Cyrk polski. Dawid Krawczyk
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Cyrk polski - Dawid Krawczyk страница 5
– Dźwięk okej! – krzyczą operatorzy.
Teraz obraz. Wilamowski jest wysoki, dużo wyższy od bohatera konferencji, która ma rozpocząć się za jakąś godzinę. Żeby kamery mogły porządnie nastawić ostrość na twarz, obniża pozycję, wykonując półszpagat za pulpitem z mikrofonami. Widać, że to nie pierwszyzna. Jego ścięgna i mięśnie muszą dokładnie pamiętać, kiedy napiąć się i zatrzymać, żeby głowa wylądowała na wysokości głowy prezesa Kaczyńskiego.
– Jest dobrze, Krzysiu, dzięki! – potwierdzają operatorzy zza kamer.
Pół godziny przed planowanym startem goście zasiadają za stołami z galaretą. Średnia wieku mocno emerycka. Jak zwykle. Emeryci i renciści zjawili się na specjalne zaproszenie sztabu i mają robić za scenografię do przemówień wodza oraz partyjnych kandydatów do europarlamentu: wicepremier Beaty Szydło i brukselskiego weterana, profesora Ryszarda Legutki.
– Podobno dzisiaj mają wypłacać te trzynastki – podsłuchuję. Obok mnie przez telefon nadaje dziennikarka. – Jak to: jakie trzynastki? Jarkowe. Trzynaste emerytury. Dlatego sobie tu sprowadzili tych emerytów. Wypłacali już wcześniej, ale dzisiaj mają pojawić się na kontach. Nie puszczaj tego jeszcze, tylko się przygotujcie, nie mam tego potwierdzonego na sto procent – instruuje.
Jest po czterdziestce. Zmęczona życiem. Zmęczona robotą, zmęczona polityką, zmęczona dziećmi, zmęczona redakcją. Odpękała takich wydarzeń tyle, że nawet gdyby została zwolniona, przychodziłaby dalej, z przyzwyczajenia. Nie występuje przed kamerą, nie lajwuje, zasłuchana w słowa prezesów, przewodniczących, premierów, żeby wybrać to, co najważniejsze, spisać i przesłać do redakcji. Pewnie za kilka lat uda się ją zrobotyzować, ale na razie wygrywa nierówną walkę o etaty z maszynami. Gatunek na wymarciu. Przez lata naoglądała się polityków wijących się jak piskorze, naginających rzeczywistość, mijających się z prawdą i wyprzedzających ją na trzeciego na podwójnej ciągłej. Znieczulica level hard.
– Za piętnaście minut będą wchodzić. – Napakowany i opalony oficer Służby Ochrony Państwa przekazuje informacje koledze. Poprawia mikrofon w uchu i uklepuje kręcone włosy obficie wysmarowane brylantyną.
– Są w budynku – mówi ochroniarz do mikrofonu ukrytego w mankiecie.
Kaczyński wchodzi do sali pewny, zadowolony. Życzliwi dopatrzyliby się nawet uśmiechu. Ubrany jak zwykle na czarno-biało: czarna marynarka, czarny krawat, biała koszula. Klasyczna pogrzebowa elegancja.
Fotoreporterzy maltretują palcami spusty migawek, odprowadzają obiektywami bohaterów konferencji do stołu. Emeryci i renciści są zaskakująco spokojni. Brawa oszczędne, daleko im do wiecowego: „Ja-ro-sław! Ja-ro-sław!”.
Konferansjer zaraz po dzień dobry oznajmia, że dzisiaj na konta emerytów spłynęły pierwsze przelewy trzynastek. Zmęczona życiem reporterka wali w klawisze laptopa. Prezes PiS-u wchodzi na mównicę.
Mina groźna, brew zmarszczona. Wytacza najcięższe działa.
– Jeśli nasi oponenci polityczni dojdą do władzy, zabiorą to, co myśmy dali. Co można przewidzieć, to będzie po prostu tak, że mówiąc najkrócej i prosto, żeby nikt nie miał wątpliwości, o co chodzi: zabiorą!
Słowa prezesa niosą się po sali, echem wypełniają dramatyczną pauzę.
– No to się zaczęło – mówi z zadowoleniem zmęczona życiem reporterka. – Jest cywilizacja, jest lewactwo. Zabiorą! – Puszcza do mnie oko. – Zabiorą, zabiorą, zabiorą! – śmieje się w głos, przedrzeźniając prezesa.
