Życie, piękna katastrofa. Jon Kabat-Zinn

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Życie, piękna katastrofa - Jon Kabat-Zinn страница 41

Автор:
Серия:
Издательство:
Życie, piękna katastrofa - Jon Kabat-Zinn

Скачать книгу

Poza takimi absolwentami jak Sam i Ken wszyscy inni są uczestnikami szóstego tygodnia programu MBSR. Po dzisiejszych zajęciach do końca programu pozostaną dwa tygodnie. W tę sobotę, na użytek całodziennej sesji, połączyliśmy różne grupy pracujące w klinice oddzielnie. To integralna, obowiązkowa część kursu, która odbywa się zawsze między szóstymi i siódmymi zajęciami.

      Na sali siedzi kilku lekarzy. Wszyscy biorą udział w programie. Jest z nami doświadczony kardiolog, który po skierowaniu do nas wielu swoich pacjentów sam postanowił wziąć udział w praktyce. Ma na sobie koszulkę futbolową bez rękawów i spodnie od dresu. Jak każdy z nas zdjął buty. W porównaniu z jego zwyczajnym szpitalnym ubiorem to duża odmiana – zwykle występuje w krawacie i białym kitlu, a z kieszeni wystaje mu stetoskop. Dziś lekarze obecni w pomieszczeniu są szeregowymi uczestnikami zajęć, nawet jeśli należą do personelu. Tego dnia są tu przede wszystkim ze względu na siebie.

      Jest tutaj dzisiaj także Norma Rosiello. Po raz pierwszy wzięła udział w programie jako pacjentka z dolegliwościami bólowymi. Uczęszczała na zajęcia razem z Mary, którą poznaliśmy w rozdziale 5. Teraz pracuje w biurze kliniki jako sekretarka i recepcjonistka. Pod wieloma względami Norma to serce naszej kliniki. Zazwyczaj jest pierwszą osobą, z którą po otrzymaniu skierowania od lekarza pacjenci rozmawiają o programie, więc rozmawiała już z większością osób obecnych w sali, pocieszając, dodając otuchy i nadziei. Wykonuje swoją pracę z tak wielkim taktem, opanowaniem i samodzielnością, że z trudem zauważamy jej ciężką pracę i kluczowy wkład w płynne funkcjonowanie kliniki.

      Kiedy pierwszy raz pojawiła się jako pacjentka ze zdiagnozowanym bólem twarzy i bólami głowy, była stałą bywalczynią izby przyjęć pogotowia. Cierpiała na nieznośny ból i nic nie przynosiło jej ulgi. Kilka dni w tygodniu pracowała jako fryzjerka, ale z powodu dolegliwości bardzo często była na zwolnieniu. Borykała się z bólem już piętnaście lat, więc szukała pomocy u wielu specjalistów. Zamiast przesiadywać w szpitalu i zażywać środki farmakologiczne, w Klinice Redukcji Stresu w stosunkowo krótkim czasie uzyskała kontrolę nad bólem dzięki medytacji. Wtedy zaczęła pracować jako wolontariuszka. W końcu namówiłem ją, by zatrudniła się u nas jako sekretarka i recepcjonistka, mimo że nie potrafiła pisać na maszynie i nie miała pojęcia o pracy biurowej. Uznałem, że będzie się świetnie nadawała do tej roli, ponieważ sama brała udział w zajęciach, mogła rozmawiać z pacjentami w inny sposób niż ktoś „na posadzie”. Doszedłem do wniosku, że pisania na maszynie może się nauczyć tak samo jak innych rzeczy, których wymagało to stanowisko, i tak się stało. Co więcej, odkąd zaczęła pracować w klinice, z powodu dolegliwości opuściła w ciągu pierwszych paru lat tylko kilka dni, a potem już żadnego. Kiedy teraz na nią patrzę, jestem pełen podziwu, jestem też bardzo szczęśliwy, że mamy ją tutaj. W czasie wolnym przyszła dziś praktykować razem z naszą grupą.

      Kiedy rozglądam się po sali, widzę ludzi w różnym wieku. Niektórzy z nich mają siwe włosy, inni wyglądają na mniej więcej dwadzieścia pięć lat. Większość ma od trzydziestu do pięćdziesięciu lat. Niektórzy przyszli o kulach, inni używają lasek. Nie ma Amy, absolwentki programu cierpiącej na dziecięce porażenie mózgowe, która od ukończenia programu kilka lat temu brała udział w każdej naszej całodniowej sesji na wózku inwalidzkim. Brak mi jej. Niedawno przeniosła się do Bostonu, gdzie zapisała się na studia doktoranckie. Zadzwoniła wczoraj, że nie może przyjechać, ponieważ nie znalazła nikogo, kto asystowałby jej cały dzień. Ma własnego vana ze specjalnym podnośnikiem do wózka, ale potrzebuje pomocy, bo nie może prowadzić samochodu. Kiedy patrzę na twarze, przypominam sobie jej determinację, by uczestniczyć we wszystkich zajęciach, nawet gdy wymagało to, by ktoś z nas ją karmił, pomagał wytrzeć usta serwetką, zawoził do toalety. Jej odwaga, wytrwałość i brak zakłopotania swoim stanem stały się dla mnie stałym elementem tych dni. Żałuję, że nie zdołała przyjechać tym razem, ponieważ jej obecność stanowiła lekcję samą w sobie. Chociaż czasem trudno było zrozumieć, co mówi, jej gotowość i odwaga, by zabrać głos, zadawać pytania i dzielić się swoimi doświadczeniami pod koniec dnia były dla wszystkich wielką inspiracją.

