Cyrk polski. Dawid Krawczyk

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Cyrk polski - Dawid Krawczyk страница 7

Cyrk polski - Dawid Krawczyk Reportaż

Скачать книгу

do partii władzy, ale na kiełbasie wyborczej nie oszczędza.

      – Słyszałem, że te trzynaste emerytury zaczęły lądować na kontach już w tym miesiącu – zagaduję pana, który wiekowo pasuje mi na emeryta.

      – A wie pan, ja to nawet nie sprawdzałem. Mnie to niepotrzebne – odpowiada cwaniacko. Elegancka kurtka, koszula rozpięta na dwa guziki, przy kołnierzyku błyszczy cienki złoty łańcuszek. – Mi pieniędzy nie brakuje, bo ja nie jestem taki zwykły bidny emeryt – dodaje tajemniczo. – Ja mam taki samochód, powiem panu w zaufaniu, jakim Merkel jeździ, mercedesa S klasę. Nie przyjechałem nim, bo co się będę chwalić, ale mam. – Puszy się. Dorobił się na rolnictwie, niedawno przekazał gospodarstwo synowi. – Ale dobrze, że te pieniądze wypłacają. Emeryci biedni są przeważnie. O, pan reporter, widzę, z tym aparatem. Zmęczony pewnie i głodny, chodź, kiełbasy pojesz. – Po dwóch kiełbasach, ogórku i pajdzie jestem już pełny, ale przecież nie odmówię. – Co pan piszesz? – Wąsaty pan Zdzisław uprzedza moje pytania.

      Odpowiadam, że o kampanii, o Polsce. A dzisiaj o Pułtusku.

      – Pięknie u nas, prawda? Władza lubi tutaj przyjeżdżać. Szydłobus stąd ruszał – chwali się.

      – Żonę pan ma? – pyta serdecznie małżonka pana Zdzisława.

      – Narzeczoną. – Awansuję tymczasowo swoją konkubinę. Wybaczyłaby pewnie, gdyby tak samo jak ja została oślepiona światłem odbitym od srebrnego krzyża zwisającego na czarnym golfie.

      – A dlaczego narzeczona, nie żona? Trzeba się brać do roboty, rodzinę zakładać. Jak się pan ożeni, to zapraszamy do Domowego Kościoła – mówi kobieta, wręczając mi ulotkę o Domowym Kościele Ruchu Światło-Życie. To oazowe spotkania dla katolickich małżeństw i rodzin. Widzi, że nie jestem przekonany, więc próbuje argumentu, który ma przygotowany na takie okazje. – Musi pan wiedzieć, że do nas do domu to nawet minister Kowalczyk przyjeżdża się modlić. Raz w miesiącu!

      Na scenie Bayer Full zagrał już wszystkie przeboje i zabawia teraz resztki widowni lekcjami chińskiego.

      – Ni hao! Dzień dobry! Ni hao! Bardzo dobrze. Teraz trudniejsze. Dziękuję! Xièxiè! Sie, sie! – pokrzykuje do mikrofonu „cesarz disco polo”.

      W 2010 roku Świerzyński robił rundki po telewizjach śniadaniowych, w których chwalił się rzekomym azjatyckim sukcesem. Napompował go do tego stopnia, że kiedy cztery lata później wydał autobiograficzną książkę, zatytułował ją Cesarz disco polo właśnie. Zespół puchł z dumy w wywiadach na telewizyjnych kanapach i w gazetach, że Chińczycy zamówili sześćdziesiąt siedem milionów płyt z jego weselnymi przebojami. Zamówili to prawie jakby kupili, więc nikt się nie przejmował, że Świerzyński bajeruje dziennikarzy planami podboju, a nie podbojem rzeczywistym.

      Bartosz Janiszewski opisywał w „Newsweeku”[1], jak lider Bayer Full przez kilka miesięcy trenował śpiewanie po chińsku. Sesje nagraniowe nadzorował podobno przedstawiciel wytwórni, która miała zamówić te dziesiątki milionów muzycznych krążków. Świerzyński w końcu do Pekinu poleciał, ale ile sprzedał płyt? Nie wiadomo do dziś. Ważne, że Bayer Full wyśpiewywał Majteczki w kropeczki po chińsku (w tej wersji były czerwone, a nie w kropeczki) polskim prezenterom przyklaskującym mu w warszawskich studiach. O to w końcu chodziło. „Podbój” okazał się po prostu kolejną sprawną bajerą wymyśloną na potrzeby promocji na rodzimym rynku.

