Chamstwo. Kacper Pobłocki
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Chamstwo - Kacper Pobłocki страница 21
Dwór najczęściej dostarczał drewno na budowę, ale jej koszty oraz koszty innych materiałów pokrywał sam chłop. Często działo się też tak, że dziedzic, ściągając do swej wsi nowych osadników, dawał im już gotowe zabudowania. Włościanin uważał siebie tylko za użytkownika domu, nie dbał więc o niego. „Jeśli do tego weźmiemy jeszcze pod uwagę ogólną nędzę chłopów, to zrozumiały stanie się dla nas bardzo zły stan budynków chłopskich, jaki notują źródła – zauważa historyk. – W olbrzymiej większości inwentarzy spotykamy się z opisami walących się chałup”245.
Stąd kolejny paradoks Polszczy: z jednej strony poddani są formalnie przypisani do ziemi i nie mogą się z niej ruszyć. Jeśli uciekają, to pod karą surowej kaźni, obcięcia uszu czy nosa, albo i szubienicy. Z drugiej strony są nierzadko przenoszeni z domu do domu, ze wsi do wsi. W ten sposób upewniano się, że człowiek nie przywiąże się zbytnio do miejsca, nie zapuści w nim korzeni, pozostanie utrzymany w stanie społecznej śmierci.
„Wolność odmiany miejsca w tymże samym kraju – czytamy w opisie pańszczyźniaków z 1818 roku – gdzie nigdzie lepiej [poprawy losu] nie znajdzie, nie ma żadnej korzyści. Jest to wolność ptaka na dachu, który gdy się na niego rzuca kamykami, zlatuje z jednego, aby siadł na drugim”. I jeszcze: „Autorowi roku 1807 w jesieni zawaliła się chata włościańska: podług obowiązku posłał własnym kosztem pewną liczbę robotników do jej podźwignienia. Po wyjściu dni roboty brakowało tylko siedmiu kołków i trochę otynkowania. Włościanin żądał do tego dalszej pomocy. Autor wyrzucał mu to jak niedarowane lenistwo […]. Pokornie mu [chłop] odpowiedział: »Panie, a czy po roku zostanę ja [tu] jeszcze?«”246.
Nie było wiadomo, co będzie za rok. Ludzie nie mieli pojęcia, na czym stoją. Jedynym ich punktem oparcia było to, co tu i teraz.
„Rzadko u kogo jest poddany wieczysty we wsi, bo chłopi ustawicznie przechodzą się – czytamy w dokumentacji z dóbr Sapiehów. – Pomieszka lat kilka i dalej idzie, a drugi na jego miejsce nadchodzi”247. Skala mobilności pańszczyźniaków była faktycznie ogromna. Na przykład mazowieckie wsie będące własnością Bazylego Walickiego w czasie niespełna dwudziestu lat (1774–1795), czyli w przeciągu jednego pokolenia, przeszły rewolucję osadniczą. Niecałe trzydzieści procent gospodarstw z jego włości pozostało zamieszkałych przez te same osoby lub przez ich spadkobierców. Ponad czterdzieści trzy procent przeszło w ręce osób niespokrewnionych z pierwotnymi lokatorami. Resztę zamieszkiwali początkowo spadkobiercy, ale potem wprowadziły się tam nowe osoby. W roku 1774 na jednym z gospodarstw mieszkał Grześko Ryfczak. Pięć lat później miejsce to zajął jego syn, Stacho Grzeszczak. Inwentarz z 1792 roku wskazuje w tym miejscu Macieja Pawlaczka, który utrzymuje się tam przez kolejny rok. Ale w 1794 pod tym adresem zamieszkuje już człowiek „przychodni” z rodziną – Jan Tomczyk248.
Czasami zmiana mieszkania wiązała się z drobnym awansem lub degradacją. Bućkiewicz: „Włościanie nic nie dbali o zabudowania, o inwentarz gospodarski, nawet o umierzwienie [nawożenie] gruntów ornych, bo doznawali często, że za najmniejszą okazją pan rządca albo i sam dziedzic odbierze chałupę dobrą i ją odda swemu faworytowi, a tubylca przeniesie na pustkę”249. Na przykład Bartłomiej Sawicki oraz Franciszek Zaprzała ze wsi Piaski w spisie z 1777 roku widnieją jako kmiecie (zamożni chłopi), a nieco później są opisani już jako komornicy, czyli wyrobnicy, którzy mieszkają kątem u kogoś innego. Z drugiej strony Oleksy Buczak i Józef Domaniewski z Sokołowa w ciągu jedenastu lat zmienili swój status z zagrodników (chłopów małorolnych, którzy by wyżywić rodzinę, musieli posiłkować się pracą najemną) na kmieci, zmieniając również dom250.
