Krew Imperium. Brian McClellan

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Krew Imperium - Brian McClellan страница 12

Krew Imperium - Brian McClellan Bogowie Krwi i Prochu

Скачать книгу

alt="" target="_blank" rel="nofollow" href="#fb3_img_img_d2bff524w3693w5032lbe34f482cee4d0582.jpg"/>

      4

      ROZDZIAŁ

      Ten dzień spędziła Vlora, obserwując ciężki ostrzał Niżnego Łajdaka. Przez cały poranek i część popołudnia kolejne załogi artylerzystów z rozmaitych brygad przybywały jedna za drugą. Żołnierze wyrównywali kawałki wzgórza, sprowadzali swoje działa i dołączali do pułkownik Silvii w nieustającym ataku.

      Musiało się rozejść po obozie, że Vlora wyszła ze swego namiotu, bo około południa zaczęli zjawiać się posłańcy i oficerowie z najlepszymi życzeniami. Wysłuchiwała frazesów i wiadomości, jedne i drugie kwitując identycznym chłodnym skinieniem głowy, i siedziała na obozowym krześle, z szablą na kolanach. Dobrze było znowu czuć słońce na twarzy, a huk armat wypełniał ją ciepłem, które było niemal przerażające.

      Pierwsza biała flaga wyłoniła się z Niżnego Łajdaka o drugiej po południu. Gdy Vlora zobaczyła emaliowany napierśnik, od razu wiedziała, że drzewce trzyma oficer. Kobieta nie dotarła nawet do połowy drogi, gdy zginęła od strzału jednego z magów Vlory. Druga biała flaga pojawiła się godzinę później i spotkał ją ten sam los. Zaraz po tym Vlora zauważyła Nilę podążającą przez obóz. Uprzywilejowana zbliżyła się do baterii i zamieniła kilka zdań z pułkownik Silvią i załogami. Jednakże nie wsparła bombardowania swoją magią. Vlora przyglądała się jej z zaciekawieniem, obstawiając, ileż też czasu potrzeba, by Nila podeszła do niej i zakwestionowała metody prowadzenia walki.

      – Zabijasz ich posłańców, zanim zdążą się poddać – usłyszała głos za plecami.

      Vlora drgnęła i zaklęła pod nosem. Tak się skupiła na Nili, że nie zauważyła Bo podchodzącego z tyłu. Miał składane krzesło na ramieniu, takie samo jak to, którego ona używała, rozstawił je obok i usiadł ciężko. Następnie z westchnieniem zadowolenia odczepił sztuczną nogę i zaczął majstrować przy mechanizmie kostki.

      – Mogę przysiąc, że ta rzecz hałasuje tylko wtedy, gdy tego chcesz – rzuciła Vlora oskarżycielskim tonem.

      Bo uśmiechnął się, ale nawet nie podniósł wzroku.

      – Karzesz ich – stwierdził, lekkim skinieniem głowy wskazując drugi brzeg doliny.

      – Jeśli tak chcesz to nazywać, bardzo proszę – odpowiedziała. Nagle z całą pewnością poczuła, że nie jest zainteresowana wysłuchiwaniem żadnych napomnień i wyrzutów, nawet ze strony przybranego brata, który pomógł ocalić jej życie. Zaczęła szykować się do kłótni, przygotowując sobie zawczasu listę okropieństw popełnionych przez Bo. Gotowa była oskarżyć Uprzywilejowanego, że nie robił nic, a zarazem wszystko robił dla własnej korzyści.

      Ku jej zaskoczeniu Bo tylko wzruszył ramionami.

      – Może być użyteczne. Ale czy to na pewno dobry pomysł strzelać do posłańca z białą flagą?

      Otworzyła usta. Zamknęła je bez słowa i poczuła, jak zaczyna się w niej kłębić paskudny gniew.

      – Zrobiliby ze mną to samo bez najmniejszego wahania.

      – Jesteś tego pewna?

      – Tak.

      – Aha. – Bo zdołał wreszcie nasmarować część mechanizmu, przy którym grzebał, i założył sztuczną nogę na kikut. – No to rób swoje.

      – Cieszę się, że pochwalasz.

