Dworska tancerka. Kyung-Sook Shin

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Dworska tancerka - Kyung-Sook Shin страница 10

Автор:
Жанр:
Серия:
Издательство:
Dworska tancerka - Kyung-Sook  Shin

Скачать книгу

że sześć. Dokładnie nie wiadomo.

      – Są zmieszani, bo się nie znają. Szybko się zaprzyjaźnią.

      – Tak sądzisz?

      – To przecież dzieci.

      Jin przypatrywała się chłopcu zza spódnicy pani Seo. Chłopiec stał w zastygłej pozie u boku ojca Blanc, przypatrywał się Jin.

      Niektórzy szukają schronienia w głębokim lesie. W wysokich górach i głębokich dolinach, pokrytych gęstymi chaszczami, starymi sosnami i osobliwymi skałami, które przetrwały całe stulecia przemijające niczym jeden dzień. Szukają schronienia w początku istnienia świata.

      U szczytu wzniesienia, gdzie pasma gór Sobaek i Noryeong rozchodzą się w przeciwne strony, opadało niewielkie zbocze, na tyle szerokie, by nadawało się pod uprawę. To zbocze ciągnęło się wzdłuż drogi wiodącej z Namweon do Jangsu. Otoczone grzbietami gór, wciśnięte głęboko w nieckę, pozostawało osłonięte przed wzrokiem ludzi, którzy przecinali szczyt wzniesienia. Skryte przed światem, stało się ziemią obiecaną dla wyznawców wiary katolickiej, którzy w 1801 roku w górach szukali schronienia, ścigani przez dworską żandarmerię. Na tym zboczu zaczęli uprawiać ziemię, kiedy głód zajrzał im w oczy i śmierć przyszła po swoje żniwo. Nękał ich żal, dręczyła gorycz, a jednak mogli zapuścić korzenie na tym zboczu i zbierać owoce uprawy, bo cały rok płynęła tutaj woda i źródła nigdy nie wysychały. Tak powstała osada Subun. Na przecięciu rzek Geum i Seon.

      Do tej osady udał się ojciec Blanc, szukał ojca Ridela, który przybył tutaj z misją i ukrywał się w grocie, położonej nieopodal Subun. Po drodze zobaczył chłopca. Chłopiec był sierotą, nocował tam, gdzie znalazł schronienie, sypiał w kuchni, przy palenisku, żywił się resztkami jedzenia.

      – Na pytanie, skąd jest, wskazywał tylko staw.

      Blanc głaskał głowę chłopca, opowiadając jego historię pani Seo. Po nocy spędzonej w osadzie trzeba było ruszyć w powrotną drogę, ale chłopiec podążył za nim i nie odstępował go na krok. „Miał na sobie łachmany, strzępy ubrania, które osłaniały tylko plecy. Oberwałem podszewkę mojej sutanny i przykryłem nią chłopca. Zapadło mu to chyba w serce”.

      – Jak ma na imię?

      – Nazwałem go Yeon. Gdy go zapytać o imię, pokazuje staw. Widać to dla niego ważne. Być może mieszkał w pobliżu stawu… Ludzie z osady wołali na niego Sobaek. To nazwa pasma gór, które ciągnie się nieopodal, chyba tylko dlatego zaczęli go tak nazywać. Dałem mu też nazwisko: Kang.

      – Kang Yeon…

      „Kang Yeon” – powtórzyła Jin ściszonym głosem, dokładnie tak samo, jak wcześniej powtórzyła nazwisko ojca Blanc. Ojciec Blanc i pani Seo spojrzeli na dziewczynkę i uśmiechnęli się do niej. Chłopiec zdawał się ignorować fakt, że do­rośli rozmawiają o nim. Stał tylko i kopał pień moreli. Był chudy, widać, że wygłodzony. Spod kruchych żeber wystawał okrągły, nabrzmiały brzuch. Kopał pień moreli, która stała niewzruszona.

      Pani Seo zaprosiła ojca Blanc i chłopca do pokoju, zajmowanego przez uczniów Konfucjańskiej Akademii Seong­kyunkwan, którzy opuścili swoje lokum i udali się na pierwszą turę egzaminów państwowych. Otworzyła drzwi pokoju, był niemal pusty. W kącie pokoju stała tylko komoda, na niej leżały starannie złożone koce. Ojciec Blanc stał w progu i przyglądał się wnętrzu pokoju. Chłopiec wślizgnął się szybko do środka i ułożył na podłodze.

