Cyrk polski. Dawid Krawczyk
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Cyrk polski - Dawid Krawczyk страница 6
W 2019 roku najpierw udzielił kilku wywiadów, w których krytykował PSL za przystąpienie do Koalicji Europejskiej. „Zielona koniczyna […] stała się bardzo tęczowa. […] Nawet najlepsze małżeństwa się rozstają. Nie ma co z tego powodu robić jakichś tam tragedii” – powiedział w rozmowie z RMF FM. Aż w końcu w lutym rzucił legitymacją.
Od razu zgłosili się do niego przedstawiciele PiS-u.
Teraz za sceną przymierza białą marynarkę, w której wystąpi zaraz po politykach partii rządzącej.
Pułtusk to na wyborczej mapie Prawa i Sprawiedliwości miejscówka idealna. Z centrum Warszawy przy dobrych wiatrach można dojechać tam w godzinę. Rządową limuzyną na bombach pewnie w pół. Niecałe dwadzieścia tysięcy mieszkańców, wystarczająco prowincjonalnie, żeby zdystansować się od wielkomiejskiego blichtru. Szyldy Sklepu Mięsnego u Darka, Baru Krokiecik (w menu głównie pizza), SKOK-u Stefczyka i Chemii z Niemiec krzyczą z peryferyjną dumą: „Tu jest Polska!”. Nieduży Pułtusk PiS-owi dobrze się kojarzy – w 2015 roku to właśnie stąd Beata Szydło wyruszyła Szydłobusem po wyborcze zwycięstwo.
Słońce w zenicie. Kolejka do wejścia na piknik ciągnie się kilkadziesiąt metrów, od zamku do Rynku. Strażacy kłócą się, jak zaparkować swój wypucowany wóz, przez co ściągają na siebie uwagę stojących.
– Patrz, jaki czyściutki!
– Nowiutki, jak z salonu.
– Ten czerwony lakier się lśni jak na jakimś porszaku.
– A te rury jak się świecą! Ach!
Litania zachwytów pod adresem czerwonego cuda nie ma końca. Kiedy na scenę wejdzie premier Morawiecki, dorzuci do tych kolejkowych uniesień jeszcze kilka komplementów dla heroicznych strażaków.
– Gdyby nie minister Kowalczyk, nie byłoby tego wozu. On i wójt gminy załatwili – mówią mi. W styczniu, zaraz po odbiorze, witali go czerwonymi flarami i szampanem.
Zanim wszyscy pognają po kiełbasę, watę cukrową i kiszone ogórki, trzeba wysłuchać przemówienia prezesa. Wejście Kaczyńskiego poprzedza batalistyczna muzyka. Spokojnie pasowałaby do Gladiatora albo innego hollywoodzkiego hitu błąkającego się po wieczornej ramówce Polsatu.
Sondaże publikowane w ostatnich dniach pokazują, że PiS nie może być pewien zwycięstwa. Wyniki kilku ostatnich badań wskazują, że słupek Koalicji Europejskiej jest minimalnie wyższy od słupka Prawa i Sprawiedliwości. Zaskakująco dobre notowania ma również Konfederacja – Krzysztof Bosak do spółki z Grzegorzem Braunem, Liroyem i Kają Godek budują kampanię na sprzeciwie wobec amerykańskiej ustawy 447. Zobowiązuje ona administrację USA do monitorowania starań w celu uregulowania statusu prawnego majątku ofiar Holokaustu, o który nie wystąpili spadkobiercy. Konfederaci od tygodni opowiadają, że to sposób na przymuszenie polskiego rządu, by wypłacił Żydom potężne odszkodowania. Dlatego dla wyborców, którzy odpływają od partii władzy w prawo, prezes przygotował coś na zachętę. Mówi enigmatycznie, jak zwykle, ale w tłumaczeniu na język prosty i zrozumiały komunikat brzmi następująco: PiS nie zamierza oddawać Żydom niczego. A jeśli ktoś ma coś komuś oddać, to Niemcy Polkom i Polakom.
Kończy zadowolony. Zgodnie z planem na scenie ma się za chwilę pojawić Bayer Full.
– To nie jest tak, że ja nie znam tych piosenek. Może nie wszystkie, ale wiele znam. I wcale się tego nie wstydzę. Tylko ludzie, którzy mają kompleksy, takich rzeczy się wstydzą, a ja kompleksów nie mam. I wy, państwo, nie macie kompleksów. – Prezes uśmiecha się zawadiacko i po prezydencku macha tłumowi na do widzenia.
