Tajemnice walizki generała Sierowa. Iwan Sierow

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Tajemnice walizki generała Sierowa - Iwan Sierow страница 8

Tajemnice walizki generała Sierowa - Iwan Sierow

Скачать книгу

kadrowy tłumaczy też jego błyskawiczną karierę. Po przyjściu do resortu bezpieczeństwa w lutym 1939 roku od razu obejmuje stanowisko zastępcy szefa Zarządu Głównego Milicji Robotniczo-Chłopskiej (GUGB NKWD), a zaledwie po tygodniu zostaje szefem, czyli naczelnym milicjantem ZSRR.

      Po pięciu miesiącach zostaje przerzucony „z milicjantów w czekisty” – awansuje na szefa tajnego wydziału politycznego GUGB NKWD, jednego z kluczowych ogniw Łubianki, jej tajnej policji. Już na jesieni tego roku Sierow wyjeżdża na Ukrainę jako szef NKWD drugiej co do wielkości republiki sowieckiej.

      Zrozumiałe więc jest, że przy takiej karuzeli stanowisk musiał poznawać swoje coraz to nowe obowiązki niejako z marszu. Beria zresztą nie przywiązywał zbyt wielkiej wagi do kompetencji i wiedzy fachowej – liczyło się oddanie sprawie partii i bezwarunkowe wykonywanie poleceń Kremla.

      Dowódca baterii topograficznej. 1933 r.

      Błyskawicznie awansowani, podobnie jak członkowie frontowych kompanii karnych, mieli do wyboru dwa wyjścia – albo spełnić pokładane w nich nadzieje, albo powielić los swoich poprzedników i zgnić w dalekich łagrach.

      Sierow – spełnił…

      W niecały rok przeszedł drogę od skromnego majora artylerii do komisarza bezpieczeństwa państwowego III rangi, co równa się wojskowemu stopniowi generała lejtnanta, od którego zależały losy milionów ludzi.

      Oględziny u Berii

      Kiedy zebrano nas, słuchaczy różnych akademii wojskowych, na Łubiance, byliśmy świadomi szczególnego charakteru [tej]11 instytucji, o której nie mieliśmy najlepszej opinii. Podczas studiów na naszych oczach w latach 1937–1938 wielu wykładowców wywożono na Łubiankę, skąd nie wracali.

      W wydziale kadr, do którego nas wezwano, oświadczono, że zgodnie z otrzymanym przydziałem mamy udać się do odpowiednich okręgów wojskowych celem objęcia stanowisk szefów wydziałów specjalnych. Mnie skierowano do Kijowskiego Okręgu Wojskowego.

      Po ogłoszeniu decyzji wstałem i oświadczyłem, że nie wypada nam jechać do miejsc przyszłej pracy bez należytego przygotowania zawodowego. Będziemy w oczach podwładnych wyglądali na ignorantów, a przecież mamy z nimi pracować i nimi dowodzić. Musimy pozyskać jakieś minimum niezbędnej wiedzy, zrozumieć nasze obowiązki i zadania. Prowadzący zebranie na chwilę stracił dar mowy, a reszta zgodnym chórem poparła moją propozycję.

      Ogłoszono przerwę, po której oświadczono, że zorganizują dla nas dwutygodniowe szkolenie z podstaw pracy czekisty, na którym poznamy jej specyfikę i problemy.

      Chyba karnie za wykazaną inicjatywę na starostę kursu wyznaczono Sierowa.

      Na kursach tych przestrzegano wszystkich reguł konspiracji. Obiektywnie mówiąc, treści nauczania były mocno średnie, ale wtedy, kiedy nie mieliśmy żadnego pojęcia o pracy czekisty, wydawały się nam arcyciekawe. Słuchaliśmy lektora uważnie, ołówki latały po papierze, zapisując jego cenne myśli. Po zajęciach oddawano notatki mnie, po czym wkładałem je do sejfu.

      Trzeciego dnia zajęć wezwano mnie do samego komisarza spraw wewnętrznych12. Muszę powiedzieć, że w ciągu 15 lat służby nigdy przedtem nie widziałem na własne oczy żadnego komisarza ludowego, chyba że na mauzoleum Lenina na placu Czerwonym podczas parad wojskowych czy innych tego rodzaju okazji.

      Wszedłem do sekretariatu komisarza, przedstawiłem się. Po jakimś czasie zaproszono mnie do środka. Przy biurku siedział jakiś człowiek w bluzie wojskowego kroju z dwoma rombami na kołnierzu oraz inny mężczyzna z czterema takimi rombami. Wysoka szarża, według naszych wojskowych pojęć.

