Zaczekaj jeszcze, panie! – odezwał się pierwszy z pieśniarzy i zatrzymał Pogromcę Olbrzymów, chwytając go za rękaw wyszywanego srebrną nicią kubraka. – Czy opowieść, którą powtórzyłeś Glamrungowi…
– …ta o ukrytym w górach skarbie… – wtrącił się drugi, zbliżając się na tyle, że czuć było smród jego oddechu.
– …czy jest prawdziwa, czy zmyślona? – zapytali niemal jednocześnie, widząc, że Bjarni nie przestaje patrzeć tęsknie w kierunku wrót.
– Powtarza się tę opowieść zbyt często, by nie wierzyć, że ma w sobie coś z prawdy – odparł Bjarni, zarzucając na plecy płaszcz. – W tamtej górskiej krainie słyszałem ją niemal zawsze, gdy tylko ktoś zaczynał snuć bajania. Znał ją przecież ślepiec Herjolf, znał też Glamrung… Nie byli wyjątkami. Myślę, że Sigurd istniał naprawdę, a czy rzeczywiście przywiózł z sobą wielkie skarby? Ha! Tego się nigdy nie dowiemy…
– A zatem możliwe, że złoto zrabowane niegdyś przez jarla wciąż kryje się w jakiejś przepastnej pieczarze, czy tak? – Młody na samą myśl aż podskoczył.
– Czy nie miałeś ochoty powrócić do gór i zacząć szukać skarbu? – Drugiemu oczy zaszkliły się, niczym diamenty, które być może spodziewał się odnaleźć gdzieś pośród zagubionych, górskich ścieżyn. – Jeśli potrzebujesz kompanii, to masz już dwóch chętnych na wyprawę!
Skaldowie uśmiechnęli się, ale gdy zobaczyli ponury wyraz twarzy u swego rozmówcy, spojrzeli tylko po sobie.
– Jeśli chcecie, to ruszajcie, mnie dajcie spokój! – odparł Bjarni, patrząc z politowaniem na kompanów. – Złoto w opowieściach skrzy się jaśniej niż to, które naprawdę kryje się w skrzyniach. Zwykle to tylko zardzewiałe szyszaki i parę miedziaków pochowanych ukradkiem przed zbójami.
Dwójka bajarzy nie dawała za wygraną.
– Skoro nie chcesz rozprawiać o złocie – zaczął stary – może powiesz nam chociaż ile stóp mierzył Glamrung? Tego wszak jeszcze nie ustaliliśmy, a wymaga tego nasza rzetelność.
– Pewnie z dziewięć? – rzucił młody.
– Dziewięć? – siwowłosy zaśmiał się i machnął ręką. – Dwanaście jak nic!
Bjarni westchnął tylko, a potem rzekł:
– Jak znam życie i tak będziecie opowiadać, że był wyższy od najroślejszego z dębów. Co ja mówię! Gdy stawał na palcach sięgał szczytów wzgórz! – Czarnobrody roześmiał się głośno. – Znajdziecie pewnie odpowiednie słowa, by oddać jego majestatyczność. Im większy olbrzym, tym więcej ludzie są skłonni płacić, by o nim usłyszeć. Cóż… – Najemnik zaczął rozmyślać, głaszcząc jednocześnie swą długą brodę. – Jedno mogę wam tylko powiedzieć i będzie to najszczersza prawda. Ale rzeknę ją na ucho, by nikt nie usłyszał…
Skaldowie nachylili się, chcąc wysłuchać Kruka.
– Gdy Glamrung szedł, przy każdym jego kroku trzęsła się… Trzęsła… – Bjarni zająknął się i znieruchomiał nagle. – Trzęsła się ziemia? – zapytał, jakby sam siebie, spoglądając na ustawiony na stole puchar.
Czarnobrody poczuł ukłucie niepokoju. Stół drżał mocno, a zawartość naczynia wylewała się z brzegów. Zaraz też dało się słyszeć miarowe uderzenia. „Bum”, „bum” – jakby ktoś walił w wielki bęben, od którego głuchego głosu ziemia rzeczywiście drżała. Wesołe pokrzykiwania trwały jeszcze chwilę, ale wkrótce zebrani zamarli, czując,