Iluzja. Mieczysław Gorzka

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Iluzja - Mieczysław Gorzka страница 4

Автор:
Серия:
Издательство:
Iluzja - Mieczysław Gorzka

Скачать книгу

zdjęty nagłym przeczuciem.

      Zenek podniósł jedną część tapczanu, usłyszeli kliknięcie mechanizmu zapadkowego unieruchamiającego podniesioną część. Zajrzeli ciekawie do skrzyni.

      Stefan Wilski w pierwszym momencie pomyślał, że leżą tam stare szmaty. Dopiero po kilku sekundach zrozumiał swoją pomyłkę. Zrobiło mu się słabo i pewnie byłby upadł, gdyby pracownicy nie złapali go mocno za ramiona.

      *

      Policjant wyglądał na mężczyznę po czterdziestce. Był wysoki, szczupły, ale nie chudy, miał szare, zmęczone oczy z nienaturalnie czerwonymi, jakby opuchniętymi powiekami. Bladą twarz dopełniały wąski nos i usta z wargami ułożonymi w poziomą kreskę. Miał proste blond włosy z wyraźnie widocznymi pasmami siwizny, szczególnie na skroniach. Ubrany był w wytartą dżinsową bluzę, narzuconą na czarny T-shirt z napisem w języku angielskim, szare obcisłe spodnie i czarne buty marki Salomon. Stefan Wilski znał tę markę, ponieważ kupił dokładnie takie same wnukowi z okazji urodzin. Mężczyzna nie wyglądał na policjanta, bardziej kojarzył się Wilskiemu z potencjalnym przestępcą niż stróżem porządku. Albo z lekko podstarzałym muzykiem rockowym. Szczególnie z przydługimi – jak na gust Wilskiego – włosami rozdzielonymi przedziałkiem na środku. Ale może tak właśnie powinien wyglądać śledczy? Nie za bardzo różnić się od półświatka, żeby skuteczniej działać.

      Policjant się przedstawił, błysnął odznaką, ale Wilski nie zapamiętał ani imienia, ani nazwiska. Zapamiętał tylko przyjemny tembr głosu. Według niego zupełnie niepasujący do postaci.

      Komisarz jakiś tam.

      Najpierw – już po kwadransie od zgłoszenia – przyjechał policyjny patrol. Dwóch mundurowych po kolei zaglądało do skrzyni w wersalce. Obaj robili się bladzi, głośno przełykali ślinę, po czym wychodzili z pokoju, grając twardzieli. Wygonili Zenka i Studenta na korytarz i tak samo chcieli zrobić ze Stefanem Wilskim. Tyle tylko, że przedsiębiorca źle się poczuł i siedział na skrzypiącym krześle przy kuchennym oknie. Wziął tabletki na nadciśnienie i nie było mowy, żeby się ruszył z miejsca.

      Później przyjechała karetka. Wilski się zdziwił, przecież ratownicy medyczni nie mieli tu czego szukać. Rzeczywiście, popatrzyli tylko do skrzyni, pokręcili głowami i zajęli się Wilskim. Uznali, że wziął dobre leki, poradzili, żeby odpoczął kilkanaście minut, i wyszli. Wilski nie wiedział, czy zostali wezwani w związku z odkryciem w tapczanie, czy do niego.

      Potem przyszli dwaj technicy kryminalni ubrani w białe skafandry. Wyglądali jak postacie z filmu fantastyczno-naukowego. Wyrzucili mundurowych za drzwi, poprzeklinali trochę na bezmyślność patrolu – łażąc po całym mieszkaniu, zadeptali większość śladów – po czym wzięli się do roboty. Wilski z zainteresowaniem przyglądał się, jak ściągają odciski palców z różnych miejsc na meblach – szczególnie w kuchni, z czajnika, filiżanki i słoika z kawą. W nienagannie białych ubraniach wyglądali dziwnie pośród śmieci rozrzuconych po podłodze i zakurzonych starych mebli zasnutych firaną pajęczyn. Pojawił się też trzeci technik, ubrany normalnie, który wszystko fotografował, stawiając tabliczki z kolejnymi numerami.

      Wreszcie zjawił się ten komisarz jakiś tam. Sam najpierw pokręcił się po wszystkich pomieszczeniach, uważnie się rozglądając, po czym wskazał technikom kilka miejsc, które powinni zabezpieczyć i dokładnie sfotografować.