      – Jest zmęczony. Przeszliśmy dzisiaj szmat drogi.

      Ojciec Blanc zamknął drzwi i wyszedł na dwór. A potem ruszył przed siebie, tłumacząc, że ma do załatwienia kilka spraw. Pani Seo wpatrywała się przez dłuższą chwilę w zniszczone sandały chłopca, które ten położył na wielkim, płaskim kamieniu, ustawionym równo przed gankiem. Mówiły same za siebie i w milczeniu przypominały o tułaczce chłopca, który każdego dnia wędrował od domu do domu, by zdobyć coś do jedzenia.

      Pani Seo nabrała wody ze studni i wlała ją do wielkiego kotła, zawieszonego nad paleniskiem.

      Woda pozwala się nabrać, pozwala się przelać. Może się wszę­dzie zebrać, może też wszędzie popłynąć. A jej natura zawsze pozostanie niezmienna. Ona jest jej siłą.

      Pani Seo krążyła między studnią i kuchnią, nabierając wodę do glinianego dzbana i przelewając ją do wielkiego kotła. Mała Jin towarzyszyła jej, drepcząc za nią krok w krok. Kiedy kocioł był już pełny, pani Seo otworzyła drzwiczki kamiennego pieca, wepchnęła do środka kilka szczapek drewna i podłożyła ogień.

      – Jak ten świat się zmienił… W biały dzień można swobodnie podróżować z krzyżem na piersi. A przecież jeszcze niedawno na śmierć skazany był każdy, u kogo znaleziono choćby tylko różaniec.

      Nie tylko on. Całą rodzinę czekał wyrok śmierci, jeśli któryś z jej członków był wyznawcą wiary katolickiej.

      – Ludzie uciekali w góry, gdzie masowo umierali z głodu. Śnieg pogrzebał raz czterdzieścioro ludzi. Powiadają, że dzieci oddawały ostatnie tchnienie z zamkniętymi oczyma, bo głód odebrał im wszystkie siły. Gdy w rodzinie odkryto jednego tylko wyznawcę wiary katolickiej, zabijano nawet zwierzęta domowe… Takie to były czasy.

      Jednak ci, którzy zdołali przetrwać te trudne czasy, umocnili się w swej wierze. Im silniejsze napotykali represje, tym silniejsza była ich wiara, która przeniknęła codzienne życie Koreańczyków.

      Pani Seo chciała coś jeszcze powiedzieć, lecz zamilkła. Pomyślała o matce Jin. W jej oczach zawsze czaił się lęk. To były oczy, które widziały coś, czego nie powinny były widzieć. Wszystko, co robiła, wszystko, co mówiła, podszyte było przesadną ostrożnością. Żal chwytał za serce, gdy się na nią patrzyło. Czy w takim nieustannym poczuciu zagrożenia można doczekać starości? Zatrwożonego człowieka prędzej czy później dopadnie choroba. Pani Seo wiedziała o tym dobrze.

      Jak mogła zostawić tak małe dziecko? Pani Seo czule pogłaskała Jin po plecach.

      – Nigdy nie pomyślała, że ten Bóg jest bezlitosny?

      – …

      – Co ja wygaduję. Cóż ty możesz o tym wiedzieć?

      Pani Seo włożyła do pieca kilka gałązek i spojrzała uważnie na Jin.

      – Ten chłopiec… Nie ma chyba domu. Może zamieszka z nami?

      Jin potrząsnęła przecząco główką.

      – Nie chcesz?

      – Jest brudny…

      Jin przyglądała się czerwonym płomieniom buzującym w piecu. Jej policzki też się zaczerwieniły. Nie czuła niechęci do chłopca. A jednak potrząsnęła główką przecząco. Sama nie wiedziała, dlaczego. Przechyliła nieco główkę i wpatrywała się w płomienie ognia.

      – Brud można zmyć.

      – …

      – Wszystko, co można zmyć, nie jest brudem.

Скачать книгу