Życie, piękna katastrofa. Jon Kabat-Zinn

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Życie, piękna katastrofa - Jon Kabat-Zinn страница 40

Автор:
Серия:
Издательство:
Życie, piękna katastrofa - Jon Kabat-Zinn

Скачать книгу

uważności bardzo mi wtedy ułatwiało to, co i tak musiałem wykonać, pozwalając na bliższy kontakt z moimi dziećmi – włączałem w pole świadomości poczucie malutkiego ciałka wtulonego we mnie albo trzymanego w ramionach i rytm wspólnego oddechu. Kiedy rodzic jest w pełni obecny, dziecku daje to poczucie bezpieczeństwa i otuchy. Czuje ono, jak w jego ciało wlewa się spokój, obecność i miłość.

      W naszym życiu prawdopodobnie zdarzają się takie sytuacje, że musimy być na nogach bez względu na to, czy nam się to podoba, czy nie. Możemy je potraktować jako okazje do objęcia chodzenia uważnością i w ten sposób zmienić nudne, najczęściej nieświadomie wykonywane zajęcie w rozwijające działanie pełne treści.

      * * *

      Kiedy mamy za sobą doświadczenie uważnego chodzenia jako formalnego ćwiczenia, odkryjemy, że łatwiej nam się praktykuje w sposób mniej formalny w wielu różnych okolicznościach. Na przykład gdy parkujemy samochód, idziemy na zakupy albo załatwiamy różne sprawy, możemy postanowić, że dotrzemy pieszo do miejsca przeznaczenia w stanie pełnej, nieprzerwanej świadomości. Jakże często czujemy się zmuszeni gonić od jednej sprawy do drugiej. Odwiedzanie ciągle tych samych, od dawna znanych miejsc może być monotonne, gdyż umysł pragnie jakiejś odmiany. Jeśli jednak do naszych wędrówek związanych z załatwianiem codziennych spraw dołożymy świadomość, w obwodzie automatycznego pilota nastąpi krótkie spięcie, dzięki któremu nasze zwyczajowe zajęcia nabiorą kolorów. Warto zostawić smartfona i starać się być obecnym we wszystkim, co w danej chwili robimy. Jeśli nie jest to możliwe, starajmy się ograniczyć rozmowy telefoniczne do minimum.

      W codziennym życiu zwykle praktykuję uważne chodzenie, wczuwając się w oddech i doznania płynące z całego ciała. Ćwicząc podobnie, możemy chodzić w normalnym tempie albo odrobinę wolniej niż zwykle, co pozwoli nam skupić uwagę. Nikt nie zauważy, że robimy coś szczególnego, my sami jednak prawdopodobnie odczujemy wielką różnicę w stanie naszego umysłu.

      Wielu naszych pacjentów regularnie spaceruje, by zażyć trochę ruchu. Odkrywają, że sprawia im to większą frajdę, gdy podczas spaceru świadomie praktykują uważne oddychanie i zwracają uwagę na zmianę położenia stóp i nóg. Niektórzy uczynili z tego poranny rytuał. Kiedy John, czterdziestoczteroletni makler giełdowy, ojciec dwójki dzieci, został skierowany do Kliniki Redukcji Stresu z powodu idiopatycznej miopatii serca (niedostatecznie poznanej i bardzo niebezpiecznej choroby, która powiększa i osłabia serce), był – jak to określił – wrakiem. Diagnoza, jaką po licznych problemach z sercem postawiono mu dwa lata wcześniej, wtrąciła go w głęboką depresję. Miewał zachowania autodestrukcyjne. Jego postawę wyrażały słowa: „Skoro i tak mam umrzeć, po co zawracać sobie głowę dbaniem o siebie?”. Uwielbiał wszystko, co mu szkodziło – alkohol i słone, tłuste potrawy. Gwałtowne zmiany nastrojów wpędzały go w błędne koło przypływów niepokoju, po których dostawał duszności. Rzucał się wtedy na jedzenie, od którego powinien trzymać się z daleka. Często wszystko to kończyło się obrzękiem płuc (niebezpieczną dolegliwością; płuca wypełniają się płynem ustrojowym) wymagającym hospitalizacji.

      W czasie trzymiesięcznych sesji uzupełniających trening zorganizowanych dla jego grupy opowiedział nam, że gdy zaczynał program, nie był w stanie chodzić dłużej niż pięć minut. Gdy ukończył program, wstawał codziennie o 5.15 rano i ćwiczył przed wyjściem do pracy medytację w ruchu przez czterdzieści pięć minut. Trzy miesiące później nadal praktykował. Jego puls spadł poniżej siedemdziesięciu uderzeń na minutę, a kardiolog powiedział mu, że jego mięsień sercowy się zmniejszył, co było bardzo dobrym znakiem.