      Czy uczestnicy kursu chińskiego na pikniku w Pułtusku się tym przejmują? Nieszczególnie.

      Sprzed sceny w Świerzyńskiego wpatruje się trzech marszałków Piłsudskich. Stalowoszare mundury, siwe wąsy i czapki maciejówki.

      – Ni hao! Ni hao! Ni hao! – powtarzają posłusznie.

      Po lekcji jeszcze bis, tym razem z tegorocznego repertuaru.

      Ja z kolegami jadę w góry,

      pożegnać muszę me kochane Mazury.

      Pakuję plecak, mówię cześć,

      z rodziną żegnam się.

      O, jak dobrze jest!

      Zawijam. Przy wyjściu łapie mnie jeszcze pan Zdzisław z Domowego Kościoła. Prosi, żebym w reportażu napisał, że nigdy do partii nie należał i wstąpić nie zamierza. Kiedy odbywał służbę wojskową we Wrocławiu – nie należał, kiedy pracował w fabrykach przed osiemdziesiątym dziewiątym – nie należał ani po osiemdziesiątym dziewiątym nigdzie się nie zapisał. Teraz, na pikniku patriotycznym, w koszuli, pod krawatem, z zadbanym siwym wąsem i ulotką kampanijną Adama Bielana zwiniętą w dłoni, też nie należy.

      Selfie na burzy mózgów

      Jego twarz ma jakieś cztery metry wysokości, jest biało-fioletowa i naklejona na autobus.

      Temperatura w okolicach pięciu stopni. Operatorzy rozstawiają kamery, wolontariusze w fioletowych koszulkach rozgrzewają się, przestępując z nogi na nogę, fotoreporterzy ziewają.

      Bohater poranka Robert Biedroń zaraz wejdzie na parking pod warszawskim Torwarem.

      Pojawia się w towarzystwie przybocznych. Po lewej sekretarz zarządu Krzysztof Gawkowski, jesionka i niebieski szalik. Wiosna wyciągnęła go z SLD w listopadzie 2018 roku. U Biedronia buduje tak zwane struktury, czyli partię w terenie, tam, gdzie trzeba wykonać codzienną pracę i gdzie przeważnie nie docierają kamery stacji telewizyjnych. Zajmował się tym przez lata w Sojuszu, ale podobnie jak inni ambitni politycy jego pokolenia uderzył w eseldowski szklany sufit. W 2015 roku walczył o przywództwo po odejściu Leszka Millera, ale bezskutecznie. Gawkowski, Michał Syska[2], Paulina Piechna-Więckiewicz – to nazwiska z list SLD, teraz w drużynie Biedronia.

      Po prawej Marcin Anaszewicz, wiceprezes Wiosny i szef sztabu, główny kampanijny strateg. Dopasowany trencz, różowa koszula, krawat. Z Biedroniem współpracuje od dawna: w 2011 roku prowadził jego zwycięską kampanię wyborczą do Sejmu, a po tym, jak w roku 2014 pomógł mu zostać prezydentem Słupska, pracował w urzędzie miasta. Nieoficjalnie to on trzyma w Wiośnie korporacyjny porządek. Jeszcze bardziej nieoficjalnie: mało kto lubi z nim pracować. Kiedy w końcu przed wyborami parlamentarnymi odejdzie z formacji, jego dotychczasowi współpracownicy będą świętować.

      – Jedenaście tysięcy kilometrów przed nami, ponad pięćdziesiąt miast, prawie dwadzieścia dni w podróży. To dalej niż do Władywostoku – zaczyna entuzjastycznie lider. – Jedziemy rozmawiać z ludźmi. Będziemy mieli setki spotkań w całej Polsce: w małych miasteczkach, na wsi nawet, w dużych miastach.

      Selfie przed autobusem i można wsiadać. Sztab z prezesem z tyłu, media z przodu.

      Z rozpiski przesłanej przez biuro prasowe: następny przystanek pod Jasną Górą, później Sosnowiec, Nikiszowiec w Katowicach i burza mózgów w Gliwicach. Dzień na czarno, węgiel i kler.

      Zatrzymujemy się na stacji benzynowej – kilka dystrybutorów, sklep i bar Łakomczuszek. Osiem kilometrów za Mszczonowem. Biedroń robi „moment”. Ekipa Wiosny wie, że nie wiezie w autobusie prezydenta ani premiera. Nie wystarczy, że ustawią mikrofon za pulpitem, żeby telewizje wrzuciły ich do serwisów. Dlatego robią tyle „momentów”,

Скачать книгу