Cyrk polski. Dawid Krawczyk

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Cyrk polski - Dawid Krawczyk страница 4

Cyrk polski - Dawid Krawczyk Reportaż

Скачать книгу

śmiechy, wzajemne wygrażanie palcami. Nad skaczącymi sobie do gardeł ludźmi próbuje zapanować Magdalena Ogórek, rzucając srogie spojrzenia usadzonym wokół sceny.

      W końcu głośniczki powstają z martwych i wydają z siebie chrypienie. Słyszę wyzwiska, obelgi, lżenie, odsądzanie oponentów od czci i wiary. W kulminacyjnym momencie oskarżenia o mordowanie dzieci.

      W tamtym odcinku Studia Polska natrafiłem na dyskusję o czarnym proteście, feministycznych demonstracjach przeciwko zaostrzeniu prawa aborcyjnego. W studiu było jakieś trzydzieści osób – wkrótce potem dowiedziałem się, że przed telewizorami ponad sześćset tysięcy.

      Tydzień w tydzień późnym sobotnim wieczorem ludzie siadają i słuchają przez półtorej godziny regularnego darcia ryja. Prowadzący chodzą od gościa do gościa, prowokują, a kiedy spośród wrzasku nie da się już nic wyłowić, teatralnie dyscyplinują rozgrzanych do czerwoności publicystów i polityków. Trochę Jerry Springer, trochę Rozmowy w toku, trochę zapasy w kisielu.

      Do dzisiaj ciekawi mnie, ile osób, z tych, które nie chciały ze mną gadać tamtego dnia, odpaliło sobie wieczorem w zaciszu domowym Studio Polska. Jeżeli tak wyobrażały sobie media i rozmowę o polityce, w sumie nie ma co się dziwić, że mnie pogoniły.

      Następnego dnia wróciłem zrezygnowany do Warszawy. Na jakiś czas odpuściłem sobie reportaż o wyborcach Prawa i Sprawiedliwości. Wtedy nie miałem pomysłu, jak namówić ich do politycznych zwierzeń.

      Okazja nadarzyła się dopiero rok później. W maju 2019 roku miały się odbyć wybory do Parlamentu Europejskiego, w październiku do Sejmu i Senatu, a w maju 2020 roku wybory prezydenckie. Dwanaście miesięcy, trzy kampanie. Takiego sezonu politycznego nie było od lat. Karuzela właśnie ruszała. Byłem pewien, że gdy się w końcu zatrzyma, będziemy jej mieć serdecznie dosyć.

      Wiosną postanowiłem, że pojadę w trasę za wszystkimi ugrupowaniami, choć od samego początku nie zamierzałem przeznaczać na każde tyle samo czasu. Interesowało mnie przede wszystkim Prawo i Sprawiedliwość – żyjemy wszak w świecie fantazji, lęków i marzeń elektoratu PiS-u, niezależnie od tego, przy czyim nazwisku stawiamy znak „X” na kartach wyborczych. Ostatecznie zdecydowałem, że każdej politycznej ekipie poświęcę przynajmniej rozdział w tej książce, ze wskazaniem na partię rządzącą i jej fanów.

      Cel pozostał ten sam: dowiedzieć się bezpośrednio od wyborców, dlaczego głosują tak, jak głosują. Za co jednych polityków kochają, a drugich nienawidzą. Nie miałem żadnych ukrytych intencji, nikogo nie zamierzałem obsmarowywać, nikogo wybielać. Bo tak wyobrażam sobie dziennikarską robotę. Nawiasem mówiąc, dziennikarzy zaangażowanych, którzy na własne życzenie sprowadzili się do roli żołnierzy w politycznej wojnie, naoglądałem się wystarczająco po obu stronach barykady, również w trakcie pracy nad tą książką. Na szczęście nigdy nie znalazłem w sobie ambicji, żeby zasilić ich szeregi.

      Kiedy na zdezelowanym telewizorku obejrzałem odcinek Studia Polska, zapragnąłem czegoś jeszcze: nie tylko poznać motywacje wyborców, ale i dowiedzieć się, czy mają one jakikolwiek związek z tym, co właśnie zobaczyłem. Jak ten cały polityczny cyrk wpływa na ludzi po drugiej stronie ekranu? Nie chodziło mi wyłącznie o sobotni program na TVP Info; to przecież niejedyne miejsce, w którym ludzie skaczą sobie do oczu podjudzani przez polityków. YouTube jest pełen fragmentów telewizyjnych widowisk, w których jeden polityk „masakruje” drugiego. Na Twitterze bluzgi leją się praktycznie bez przerwy. Niestety przywykliśmy, że publicyści potrafią zaangażować się w konflikt polityczny z większą gorliwością niż partyjni działacze i bez żenady wchodzić w rolę doradców jednej czy drugiej formacji na łamach swoich tygodników i gazet.

