Dworska tancerka. Kyung-Sook Shin

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Dworska tancerka - Kyung-Sook Shin страница 8

Автор:
Жанр:
Серия:
Издательство:
Dworska tancerka - Kyung-Sook  Shin

Скачать книгу

wyglądał teraz jak jakaś ciemna gęstwina. Ogromne drzewa i kwiaty, których nazw Jin nie znała, zdawały się uporczywie za nią podążać. Jin uniosła głowę, spojrzała na drzewo sośnicy, na którym przysiadła sroka. Z oddali ogrodu doleciał do niej szmer strumienia, pobiegła więc w tamtą stronę. Po drodze przeskoczyła nieporadnie jakiś dół, wyżłobiony przez wyschnięty potok. Stanęła na brzegu strumienia, zobaczyła most wsparty na dwóch przęsłach łukowych. Widok wyrytych w kamieniu twarzy bazyliszków do­kkaebi wywołał przestrach. Cztery kamienne głowy dzikich zwierząt, których Jin nigdy wcześniej nie widziała, zdawały się wpatrywać w nią, każda inaczej. Jedna zerkała figlarnie i jakby dopraszała się zabawy, więc Jin postanowiła przy niej przykucnąć.

      – Co to za dziecko?

      Jin usłyszała dźwięczny głos. Podniosła główkę i zamknęła oczy, podobne do oczu młodego jelonka.

      Jeszcze przed chwilą zdawało się jej, że wszystko tonie w mroku, a teraz miała wrażenie, jakby cała jasność świata zalała jej oczy. Poczuła delikatny zapach, jaki roztaczają wokół siebie kwiaty. Słyszała szelest pięknego, zielonego płaszcza, który zdawał się unosić ten dźwięczny głos.

      – Ukłoń się królowej!

      Czyżby śniła?

      Jin wbiła wzrok w królową. Pierwszy raz ktoś zadał jej pytanie, kim jest. Nie widziała królowej, widziała tylko jej oczy. Jasna, rześka twarz tchnęła spokojem, lecz oczy biły silnym blaskiem. Te oczy wyrażały coś więcej niż proste, tak oczywiste uczucia jak radość czy smutek, wyrażały niedopowiedziane słowa zalegające głęboko w sercu. Pod tymi błyszczącymi oczyma Jin zobaczyła drobne, uśmiechające się usta.

      – Skąd się tutaj wzięłaś?

      Jin wpatrywała się uporczywie w królową.

      – Co tutaj robisz sama?

      – …

      – Coś oglądałaś?

      Jin była zbyt mała, by wyjaśnić, kim jest, skąd się tutaj wzięła, co oglądała. Jedna z dwórek, które ze wzrokiem wbitym w ziemię stały w szeregu za królową, powiedziała, że Jin należy do świty księżnej Cheolin. Spod białego mankietu okalającego rękaw zielonego płaszcza wysunęła się szczupła, biała dłoń, i ta dłoń ujęła rączkę Jin.

      – Mądra z ciebie dziewczynka.

      – …

      – Pójdziesz ze mną?

      Delikatna dłoń królowej otuliła drobną rączkę Jin. Dłoń królowej była miękka i ciepła. Jin przebierała w niej paluszkami, dając się prowadzić po ścieżce, wyłożonej wielkimi, płaskimi kamieniami. Szła między sosnami rzucającymi na ziemię długi cień. Na wieść o całym zdarzeniu nadbiegła ochmistrzyni Seo. Pobladła na twarzy, szybkim krokiem podeszła do królowej, nisko się ukłoniła: „Proszę o wybaczenie, Wasza Wysokość!”. Królowa zignorowała ją i poszła dalej, nie puszczając rączki Jin.

      Splecione dłonie rodzą jakąś tajemniczą nić porozumienia. Kobieta i dziewczynka trzymały się za ręce, gdy przyglądały się, jak słońce opada za pasmem gór majaczącym na horyzoncie, gdy mijały staw i podziwiały zatopiony w nim księżyc, gdy mijały wzgórze Ami, usypane z ziemi, którą wydobyto pod budowę pawilonu Gyeonghoe, gdy mijały klomby ozdobione kwiatami i ziołami, grysami i otoczakami.

