Iluzja. Mieczysław Gorzka
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Iluzja - Mieczysław Gorzka страница 6
– Ekipa budowlana znalazła zwłoki w lokalu numer dwadzieścia jeden – wyjaśnił i zaraz dodał uspokajająco: – To chyba nikt z mieszkańców.
– To mieszkanie stało od lat zamknięte – odezwał się mężczyzna.
– Właśnie w związku z tym mam do państwa pytanie. Czy widzieliście kogoś obcego, kto w ciągu ostatnich kilku miesięcy kręcił się po klatce schodowej? Albo może któryś z sąsiadów coś na ten temat mówił?
Kobieta spojrzała na męża.
– Chyba nie. – Pokręciła głową.
Komisarz podał jej swoją wizytówkę.
– Gdyby pani sobie coś przypomniała, proszę dzwonić o każdej porze dnia i nocy.
– Oczywiście.
Skinął im głową i wybiegł na ulicę. Przynajmniej próbował. Będzie miał spokojniejsze sumienie.
Jego honda stała na chodniku kilka kroków dalej. Starego forda transita ekipy technicznej już nie było. Wsiadł na motor, włożył kask, odpalił silnik i wolno wyjechał na ulicę. Było już południe, a on nie pił jeszcze kawy.
3 Psie kły
25 czerwca, czwartek po południu
Marcin Zakrzewski w ostatniej chwili cofnął dłoń. Poczuł tylko, jak wielkie psie kły ześlizgują mu się po nadgarstku. Zanim zdążył się ruszyć, pies zaatakował ponownie. Skoczył na niego przednimi łapami i pyskiem próbował dosięgnąć jego twarzy. Instynktownie udało mu się złapać go za sierść po obu stronach szyi i zatrzymać. Tuż przed sobą widział dwie wielkie szczęki najeżone zębami. Chwilę się siłowali, wreszcie Marcinowi udało się zrzucić z siebie psa. Zanim owczarek złapał przyczepność na śliskich kaflach pokrywających podłogę w kuchni, zdążył uciec do pokoju.
To było jednak wszystko, co mógł zrobić. Na środku pokoju odwrócił się, a pies z impetem skoczył na niego, zwalając go z nóg.
Leżał na dywanie pokonany i zasłaniał się przed psem, który machając wesoło ogonem, koniecznie chciał polizać go po twarzy albo po szyi.
W drzwiach stała Magda i śmiejąc się, zachęcała sukę do większej aktywności.
– Atakuj, Tina! Wyliż go porządnie! Za to, że tak późno wrócił.
Marcin też śmiał się na całe gardło, aż osłabł i nie mógł dłużej się bronić.
– Tylko nie po uchu! – krzyknął. – Magda, proszę, zawołaj ją.
– Tina!
Suka zadowolona z siebie podbiegła do kobiety, machając ogonem tak szeroko, że obijał się o krzesła i stół.
– Dobry piesek, dobry – mówiła, drapiąc ją między uszami.
Marcin podniósł się z podłogi i otrzepał z psich kudłów. Krytycznie popatrzył na dywan.
– Znowu trzeba będzie odkurzać – mruknął.
– Taki lajf. Sam chciałeś mieć psa.
– J-jasne.
Tak, mniej lub bardziej intensywnie, wyglądał ich codzienny rytuał powitania.
W połowie stycznia sąsiedzi zawiadomili policję, że w mieszkaniu na ulicy Wiślańskiej, na wrocławskim Kozanowie, od kilku dni żałośnie ujada pies. Na miejsce równocześnie przyjechały patrole policji i straży miejskiej. Po krótkiej rozmowie z sąsiadami zdecydowano o wyważeniu drzwi. W mieszkaniu policja znalazła wygłodniałego szczeniaka rasy owczarek niemiecki, a w łazience kobietę w wannie wypełnionej wodą pomieszaną z krwią. Wyglądało na to, że kilka dni wcześniej popełniła samobójstwo, podcinając sobie żyły. Nie było jednak pewności, czy nie brały w tym udziału osoby trzecie, dlatego na miejsce został wezwany prokurator i ekipa śledcza. Tak się złożyło, że razem z technikami do mieszkania trafił komisarz Marcin Zakrzewski. Prokurator zlecił mu czynności sprawdzające, a sam się ulotnił, zostawiając go z ekipą z laboratorium kryminalistycznego.
