Cyrk polski. Dawid Krawczyk

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Cyrk polski - Dawid Krawczyk страница 8

Cyrk polski - Dawid Krawczyk Reportaż

Скачать книгу

piętrze Leon Kruczkowski, ale to tylko ciekawostka. Przyjechaliśmy, żeby zobaczyć się z lokatorami pierwszego piętra. To dom rodzinny Macieja Klimka, działacza Wiosny i radnego z Wojkowic. Teraz mieszka tu jego wuj Radosław, i to on jest gospodarzem spotkania.

      Facet imponuje mi od pierwszej chwili, gdy wysiadamy z autobusu. Nie wystroił się specjalnie na przyjazd znanego gościa. Nie nadskakuje mu, jak wszyscy od rana. Jest u siebie, może sobie siedzieć nieogolony, w burym polarze. To Biedroń musi postarać się o jego względy, a nie na odwrót. On nie daje się uwieść zbyt łatwo. Nie boi się też prostować tego, co opowiadają inni uczestnicy improwizowanej rozmowy przy kawie i ciastku, poza nim jak jeden mąż startujący z list Wiosny do europarlamentu.

      Biedroń siedzi i zadaje pytania. O kopalnię, o Leona Kruczkowskiego, o rozkopaną drogę, o młodość, o starość, wreszcie o zdjęcia rodzinne rozłożone na stole. Czarno-białe fotografie wędrują z jednej kupki na drugą, a skorupa pana Radosława pęka powoli. On sam zaczyna wierzyć, że polityka celebrytę szczerze interesuje historia jego bliskich. Prezes Wiosny wręcza mu swoją książkę Nowy rozdział i właśnie wypisuje dedykację.

      Dzielnie stawiał opór, ale po otrzymaniu książki z autografem składa broń.

      Do salonu wchodzi Patryk, asystent Biedronia, i informuje, że za pięć minut odjeżdżamy.

      Kolejny przystanek, Nikiszowiec. Podwórko między familokami. Niskie budynki ze sczerniałej cegły zbudowane zostały sto lat wcześniej, żeby zakwaterować górników, hutników i ich rodziny. W poniedziałkowe popołudnie ulice są opustoszałe. Tylko grupka życiowych rozbitków pod sklepem spożywczym patrzy z zainteresowaniem, co to za ekipa w garniturach i z kamerami zwaliła się im pod domy.

      Na konferencji Biedroń mówi, że prędzej czy później odejdziemy od węgla. Nie ukrywa, że Wiosna chciałaby prędzej, ale zastrzega, że jest plan, jak zrobić to bezboleśnie.

      Z okien w familokach wystają ludzie oparci na przerzuconych przez parapety pierzynach. Słuchają z zaciekawieniem, niektórzy nawet kiwają głowami z aprobatą. Tylko jeden facet w podkoszulku teatralnie trzaska oknem.

      Po Biedroniu przemawia śląska jedynka, czyli Łukasz Kohut. Przy liderze wypada blado. Mówi trochę jak z kartki, a trochę jak kościelny lektor, nic porywającego, ani dla dziennikarzy, ani dla ludzi w oknach. Najważniejsze postulaty Kohuta to przeniesienie do Katowic ministerstwa energii i przyznanie śląszczyźnie statusu języka regionalnego.

      – Ślōnskŏ gŏdka językiem regionalnym, bo niy ma gańba gŏdać po naszymu – rzuca na zakończenie.

      Przed festiwalem selfie chwila dla dziennikarzy. Reporter z lokalnego oddziału TVN24 pyta Biedronia o jakiś obraz Matki Boskiej. Podobno ktoś go zniszczył i jest ścigany przez policję. Od naszego wjazdu do Nikiszowca minęła prawie godzina. Nie miałem czasu śledzić newsów i nie mam pojęcia, o czym mowa.

      – My, jako Wiosna, oczywiście jesteśmy za rozdziałem państwa od Kościoła, ale uważamy, że szacunek dla symboli kultu religijnego jest bardzo ważny. Pomimo że opowiadamy się za zniesieniem paragrafu o obrazie uczuć religijnych, będziemy bronić wszystkiego, co jest czczone poprzez kult religijny. I kiedy ktoś podnosi rękę na takie symbole, to na pewno też będziemy domagać się ścigania, bo takie rzeczy nie powinny mieć miejsca – brzmi odpowiedź.

      Teraz już kompletnie nic nie rozumiem. Antyklerykalny Biedroń będzie ścigać bluźnierców? Nie słucham kolejnych pytań, tylko sprawdzam w internecie, o co chodzi. A tam szaleje burza wokół tęczy.

