Pieśń o kruku. Paweł Lach
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Pieśń o kruku - Paweł Lach страница 8
– Kto władał tą twierdzą? – zapytał Bjarni. – Ród twego ojca?
Dziewczyna spojrzała na swojego wybranka niepewnie, jakby przywoływanie niektórych opowieści mogło zsyłać zły urok.
– Zamek przed setkami lat należał do potężnego czarnoksiężnika – wyjaśniła – który zatracił się w sztuce uroków i kpienia sobie z praw uznawanych przez naszych ojców. Człowiek ten porywał ludzi, by zabierać im dusze, a ciała rzucać na pożarcie swym piekielnym sługom. Potrafił przemienić się w czarnego sokoła i często w tej właśnie postaci spoglądał z niebios na mieszkańców doliny. Ludzie bali się go i płacili mu daniny. On umacniał swą fortecę, a jego poddani przymierali głodem. Zdarzało się, że nieposłuszni byli zmieniani w odrażające istoty, po przeistoczeniu niewiele podobne do ludzi, które stawały się strażnikami warowni.
– To pewnie tylko opowieści.
– Może to rzeczywiście tylko bajanie – odparła Grjota. – Ale wspomnienie złych czasów jest w okolicy wciąż żywe. Gdy mrozy skuwają rzekę, ludzie nie wychodzą po zmroku ze swych domostw.
– I ja zasiadłbym przy palenisku zimową porą, by grzać w spokoju kości, gdyby tylko taki los był mi pisany… Nic w tym dziwnego. Co komu po tym, że będzie się włóczył nocą po lesie?
– Nie w tym rzecz. – Dziewczyna najwyraźniej wyczuła lekceważący ton Bjarniego, bo popatrzyła na niego z wyrzutem. – Dawniej wiele mówiło o tym, że w podziemiach zamku wciąż czają się ci, których czarnoksiężnik wyznaczył na swych służących. Gdy rzekę skuwa lód, mogą w końcu przedostać się na drugi brzeg i ruszyć na krwawe łowy, zwłaszcza nocą, kiedy ich czarne oblicza nikną wśród mroków.
– Żyję wśród was już kilka miesięcy i słyszałem przy ognisku wiele strasznych opowieści, ale nic o przerażających strażnikach porzuconych ruin.
– Przed nadejściem zimy nikt nie wspomina podobnych historii – wyjaśniła Grjota, odwracając się od przepaści. – Po co budzić demony? Słowa czasem potrafią zmienić się w ciało. Gdy ktoś zatruje kogoś lękiem… Niewiele trzeba, by groza stała się realna.
– Wierzysz w te opowieści?
– Znasz mnie już trochę, Bjarni – odparła Grjota, uśmiechając się. – Nie boję się byle czego, ale podczas mrozów, gdy przychodzi noc, dla pewności nie gaszę świecy. No i w dworze zawsze ktoś czuwa w ten czas.
– Roztropnie jest nie igrać z przestrogami zawartymi w starych opowieściach – powiedział Bjarni. – A ja muszę się nauczyć waszych legend na pamięć i dobrze odczytywać zawarte w nich przestrogi, skoro pragnę z wami żyć…
W oczach Grjoty pojawił się błysk.
– Zostaniesz u nas?
Bjarni podszedł bliżej.
– Opuściłem rodzinny kraj, ale nie oznacza to, że muszę tułać się po świecie. Jestem tu z wami od wiosny i chciałbym doczekać kolejnych. Twój ojciec jest ze mnie zadowolony i przychylnie myśli o tym… – Czarnobrody zawahał się. – Król Hrothgar zgodził się na to, byś została moją żoną.
Grjota uśmiechnęła się. Wojownik objął jął.
– Dziwne wybrałeś sobie miejsce na oświadczyny – powiedziała, czując we włosach lodowe podmuchy wichru.
– Ty jedyna miałaś odwagę, by mnie tu zaprowadzić. To niezawodny znak, że nadajesz się na żonę dla Pogromcy Olbrzymów!
– Czuję się zaszczycona – odrzekła Grjota, a zaraz potem szybkim ruchem pchnęła Bjarniego. Mężczyzna poślizgnął się i przewrócił. – Zapomnij jednak o tym – zawołała, wziąwszy się pod boki – że będę siedziała przy ognisku i cerowała twoje koszule!
Kiedy Bjarni już podniósł się z ziemi, podbiegł do dziewczyny i schwycił ją mocno.
– Tak harda może być tylko córka króla! Pamiętaj jednak, że…
Nie dokończył. Na jego twarzy pojawił się niepokój. Dziewczyna spostrzegła, że kątem oka Bjarni spogląda na wijący się w dole strumień.
– Czy coś się stało?
– Nie, nic – odparł Kruk. – Wracamy.
– Czy coś zobaczyłeś? Słońce co prawda zaszło i zrobiło się nieprzyjemnie, ale to chyba nie powód do niepokoju? Ja też…
– Nie patrz tam.
– Bjarni, co się stało? Niebo pociemniało od chmur. Zbliża się śnieżyca, ale niczego tam nie widzę…
– Pora wracać do dworu i pomyśleć o weselu – powiedział Bjarni, ale choć wspomniał czas radości, zdawało się, jakby przywoływał swoimi słowami czas żałoby. – Za dużo dzisiaj mówiliśmy o cieniach przeszłości. Masz rację, słowa oblekają się czasem w ciało.
Grjota już wiedziała, że martwy wyraz twarzy i błądzący gdzieś wzrok oznacza u jej wybranka, że o to stanął w obliczu jakiegoś kłopotu. Nie pytała jednak o nic. Chyba wolałaby nie wiedzieć, co tak strwożyło Bjarniego. Przecież tacy jak on nie boją się byle czego.
Wierzchowce drżały niespokojnie i uderzały kopytami o oblodzoną ziemię. Grjota spojrzała na chmurne niebo.
– Bjarni, zobacz! Czy to sokół? – zapytała, gdy usłyszała przeciągły gwizd, który dobiegł z wysokości, a potem przybliżał się, bo drapieżnik zaczął opadać w dół.
– Czarny sokół… – mruknął Bjarni.
– Nigdy jeszcze nie widziałam podobnego.
– Bo takie nie istnieją. Chyba, że w dawnych opowieściach…
Powrócił nad wąwóz następnego dnia, samotnie objeżdżając leśne ostępy, odwiedzając wieśniaków, którzy skryci w ziemnych jamach prowadzili swoje nędzne, pełne tajemnic, na wpół ludzkie, na wpół zwierzęce życie. Tego dnia usłyszał wiele słów przestrogi. Siarczysty mróz sprawił, że złowróżbne opowieści jakby ponownie przyszły na świat, krążąc po okolicy i ożywiając koszmary. Ludzie znowu zaczęli gadać o cieniach przeszłości.
Gdy był już blisko oblodzonego urwiska, po czym zeskoczył z rumaka i przybliżył się do przepaści. W dole strumień schował się już całkowicie pod lodem, przysypanym cienką warstwą śniegu. Na jego brzegu, w cieniu