      O dziewiątej mój przyjaciel Saki Santorelli wita wszystkich i zaprasza nas do siedzenia, to znaczy do rozpoczęcia medytacji. Gwar rozmów w sali nieco słabnie, a potem zapada cisza, bo Saki podpowiada nam, byśmy usiedli wyprostowani na krzesłach lub na podłodze i zaczęli obserwować oddech. Gdy sto dwadzieścia osób uważnie obserwuje oddech, to dosłownie słychać falę ciszy, która przetacza się przez pomieszczenie. Crescendo ciszy. Zawsze mnie to wzrusza.

      W ten sposób w piękny sobotni poranek zaczyna się nasza cicha sześciogodzinna praktyka uważności. Każdy z nas ma w życiu sprawy, którymi mógłby się dziś zająć. Wszyscy postanowiliśmy jednak być tego dnia razem w tej sali. Postanowiliśmy podjąć próbę zaprzyjaźnienia się z umysłem i ciałem poprzez praktykę angażowania bacznej uwagi z chwili na chwilę, przez cały dzień, łagodnie badając, być może pogłębiając naszą zdolność trwania w ciszy. Po prostu spoczywamy w polu świadomości, towarzysząc wszystkiemu, co może pojawić się zarówno na zewnątrz, jak i w naszym wnętrzu, innymi słowy, rozluźniamy się w poczuciu bycia sobą, w byciu obecnym.

      Po zakończeniu pierwszej sesji Saki wyjaśnia, że pojawiając się dziś, radykalnie uprościliśmy swoje życie. Będąc tutaj, postanowiliśmy uwolnić się od naszej zwykłej weekendowej krzątaniny, na którą składa się załatwianie zaległych spraw, sprzątanie domu, spędzanie czasu na mieście lub praca. Aby uprościć wszystko jeszcze bardziej i wynieść z tego niezwykłego dnia jak najwięcej korzyści, Saki robi przegląd pewnych podstawowych zasad, którymi będziemy się kierować do końca dnia, a wśród nich jest milczenie i unikanie kontaktu wzrokowego. Wyjaśnia, że zasady te pozwolą nam lepiej zagłębić się w praktykę medytacyjną oraz zachować energię na pracę z uważnością. W ciągu sześciu godzin pełnej koncentracji i niedziałania, po prostu siedzenia, chodzenia, leżenia na podłodze, jedzenia i rozciągania się, na powierzchnię może wypłynąć sporo różnych uczuć. Lubimy podkreślać, że cokolwiek zdarzy się w ciągu dnia, staje się de facto „curriculum” tego dnia, ponieważ już i tak mamy z tym do czynienia, już się wyłoniło i w takim razie jest to coś, z czym musimy pracować. Takie uczucia mogą być bardzo intensywne, zwłaszcza gdy wszystkie nasze zwykłe sposoby odreagowywania, takie jak rozmowa, angażowanie się w różne działania, kręcenie się po domu czy po okolicy, czytanie lub słuchanie radia, zostały celowo wyeliminowane i nie możemy ich potraktować jako wentyli bezpieczeństwa albo chwilowej rozrywki. Dla wielu osób całodniowa sesja uważności to doświadczenie przyjemne od samego początku, jednak dla innych chwile rozluźnienia i spokoju, jeśli w ogóle się zdarzają, przeplatają się ze znacznie trudniejszymi przeżyciami. Na długie chwile może nami zawładnąć wybijający z głębi ciała ból fizyczny. Może też pojawić się ból czy dyskomfort emocjonalny, a więc niepokój, nuda albo poczucie winy z powodu udziału w sesji, bo przecież należałoby się zająć czymś innym, zwłaszcza gdy musieliśmy dużo poświęcić, by się pojawić. Wszystko to staje się częścią curriculum.

      Saki doradza, byśmy zamiast rozmawiać o takich uczuciach z osobą siedzącą obok, zakłócając zapewne jej przeżycia i komplikując własne reakcje emocjonalne, po prostu obserwowali dzisiaj wszystko, co się pojawia, i po prostu akceptowali nasze doświadczenia w każdej chwili. Podpowiada, że milczenie i brak kontaktu wzrokowego będą wsparciem procesu introspekcji i akceptacji siebie samego. Pomogą nam lepiej poznać, bardziej się zbliżyć do tego, co pojawia się w naszym umyśle i ciele, nawet jeśli będą to sprawy smutne lub bolesne. Nie możemy o tym rozmawiać. Nie możemy żalić się ani komentować tego, co się z nami dzieje. Możemy natomiast praktykować towarzyszenie temu w postaci, w jakiej się jawi. Możemy praktykować spokój. Możemy praktykować witanie wszystkiego, co pojawia się w polu naszej świadomości. Możemy praktykować w dokładnie ten sam sposób, w jaki praktykowaliśmy medytację

Скачать книгу