Nie było żadnych podejrzanych śladów. Zakrzewski porozmawiał z sąsiadami, poprzeglądał papiery, podzwonił w kilka miejsc i bez problemów ustalił, że kobieta od wielu lat cierpiała na depresję, leczyła się bez skutku, dwa tygodnie wcześniej z powodu choroby straciła pracę. Nie miała przyjaciół ani znajomych, jedynie rodzinę gdzieś na wsi, ale nie utrzymywała z nią kontaktów. Typowe samobójstwo spowodowane głęboką depresją.
Ekipa techniczna skończyła pracę, złożyła sprzęt i wyjechała, ciało zostało zabrane na sekcję, trzeba było zabezpieczyć mieszkanie. Policjant z plombownicą stał już przy drzwiach. Był tylko jeden problem – w mieszkaniu została suczka. Wcześniej Marcin ją nakarmił resztką suchej karmy dla szczeniaków dużych ras, którą znalazł w jednej z szafek, i nalał wody do miski. Od tego momentu nie odstępowała go na krok. Nie było wyjścia, musiał zabrać ją do schroniska. Na wieszaku przy drzwiach wisiała smycz. Kiedy Marcin ją zapinał, pies skakał ze szczęścia, potem ciągnął go po schodach, jakby na dole czekało sto kilogramów świeżo wędzonej kiełbasy.
Komisarz Zakrzewski nigdy nie był w schronisku dla zwierząt. Kiedy zajechał na ulicę Ślazową i zatrzymał auto na parkingu przed budynkiem, usłyszał ujadanie kilkunastu psów. Tina – bo tak nazwał szczeniaka jeden z techników – też je usłyszała. Wtedy stało się coś dziwnego – posmutniała i zrobiła się apatyczna. Marcin nie miał problemów z zaprowadzeniem jej do budynku, gdzie została przebadana przez dyżurnego weterynarza, zaewidencjonowana, a jeden z wolontariuszy miał odprowadzić ją do boksu.
Nie spodziewał się po sobie takiej reakcji. Wydawało mu się, że jako policjant z wydziału zabójstw jest twardy i nic go nie złamie. Ale Tina patrzyła takim wzrokiem… Powiedział wolontariuszce, że sam pójdzie z suczką do jej nowego domu. Kiedy szli wzdłuż ponumerowanych boksów, w których mieszkało po kilka psów, w głowie policjanta zrodziło się jedyne możliwe skojarzenie. Więzienie! Prowadził szczeniaka do więzienia. Wsadził do więzienia wielu złych ludzi, ale im się to należało. Tina była niewinna.
Godzinę później wszedł z Tiną do swojego mieszkania przy ulicy Kossak-Szczuckiej. Miał sześciomiesięczną suczkę rasy owczarek niemiecki i musiał się nią zająć.
Najgorszy był nienormowany czas jego pracy. Kiedy nic się nie działo, wracał do domu normalnie albo zaglądał do psa w ciągu dnia. Zazwyczaj jednak spędzał w pracy więcej niż osiem godzin. Tina nie mogła siedzieć w mieszkaniu sama przez tak długi czas. Nawet nie chodziło o to, że z nudów zjadła mu buty do biegania, ściągnęła z oparcia krzesła jego koszulę, zawlekła na swoje posłanie i jeszcze na nią nasikała albo dobrała się do chlebaka i zjadła dwie bułki i pół chleba. Suczka musiała regularnie wychodzić na spacery.
Czasem cuda się jednak zdarzają. Któregoś wieczoru, wracając ze spaceru z Tiną, spotkał sąsiadkę. Mieszkała piętro wyżej, wprowadziła się niedawno. Zaczęli rozmawiać i okazało się, że Magda – bo tak miała na imię – pracuje w domu, uwielbia owczarki i chętnie