      Komisarz zadał mi jedno pytanie, przeglądając moją opinię służbową: „Czy to prawda, co tu napisano, że czasem bywacie wyniosły?”.

      Odpowiedziałem, że jeszcze nie miałem okazji zapoznać się ze swoją opinią, dlatego też tej oceny nie znam. Komisarz drążył dalej: „Jak w takim razie mamy to rozumieć?”.

      Nie pozostawało mi nic innego, jak tylko odpowiedzieć: „Widocznie zdarzają mi się momenty, kiedy głupawe wystąpienie czy wypowiedź jakiegoś kolegi nazywam jako głupie, zamiast pochwalić”. Siedzący przy biurku uśmiechnęli się, ale nic nie powiedzieli.

      Komisarz następnie zabrał głos: „Decyzją Politbiura KC mianujemy was zastępcą szefa Zarządu Głównego Milicji Robotniczo-Chłopskiej”. Mało nie podskoczyłem z emocji, ale twardo powiedziałem: „Jestem wojskowym, spraw milicyjnych nie znam i do milicji przechodzić nie chcę”.

      W tym momencie poczułem, że moje nadzieje na dalszą służbę w armii, o której marzyłem od młodości i gdzie spędziłem 15 lat, topnieją z każdą chwilą.

      Komisarz, wyraźnie poirytowany, cisnął mi kartkę i rzekł stanowczo: „Oto decyzja Politbiura z podpisem Stalina*”. Spojrzałem tylko na czerwony podpis „J. Stalin” i spokojnie zwróciłem mu dokument. Komisarz powiedział na zakończenie: „Idźcie i pracujcie!”13.

      Po opuszczeniu gabinetu, poruszając się jak we mgle, trafiłem jakoś do wyjścia z gmachu, spytałem, gdzie się mieści ten Główny Zarząd, i dopiero na ulicy zdałem sobie sprawę, w jakiej sytuacji się znalazłem. Hart wojskowy, poczucie dyscypliny i obowiązku w końcu wzięły górę i po godzinie dotarłem do szefa Zarządu Głównego, nie wiedząc, jak mam z nim rozmawiać. Jako wojskowy uważałem siebie za kogoś godniejszego – nie będę ukrywał.

      W gabinecie zastałem mężczyznę w podeszłym wieku w stopniu dowódcy brygady. Nastrój mi się od razu poprawił – wojskowemu z wojskowym łatwiej się porozumieć. Powiedział mi, że komisarz już do niego dzwonił. Mieliśmy z nim bardzo przyjemną i treściwą rozmowę. Wskazał mi mój gabinet.

      Usiadłem w fotelu i zacząłem myśleć, co mam robić i jak, ponieważ nie znałem dokładnie moich nowych obowiązków. Poza tym ciągle nie mogłem pogodzić się z faktem, że mnie z armii przeniesiono do… milicji.

      Do mego gabinetu zaczęli przychodzić podwładni z meldunkami. Coś mi mówili, o coś pytali – coś im odpowiadałem, ciągle pilnując się, by nie palnąć jakiegoś głupstwa.

      Po zakończeniu dnia pracy wpadłem do dowódcy dywizji, W.W. Czernyszowa*, który okazał się człowiekiem niezwykłej erudycji, serdecznym i przyjemnym w obejściu, a potem został moim dobrym przyjacielem. Do domu wracałem przydzieloną mi służbową limuzyną Zis-10114.

      Małżonka moja, Wiera Iwanowna15, od razu wyczuła, że coś jest nie tak. Powiedziałem, że oddelegowano mnie do milicji. Aż się żachnęła: „Jak to, do milicji?”.

      Z żoną Wierą. Lata 30.

      Tytuł „zastępca szefa Zarządu Głównego” ani na niej, ani na mnie nie wywierał żadnego wrażenia.

Скачать книгу


<p>11</p>

W nawiasach kwadratowych umieszczono słowa opuszczone przez autora, które usiłowaliśmy odtworzyć.

<p>12</p>

Funkcję komisarza od 25 listopada 1938 r. pełnił Ławrientij Beria, którego nazwisko w swoich notatkach Sierow stara się wymieniać jak najrzadziej.

<p>13</p>

Nominacja Sierowa miała miejsce 9 lutego 1939 r.

<p>14</p>

Był to pierwszy sowiecki samochód reprezentacyjny, którego produkcję rozpoczęto w 1937 r. Wozy tej klasy należały się członkom sowieckiej nomenklatury, do której Sierowa właśnie zaliczono.

<p>15</p>

W.I. Sierowa (1913–2005), żona I.A. Sierowa.