      Znam zarówno dziennikarzy, jak i polityków, którzy żyją w przeświadczeniu, że pisząc cokolwiek w prasie czy w sieci, momentalnie wpływają na rzeczywistość. Wierzą, że jeśli podzielą się z odbiorcami jakąś „odkrywczą” refleksją, ci pójdą i zagłosują tak, jak życzy sobie redakcja czy partia. Zawsze miałem problem z uwierzeniem w tak pojmowaną siłę mediów – i tradycyjnych, i społecznościowych.

      Pewnie dlatego, kiedy wreszcie znalazłem się na widowni Studia Polska osobiście, daleki byłem od paniki. Skutecznie wyparłem myśl, że ta jatka może mieć aż tak ogromny wpływ na wybory. Po nagraniu programu siedziałem na stacji metra, od wrzasków bolał mnie łeb i czułem się tak, jakby przy uchu wybuchła mi petarda. W głowie dudniły mi wyłącznie słowa podnieconego faceta obok: „Pedał! Nie gej, he, he!”. Ale wciąż nie wierzyłem, że te setki tysięcy osób przed telewizorami są w stanie uznać dzieciaki skaczące na hulajnogach po pomniku smoleńskim za symbol „starcia dwóch systemów wartości”, do czego namawiała Ogórek. Pomysł „stref wolnych od LGBT” wydawał mi się wtedy jakimś marginalnym wariactwem. Tym bardziej nie sądziłem, że ktokolwiek poza prowadzącymi uwierzy, że geje dyskutują w Gdańsku o swoim życiu seksualnym akurat 2 kwietnia, żeby obrazić świętego Jana Pawła II.

      Po ponad roku spędzonym na kampanijnych imprezach, konwencjach i piknikach wiem już, że się myliłem.

      Pod koniec mojej podróży codziennie spotykałem ludzi, którzy uwierzyli nie tylko w to, że geje obrażają Matkę Boską i papieża Polaka, ale też że do spółki z lesbijkami, osobami biseksualnymi i trans chcą zmuszać czterolatki do masturbacji. Na wieczorze wyborczym kończącym kampanię prezydencką jakiś facet pokazał mi kij przygotowany „na tych LGBT” – na wypadek gdyby przegrał Andrzej Duda. Kiedy rozmawiałem z właścicielem owej broni, już kilkadziesiąt gmin w Polsce zdążyło podjąć uchwały, w których sprzeciwiały się „ideologii LGBT”.

      Jak do tego doszło?

      Nie stało się to z dnia na dzień. Zwłaszcza że pierwsze wyjazdy na kampanijne pikniki raczej utwierdzały mnie w przekonaniu, że troski wyborców nie mają wiele wspólnego z lękami podsycanymi przez polityków. Im jednak większa niepewność wkradała się do sztabu Prawa i Sprawiedliwości, tym więcej słychać było ze sceny o gejach i lesbijkach próbujących przeprowadzić zamach na tradycyjną polską rodzinę. Kaczyński wykorzystał te obawy do mobilizacji elektoratu już przed wyborami parlamentarnymi. Jednak dopiero kiedy w objazd kraju wyruszył Andrzej Duda, wybuchła prawdziwa panika moralna. A rzeczywistość szybko dogoniła świat wykreowany w studiach Telewizji Polskiej. W ruch poszły pięści, kije, a nawet butelka po domestosie i słoik buraków.

      Reportaże zebrane w tej książce nie odpowiadają na pytanie, jak wygrać w Polsce wybory. Nie ma tu także podpowiedzi, jak wybory przegrać. Politycy są cytowani przeze mnie tylko wtedy, kiedy naprawdę muszę to zrobić (mieliście dużo innych okazji, żeby dowiedzieć się, co mają do powiedzenia). Rozmawiałem głównie z wyborcami. Na podstawie tych rozmów powstała opowieść o kampaniach wyborczych w latach 2019–2020 i politycznej histerii, która opanowała kraj na kilkanaście miesięcy.

Część I

      Zabiorą! Zabiorą to, co myśmy dali!

      Czerwona galareta na wierzchu ciastka trzęsie się samotnie na talerzyku, kiedy rosłe chłopy rzucają ciężkimi statywami o drewniany parkiet sali Sokoła w Krakowie. Napis wymalowany na suficie głosi: „Wspólna moc zdoła nas tylko ocalić”.

      – Raz-dwa, raz-dwa, raz-dwa. – Flegmatyczny gość o fizjonomii patyczaka testuje mikrofon.

      To szef

Скачать книгу