      Pół roku później John zadzwonił do mnie z wiadomością, że jego praktyka się rozwija i ciągle „mu służy”. Mógł to stwierdzić, ponieważ miał w tym czasie mnóstwo stresujących sytuacji w życiu i, jak sądził, bardzo dobrze sobie z nimi poradził. Kilka tygodni wcześniej zmarła jego matka. John miał poczucie, że potrafi pogodzić się z jej śmiercią, zachować przez ten trudny okres pełną świadomość, i pomógł rodzinie uporać się z tym doświadczeniem. Miał za sobą również bardzo intensywny okres nauki przed egzaminem. Przez ten czas sypiał tylko trzy godziny na dobę. Opowiedział nam, że praktyka medytacyjna pozwoliła mu przetrwać te wszystkie wyzwania bez sięgania po środki uspokajające. Nadal praktykuje skanowanie ciała mniej więcej trzy razy w tygodniu, słuchając nagrań z płyty CD. Po powrocie z pracy idzie do swojego pokoju i rozpoczyna praktykę. Jak sam mówił, zanim rozpoczął program redukcji stresu, zmarnował dwa lata na użalanie się nad sobą. Tkwił w domu, powtarzając sobie: „Boże, ja umieram”. Teraz każdego ranka ćwiczy medytację w marszu – nawet wyjątkowo mroźną zimą w Nowej Anglii – i z każdym dniem czuje się zdrowszy. Kardiolog powiedział mu ostatnio, że w jego przypadku uważność doskonale się sprawdziła. Według jego opinii John musi prowadzić uważne życie. Kiedy John naprawdę poświęca uwagę każdemu aspektowi swojego życia, jest w świetnej formie. Gdy tego nie robi, może to się źle skończyć dla jego zdrowia.

      Na tych samych trzymiesięcznych sesjach kilka osób opowiadało nam, że medytacja zwiększyła ich sprawność w poruszaniu się o własnych siłach i teraz czerpią z tego większą radość. Rose opowiedziała, że praktykuje medytację w ruchu regularnie po zakończenia kursu, zwykle skupiając uwagę na wrażeniach dotykowych, takich jak ciepło słońca albo powiew wiatru na skórze. Karen, kobieta po czterdziestce, opowiedziała, że w ramach praktyki co wieczór pokonuje pięć, sześć kilometrów. Przez dwadzieścia dwa lata nie uprawiała żadnych regularnych ćwiczeń, a teraz jest bardzo zadowolona, że znów „robi użytek ze swojego ciała”.

      Podsumowując, gdy dokądś idziemy, mamy dobrą okazję, by praktykować uważność. Czasem jednak dobrze jest znaleźć ustronne miejsce i praktykować również formalną medytację, chodząc trochę wolniej – tam i z powrotem, krok za krokiem, chwila po chwili, stąpając uważnie po ziemi, w zestrojeniu z własnym życiem.

      8

      Jest piękny czerwcowy poranek w Nowej Anglii. Na błękitnym niebie nie ma ani jednej chmury. O 8.15 w szpitalu zaczynają pojawiać się ludzie ze śpiworami, poduszkami, kocami i drugim śniadaniem, przypominając raczej uczestników biwaku niż grupę pacjentów. Pod ścianami sali konferencyjnej naszego oddziału ustawiono w wielki kwadrat niebieskie plastikowe i metalowe krzesła z prostym oparciem. Około 8.45 w tym dużym, nasłonecznionym pomieszczeniu znajduje się sto dwadzieścia osób. Upychają pod krzesłami swoje okrycia wierzchnie, buty, torby i pudełka z kanapkami. Siadają na krzesłach i kolorowych poduszkach medytacyjnych. Około piętnastu osób, które odbyły już program redukcji stresu – nazywamy ich „absolwentami” – wraca, by spędzić z nami ten dzień jeszcze raz – powtórzyć go albo zaliczyć, bo wcześniej go opuścili. Sam, mężczyzna w wieku siedemdziesięciu czterech lat, przyjechał z czterdziestoletnim synem. Obaj brali udział w programie w poprzednich latach, a teraz wrócili, żeby skorzystać z „turbodoładowania”. Uznali, że zrobienie tego razem będzie dużą frajdą.

      Sam wygląda po prostu świetnie. Jest emerytowanym kierowcą, uśmiecha się od ucha do ucha, gdy podchodzi, by mnie uściskać i powiedzieć, że jest bardzo szczęśliwy, że znów się spotykamy. Niewysoki i szczupły, robi wrażenie rozluźnionego i jowialnego faceta. W niczym nie przypomina wykończonego, spiętego, wkurzonego mężczyzny, który trafił na moje zajęcia dwa lata temu. Ta przemiana jest niesamowita, bo pamiętam jego skłonność do gniewu i złego traktowania żony i dzieci. Sam przyznał, że od chwili przejścia na emeryturę „nie dało się z nim wytrzymać”. Chociaż cały świat znał go jako naprawdę „miłego faceta”, w domu zachowywał się jak „prawdziwy sukinsyn”.

Скачать книгу