Bućkiewicz: „Bardzo często były przykłady, że gdy dziedzic mający swe dobra w różnych guberniach dla rachunków ekonomicznych przeniósł rodzinę z jednej wsi do drugiej – wówczas ów translokowany, chociażby ze Żmudzi lub Podola, po roku z namysłu przychodził do wsi, do chałupy, w której przedtem mieszkał, i tu łzy wylewał i jakby po stracie dziecka na mogile przypominał przeszłość, wzdychał i prawie w rozpaczy rwał włosy na głowie”251. Eksmisje budziły silne emocje, gdyż wyrywały ludzi z ich społecznego środowiska, z sieci relacji i zależności z bliźnimi. Sprzyjały atomizacji i osamotnieniu.
Jak zauważył socjolog badający współczesne eksmisje, „najskuteczniejszą metodą na ustanowienie – czy restytucję – własności gruntu jest przymusowe usunięcie z niego ludzi”252. Własność to nie cecha, lecz stan, proces. Nigdy nie jest dana raz na zawsze, trzeba ją nieustannie odnawiać. Jeśli nie będzie się ludzi przenosić z miejsca na miejsce, to się zasiedzą. I zaczną zapuszczać korzenie, łączyć się z miejscem oraz ze wspólnotą sąsiedzką emocjonalnymi więziami. A wtedy fakt własności – to, że miejsce, w którym na co dzień żyją, należy do kogoś innego – zostanie przez to ich zasiedzenie zakwestionowany. Stąd konieczność wykorzeniania: nieustannego przeganiania poddanych, aby przenosili się z domu do domu, ze wsi do wsi, jak ptaki przeskakujące z gałęzi na gałąź.
„Dwór uważał pańszczyznę – pisze historyk – za opłatę eksploatacyjną budynków, sprzężaju [zwierząt pociągowych] i narzędzi rolnych, a nawet gotowości dworu do pomocy chłopu w razie nieurodzaju, pożaru czy pomoru”253. Panowie uważali, że poddani muszą swoim czasem roboczym płacić za możliwość użytkowania pańskiej własności – traktowali relacje pańszczyźniane jako formę wymiany, a nie wyzysku. Umiejętnie przemilczano fakt, że tego rodzaju wymiana możliwa była tylko w sytuacji, w której chłop został uprzednio pozbawiony własności i skazany na łaskę i niełaskę pana.
Wszystko to musiało potęgować poczucie niemocy, braku wpływu na koleje własnego życia. Pańszczyźniacy musieli mieć świadomość, że ich los tylko w minimalnym stopniu wynika z ich działań. Wszystko zależało od widzimisię państwa, od przypadku, od szczęścia lub pecha. Antoni Popławski: „Jeden pan sprawiedliwy może ich zapomóc, drugi, następca jego, może wniwecz obrócić […] tak dalece, że ta alternata [ciągła zmiana] ich szczęścia i nieszczęścia bardziej zawisła od złej woli lub dobrej dziedzica niżeli od przypadków przyrodzonych”. Jedyne, co pozostawało w tym prekarnym życiu, to liczyć „we wszystkim na trefunkową [przypadkową] dobroć serca pańskiego”254.
Włościanie wiedzieli, że są tłumem wyalienowanych jednostek. Tak wyraził tę samotność pańszczyźnianego losu Jan Rak: „Radź se chłopie sam, a jakeś dziad, to zdychaj”255.
243
A. Woźniak,
244
B. Baranowski,
245
Tamże, s. 130–131.
246
F. A. von Greveniz [Grevenitz],
247
J. T. Lubomirski,
248
A. Woźniak,
249
A. Bućkiewicz,
250
A. Woźniak,
251
A. Bućkiewicz,
252
M. Desmond,
253
T. Mencel,
254
[A. Popławski],
255
T. Seweryn,