– Pułtusk! Jak się bawicie!? – Na estradę wbiega Świerzyński w białej marynarce z czarnymi paskami. Klaszcze, a tłum zaczyna tańczyć do pierwszych dźwięków płynących z keyboardu. – Hop! Hop! Hop!
Koncert koncertem, ale pęta kiełbasy, nawet na patriotycznym pikniku, nie ciągną się w nieskończoność. Od dobrego kwadransa cały zamek pachnie grillowanym mięsem, kolejka stoi po nie – od dwóch. Nie mam wyboru, zajmuję miejsce w tej ludzkiej stonodze wijącej się na dziedzińcu.
– Bo wie pan, kolejka to jest jednak ważna rzecz – słyszę od starszej pani w garsonce, tuż za moimi plecami.
– Przepraszam najmocniej. Wepchnąłem się? – pytam uprzejmie, choć jestem pewien, że się nie wepchnąłem.
– Och nie, wszystko w porządku. Tak tylko mówię, bo wczoraj takie rzeczy w Warszawie się działy… Nie uwierzy pan!
Pani bardzo chce się podzielić spostrzeżeniami, więc szerokim uśmiechem zachęcam ją do zwierzeń.
– Byłam na tej paradzie wojskowej – zaczyna. – Lubię jeździć na takie wydarzenia, takie patriotyczne. Samoloty były, czołgi, no pięknie po prostu. A po paradzie wojskowej co jest najlepsze? – pyta retorycznie, a mnie robi się głupio, że nie wiem. Przelatuje mi przez myśl zimna wódka, ale zostawiam ten alkoholicki domysł dla siebie. – Grochówka wojskowa! – niemal wykrzykuje moja rozmówczyni. – Kolejka jeszcze dłuższa była niż tutaj. Ale stoimy z mężem jak pan Bóg przykazał, czekamy na swoją kolej, każdy chce zjeść.
– Wcinali się pewnie? – Niechcący ubiegam puentę.
– Pan to się zna! Dokładnie tak! My stoimy, a tam przy garze ktoś z boku, ktoś dla męża, ktoś dla żony, a my stoimy jak te durnie, proszę sobie wyobrazić! Chamstwo! I to na takim patriotycznym wydarzeniu! – gorączkuje się starsza pani.
Do buchającego dymem grilla droga jeszcze daleka, oddajemy się zatem wspólnie podziwianiu rycerskich popisów, które rozpoczynają się właśnie na zamkowym dziedzińcu. Słońce grzeje bezlitośnie, ale rekonstruktorzy się tym kompletnie nie przejmują. Jeden w czyściutkiej zbroi, z której wystają wielkie wykrochmalone rękawy białej koszuli, drugi w lżejszej kolczudze. To w okolicy jego szyi spadają markowane ciosy mieczem. Przy drzewie rozgrzewają się kolejni rycerze w biało-czerwonych płaszczach. Czekają na swoją kolej, tak jak ja i pasjonatka parad wojskowych czekamy na kiełbasę.
– Marzenka, tu jestem. – Siwy gość z dwoma papierowymi talerzami, powyginanymi od wypieczonych kiełbas, zmierza żwawo w naszą stronę. – Już mam, tam mi się udało wejść, od przodu. Co będziesz stała?
Marzenka to nie kto inny, jak fanka wozów opancerzonych i kolejkowego porządku. Patrzy na mnie i momentalnie jej policzki zaczynają płonąć. Aż mi się udziela ten wstyd, ale mówię, żeby się nie przejmowała, że może ta kolejka to wcale nie jest taka ważna. A poza tym widzę, że kiełbasę dowożą i dla każdego wystarczy. W końcu mamy kampanię.
Rycerze okładają się mieczami, Bayer Full rozkręca się na scenie.
Moja mała blondyneczko,
Czy ty o tym wiesz?
Tyle razy cię spotykam
W każdym moim śnie.
– No, wreszcie to zaśpiewali! Myślałem już, że się nie doczekam – słyszę od gościa w zwichrowanej czapce.
Nóżki mu chodzą w rytm muzyki, rączkami nakłada sobie dwie wypieczone kiełbaski, ogórek, pajdę chleba. Do tego dwa zdrowe chlusty keczupu i musztardy.
– Dla