      Bo spojrzał ku miasteczku, ale miał ten szczególny, nieobecny wyraz oczu, jakby już przeszedł do kolejnej, ważniejszej sprawy. Vlora próbowała wyczytać coś więcej z twarzy przybranego brata, jednak bezskutecznie. Westchnęła więc tylko i spojrzała przez ramię, gdzie Davd przysiadł jakieś dziesięć stóp za jej plecami – na tyle daleko, by zostawić jej przestrzeń, lecz i na tyle blisko, by znaleźć się u jej boku, gdyby go potrzebowała. Palił papierosa i Vlora zastanawiała się, kiedy zaczął. Otworzyła usta, żeby spytać Bo, czy nie widział Olema, ale zaraz przypomniała sobie, że Olem jeszcze nie wrócił. Jego nieobecność bolała ją równie dotkliwie jak pokiereszowane ciało. Pragnęła, żeby wciąż był przy niej.

      – Jak wygląda Fatrasta pomiędzy tym miejscem a Landfall? – spytał Bo.

      Vlora oderwała wzrok od działań artylerii.

      – Chcesz mi powiedzieć, że jesteś tu od miesiąca i jeszcze nie masz swojej sieci szpiegów? Spodziewałabym się, że będziesz wiedział wszystko, zanim ja o tym usłyszę.

      – Nie bądź niemądra. O większości kwestii dowiaduję się przed tobą. Jednak twoi żołnierze są teraz wobec ciebie szczególnie lojalni. Ich generał poświęciła się dla ich towarzyszy, a potem powstała z popiołów. Ciężko od nich cokolwiek wyciągnąć.

      Vlora prychnęła.

      – To pokrzepiające. – Zawiesiła spojrzenie na grupce adrańskich szeregowców, którzy przyglądali jej się z odległości jakichś dwudziestu jardów. Nie mogła odczytać wyrazu ich twarzy, nie bez pomocy prochu, jednak było w nich coś takiego, że obudziło w niej niepokój. Spróbowała o nich nie myśleć. Pochyliła się na krześle i szablą oczyściła niewielki kawałek gruntu z trawy, po czym zaczęła rysować.

      – Tu jest wybrzeże. – Wykreśliła linię. – Tu my, a tu Landfall. – Ruszyli spod Ostrza, jakieś trzysta mil na północ od Landfall. Kiedy Vlora dochodziła do siebie, armia pokonała połowę tego dystansu.

      Zrobiła w ziemi jeszcze jedną kropkę.

      – Flota adrańska porusza się równolegle na naszym skrzydle i rozprawia się ze wszystkimi dynizyjskimi okrętami, więc nikt nie wyląduje za naszymi plecami. Nadto dbają o nasze zaopatrzenie.

      – A nieprzyjaciel? – chciał wiedzieć Bo.

      – Armie polowe tu i tu – odpowiedziała. – Wszystko Dynizyjczycy. Fatrastanie mocno oberwali, ale jeszcze nie wypadli z gry. Plotka głosi, że zyskali jakieś czterysta tysięcy ludzi i są gdzieś tutaj. – Narysowała krąg na północny zachód od Landfall. – Głównie poborowych. Są lepiej uzbrojeni niż Dynizyjczycy, ale nie mają ani ich dyscypliny, ani magii. Jednak Lindet jest przebiegła, więc jej nie skreślam, póki nie zobaczę jej głowy na włóczni.

      – To zamierzasz z nią zrobić? – spytał Bo.

      Vlora poczuła ciężar w żołądku.

      – Rozprawię się z nią, gdy będę musiała. W każdym razie nie poznamy prawdziwej sytuacji militarnej w Fatraście, póki nie miniemy południowego krańca Żelaznych Gór. Armie polowe Dynizyjczyków stanowią nasz aktualny problem, szczególnie – dźgnęła szablą w jeden ze znaków wydłubanych w ziemi – ta tutaj. – Wyrysowała niewielki róg, którego podstawa znajdowała się na wybrzeżu, a na czubku Nowy Adopest. Wywiad donosił, że miasto oblegane jest przez Dynizyjczyków. – Stracimy cenny czas, jeśli ruszymy, by z nimi walczyć, ale jeśli tego nie zrobimy, zostawimy czterdzieści tysięcy piechoty za plecami.

      Bo spojrzał na mapę przelotnie i ponownie oparł się na krześle.

      – Hm.

Скачать книгу