      Królowa zatrzymała kroki dopiero przed swoją rezydencją, Gyotaejeon. Położona na tyłach pałacowego kompleksu, tym się wyróżniała, że krawędzi jej dachu nie zdobiły kamienne głowy smoka, jakie zwykle umieszczano na dachach budynków pałacowych.

      – Przynieście z Izby Kulinarnej gruszki.

      Królowa odezwała się do swoich dwórek, które przez całą drogę podążały za nią, pochylone w usłużnym pokłonie. Jej głos zabrzmiał dobitnie, choć nie mówiła głośno.

      – Przynieście też łyżkę.

      Jin nie mogła oderwać wzroku od kwiatów zdobiących mur, który wyłaniał się zza pleców królowej. Oczarowana wpatrywała się w komin wzniesiony w kształcie sześciokąta, w czarne dachówki pokrywające ten sześciokąt i w czarną puszkę, umieszczoną na tych czarnych dachówkach. Tu i ówdzie wyłaniały się wyryte w kamieniu głowy demonów i postaci mitycznych feniksów, tańczyły wizerunki dziesięciu symboli długowieczności sipjangsaengdo, przewijały się cztery symbole szlachetnego uczonego sagunja, rzucały w oczy sanskryckie symbole szczęścia i pomyślności manjamun.

      Minęły bramę Yangeui i weszły do środka rezydencji królowej.

      Jin usiadła obok królowej, przycupnęła niczym dzika gęś nad brzegiem wody, zastygła niczym kropla deszczu na kwiecie gruszy.

      Weszła dwórka. Na tacy niosła połyskującą gruszkę, nożyk do krojenia owoców i łyżkę. Postawiła tacę między królową i Jin. Królowa ujęła małą rączkę Jin i położyła na niej gruszkę.

      – Też jesteś taka samotna?

      Jin poczuła wyraźnie, jak szorstka, wilgotna skórka gruszki przenika jej dłoń. W tym samym momencie objawiła jej się twarz mamy.

      Twarz, którą po raz ostatni widziała tamtego dnia, gdy grusze obsypały się kwieciem, unoszonym przez wiatr na wszystkie strony świata.

      – Chcesz?

      Z oczu królowej bił wciąż ten jasny blask, ale teraz jej głos tchnął jakimś smutkiem. Królowa wzięła do ręki nóż i kolistym ruchem odkroiła nim górną części gruszki, odsłaniając biały, soczysty miąższ. Wzięła do ręki łyżkę i zaczęła go delikatnie zeskrobywać, a potem włożyła łyżkę do buzi Jin.

      – Smakuje?

      Dziewczynka skinęła głową.

      Królowa uśmiechnęła się i ponownie zaczęła zeskrobywać łyżką biały miąższ. Kilka kropli trysnęło na rękaw jej płaszcza, lecz królowa nie zwróciła nawet na to uwagi. Napełniła łyżkę białym miąższem i podsunęła dziewczynce. „Aaa! Otwórz buzię!” Wkładając łyżkę do buzi Jin, po­nownie się uśmiechnęła. Dwórki przyglądały się królowej z pewnej odległości, patrzyły ze zdziwieniem i rumieńcem na twarzy.

      – Smakuje?

      Dziewczynka ponownie skinęła główką.

      Tak samo robiła jej mama, kiedy mieszkały tuż obok sadu z gruszami. Jak tylko uporała się z szyciem, przynosiła gruszkę, zeskrobywała z niej miąższ i wkładała jej do buzi. „Smakuje?” – pytała, a Jin tylko przytakiwała główką, bo usta miała pełne i nic nie mogła powiedzieć. Mama czekała, aż wszystko przełknie, po czym znowu napełniała łyżkę po brzegi i wkładała do jej buzi.

      – Smakuje?

      Pytała znowu.

      Patrzyła na zaróżowione, wypchane miąższem policzki Jin. „Jesteś gruszą” – mówiła.

      Jakie

Скачать книгу