Kampania ruszyła.
To znaczy oficjalnie ruszyła jakieś dwa tygodnie wcześniej, ale jak na razie dość ślamazarnie snuła się poza nagłówkami, sporadycznie lądując na pasku. Jak gdyby wszyscy się czaili, badali, co zagra, a co nie. Wyraźnego wroga, z którym trzeba walczyć o przetrwanie, jeszcze nie wykreowano.
W sali krakowskiego Sokoła Kaczyński już wie, co chce powiedzieć w kampanii: Prawo i Sprawiedliwość dotrzymuje obietnic, trzynasta emerytura to przelew na koncie, a nie obietnica wyborcza, polityczni oponenci zagrażają rodzinie, Polsce, Europie i światu. Stawką w nadchodzących wyborach nie jest europarlament, ale losy cywilizacji.
To wszystko to jednak tylko dodatki do najważniejszego hasła: ZABIORĄ! Kto? Oni. Co zabiorą? „To, co myśmy dali”.
* * *
Pojechałbym zobaczyć, jak wygląda ten plan zabioru Polski. Ale nie mam za bardzo dokąd. Kampania Koalicji Europejskiej jest ślamazarna i nudna. Grzegorz Schetyna od niechcenia zwołuje raz na jakiś czas briefing prasowy. Publikowane co kilka dni w gazetach sondaże wskazują wprawdzie na wygraną KE, ale to chyba nie powód, żeby sobie odpuszczać?
– Bo to jest taka partia i tacy, kurwa, wyborcy – mówi mi w przypływie szczerości jeden z kampanijnych macherów Platformy Obywatelskiej. Wpadliśmy na siebie dwa tygodnie przed wyborami, w jednym z tak zwanych modnych miejsc stolicy. Tacy, czyli jacy? – Tacy, co to nie chcą, żeby było zbyt kontrowersyjnie. Im mniej robimy, tym lepsze mamy sondaże. Nie możemy być wyraziści, bo zaraz ktoś nam odpadnie. I pieniędzy nie mamy tyle co PiS. – Zrezygnowany macha ręką.
– A Tusk nie chce wrócić i zostać zbawcą Polski? – podpuszczam.
Macher tylko wymownie wzrusza ramionami. A później oddaje się późnowieczornym hulankom w modnym miejscu stolicy.
To nie jest tak, że nie znam tych piosenek
Droga wojewódzka numer 631 leci przez Marki, Biedocin, Nieporęt. Jadę na północ. Na poboczach można kupić seks i jagody – przy zjazdach do lasu stoją na zmianę pracownice seksualne i kobieciny z fioletowymi słoikami. Co parę kilometrów na kilkumetrowych banerach zdjęcia wielkiego gada. To serocka restauracja reklamuje steki z krokodyla.
Od tygodnia chodzą słuchy, że w weekend PiS ma zjechać się do Pułtuska na kampanijny piknik. W najbardziej odważnych fantazjach dziennikarze kreślą obraz dwudniowej imprezy partyjnego aktywu. Ma być wieczorna popijawa i Majteczki w kropeczki w wykonaniu Bayer Full.
Dwa dni przed piknikiem biuro prasowe Prawa i Sprawiedliwości gasi plotki oficjalnym programem majówki: będzie Bayer Full, nie będzie popijawy. Występ legendy disco polo to tylko z pozoru muzyczny kwiatek do kożucha. Skaptowanie Świerzyńskiego, lidera zespołu, jest w kampanijnej wojnie PiS-u z PSL-em o wieś jak zdobycie chorągwi przeciwnika.
Przez lata Świerzyński popisywał się lojalnością jako członek partii ludowców. W 1995 roku przygrywał walczącemu o prezydenturę Pawlakowi, później sam wielokrotnie startował w wyborach parlamentarnych i zaganiał wyborców do urn. W modnym seledynowym garniturze tańczył na scenie i śpiewał do mikrofonu:
Złe rządy były w kraju, pożoga wszędzie, gwałt,
Popiela myszy zjadły, już nikt nie liczył strat.
Trza kmiecia wziąć na rządy, zawyrokował lud,
Tak powstał pierwszy w świecie demokratyczny cud.