      W trakcie konferencji na podwórku między familokami media donoszą, że do mieszkania pięćdziesięciojednoletniej aktywistki Elżbiety Podleśnej weszła policja. Podleśną oskarżono o obrazę uczuć religijnych, bo w nocy z 26 na 27 kwietnia miała rozklejać w Płocku podobizny Matki Boskiej Częstochowskiej w tęczowej aureoli.

      Na Twitterze z gratulacjami i podziękowaniami dla interweniujących zdążył się już wyrwać minister spraw wewnętrznych Joachim Brudziński: „Dziękuję @PolskaPolicja za sprawną akcję z wytypowaniem i zatrzymaniem osoby podejrzewanej o profanację świętego od wieków dla Polaków wizerunku Matki Bożej. Żadne bajanie o wolności i »tolerancji« NIKOMU nie daje prawa do obrażania uczuć ludzi wierzących”.

      Po liberalnej stronie internetu wrzenie: totalitaryzm, autorytaryzm, cenzura – to co bardziej parlamentarne określenia. Biedronia, najwidoczniej skupionego całkowicie na konferencji pod familokami, nikt chyba nie zbriefował, czym żyje Polska. Tymczasem zanosi się na ogólnokrajowy dym: policja, tęcza, Matka Boska – takie trio zebrane w jednej historii musi się kliknąć. Dlatego dziennikarz zlewa lejtmotyw mityngu w Nikiszowcu i od razu ciśnie o komentarz do sprawy Podleśnej. Gdybym robił w newsach i był rozliczany z klików, zachowałbym się pewnie tak samo. Na marginesie ćwiczenie dla wszystkich: przejrzyjcie historię przeglądarki i sprawdźcie, czy więcej czasu spędziliście na newsach takich jak ten, czy wczytując się w elaboraty o transformacji energetycznej. W historii zatrzymania Podleśnej są krzywda, represje, wolność artystyczna, uczucia religijne, symbole święte dla katolików i symbole ważne dla osób LGBT. Nic, tylko bić w klawiaturę i klepać płomienne komentarze!

      Reakcja mediów na teatr, który urządziła policja w domu aktywistki, nie była trudna do przewidzenia. Ktoś, kto wysłał po nią oddział, jak po groźnego przestępcę, dobrze wiedział, co robi. Politycy mogą się produkować ile wlezie, ich sztaby stawać na głowach i wymyślać coraz to inne programy zbawienia Polski, a i tak dostaną pytania o tęczę na obrazie Matki Boskiej. Dla Biedronia to dodatkowy kłopot, bo zmusza go do wejścia w rolę, przed którą ucieka od samego początku kampanii. W mediach zagranicznych brylował przez kilka lat jako pierwszy w Polsce otwarcie homoseksualny prezydent miasta. Na krajowym podwórku robi wszystko, żeby pozbyć się łatki gejowskiego aktywisty wojującego z Kościołem.

      Po kilku godzinach okazuje się, że z potknięcia w Nikiszowcu dymu nie ma. Fragment wypowiedzi prezesa Wiosny zacznie krążyć po sieci dopiero następnego dnia. Do tego czasu Biedroń zdąży porównać PiS do talibów i jednoznacznie opowiedzieć się po stronie Podleśnej.

      Wieczorem dojeżdżamy do Centrum Edukacji i Biznesu Nowe Gliwice. Sala zapełniona po brzegi, półmrok. Z głośników słychać pytanie: „O jakiej Polsce marzycie?”.

      Fioletowe światła rozlewają się po całej przestrzeni, epicka muzyka uderza z pełną mocą. Otwierają się drzwi i na scenę wskakują Biedroń z Kohutem. Ludzie wstają, biją brawa, pokrzykują z radości. Wygląda to jak spotkanie z coachem od rozwoju osobistego.

      – Skąd jesteście? Skąd przyjechaliście? – pyta Biedroń, najpierw całą salę, a później wybrane osoby.

      Po wstępie przebieżka po zasadach burzy mózgów. Każdy ma prawo zgłosić własny postulat do „mapy drogowej” dla przyszłego europosła Wiosny, siłą rzeczy dotyczący kwestii regulowanych przez prawo unijne. Po jego zgłoszeniu prowadzący moderują krótką dyskusję i przechodzimy do głosowania. Na tablicy zapisane tylko te pomysły, które znalazły poparcie większości.

      Godzina i po burzy. Na brystolu ostatecznie sześć postulatów: odejście od węgla, edukacja finansowa i pierwsza pomoc w szkole, ujednolicenie systemu edukacyjnego, jednolita edukacja seksualna w całej Europie, jednolity unijny kalendarz szczepień, wspólna konstytucja UE.

      Zagaduję dziewczynę około trzydziestki, która siedzi obok mnie i przez całe spotkanie wywraca oczami. Na końcu wyraźnie sapie z dezaprobatą.

      – Coś się pani chyba nie za bardzo

Скачать книгу