      Było już wpół do dwunastej przed południem. Stefan Wilski czuł się, jakby oglądał film kryminalny. Tylko napięcie było o wiele większe. Na początku komisarz wydał mu się typowym aroganckim policjantem, takim, któremu się już nie bardzo chce. Wilski przysłuchiwał się z ciekawością rozmowie komisarza z technikami nad skrzynią tapczanu.

      – Widziałeś kiedyś coś takiego? – zapytał jeden z techników. – Wygląda, jakby leżała w rodzinnym grobowcu.

      Przedsiębiorca budowlany odniósł dokładnie takie samo wrażenie. Tym, co wziął za kłąb starych szmat, kiedy pierwszy raz zajrzał do skrzyni, była kobieta.

      Właściwie zmumifikowane szczątki kobiety. Ubranej w staromodną sukienkę w kwiatki, wełniany, rozpinany na piersiach sweter i czarne, wiązane półbuty.

      Tak naprawdę trudno było ocenić, ile mogła mieć lat w chwili śmierci. Splecione na piersiach dłonie z długimi paznokciami były szare i wyglądały jak wykute z kamienia. Długie włosy o trudnym do zidentyfikowania kolorze zaczesane były do tyłu i zaplecione w warkocz, którego koniec spoczywał dokładnie między piersiami. I twarz…

      Kiedyś musiała być piękną kobietą i ktoś, kto ją tutaj przyniósł, zadbał o to, żeby nadal była piękna. Tyle tylko, że efekt był upiorny.

      Wyschniętą twarz pokrywał makijaż. Pomimo kurzu, który osiadł na zwłokach, można było jeszcze wyraźnie dostrzec róż na policzkach. Warg prawie nie było, a jednak ktoś krwawoczerwoną szminką starannie wyrysował kontur ust. Największe wrażenie robiły jednak oczy. Podczas procesu mumifikacji oczy wysychają jako pierwsze i zapadają się głęboko w czaszkę. Tutaj ktoś musiał je od razu usunąć. Wsadził do pustych oczodołów białe szklane kulki i narysował na nich błękitne źrenice. Powieki wyschły i przykleiły się do szkła. Teraz zwłoki patrzyły na wszystkich jakby spod przymkniętych powiek. Nieważne, gdzie stanął obserwator – oczy trupa zawsze zwrócone były wprost na niego, jak na starych portretach. Powieki również były pomalowane na kolor, który kiedyś mógł być różem, brwi zaznaczone wyraźną czarną kredką, a do powiek komuś nawet udało się przykleić sztuczne rzęsy. Drugi technik ściągnął z głowy kaptur białego kombinezonu ochronnego.

      – Zwariowałeś? – zakpił. – Żaden trup nie patrzy w ten sposób z rodzinnego grobowca.

      Komisarz się nie odezwał. Wpatrywał się w zwłoki w tapczanie z rękami wciśniętymi w kieszenie spodni. Trudno było cokolwiek odczytać z jego twarzy.

      – Kiedy zmarła? – rzucił.

      – Na pierwszy rzut oka trudno ocenić – odpowiedział pierwszy technik. – Może dwadzieścia, może trzydzieści lat temu.

      – A może dziesięć – wtrącił drugi technik. – Wszystko zależy od warunków, w jakich było przechowywane ciało.

      – Nie leżała cały czas tutaj?

      – Zapomnij! Tu jest wilgotno. Nie byłoby szans na mumifikację.

      – Ciało podlega procesowi mumifikacji w ściśle określonych warunkach – wtrącił pierwszy z techników. – Pomijając szczegóły, ważne jest, aby było w miarę sucho. Wtedy szybkie odparowanie wody z ciała powoduje wstrzymanie procesów gnilnych. Do tego trzeba dodać stałą temperaturę otoczenia. Tutaj leży od niedawna. I ten lokal jej nie służy. Jak się przyjrzysz dokładniej, zobaczysz, że na rękach pojawiły się pierwsze plamy. Tak samo na policzkach i szyi.

      – Co to oznacza? – zapytał komisarz.

      – Zwłoki złapały trochę wilgoci i zaczynają się normalnie psuć.

      – Potrafisz ocenić, jak długo tu leżą?

      Technicy popatrzyli na siebie.

      – Jak myślisz, Robert? – zapytał pierwszy.

      Drugi też ściągnął kaptur i podrapał się po

Скачать книгу