Dworska tancerka. Kyung-Sook Shin

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Dworska tancerka - Kyung-Sook Shin страница 6

Автор:
Жанр:
Серия:
Издательство:
Dworska tancerka - Kyung-Sook  Shin

Скачать книгу

Akademii, założonej w czasach panowania chińskiej dynastii Zhou, która wszystkie szkoły, porozrzucane na rozległym obszarze cesarstwa, także Konfucjańską Akademię Seongkyunkwan, nazywała Bangung, „pół-pałacem”. Cesarska Akademia Biyong wzniesiona została pośrodku wielkiego stawu, dlatego też przez cały czas, niezależnie od pory roku, otoczona była ze wszystkich stron wodą. Można się było do niej dostać przez cztery mosty, przerzucone na wschód, na zachód, na południe i na północ. Konfucjańską Akademię Seong­kyunkwan, w odróżnieniu od Biyong, okalała jedynie rzeka. Rozciągnięta między wschodem i zachodem, przypominała kształt księżyca w nowiu i, w przeciwieństwie do Bi­yong, dawała wyjście tylko na dwie strony świata, na „pół-świata”. To właśnie z tej przyczyny Konfucjańską Akademię Seongkyunkwan zaczęto nazywać Bangung – „pół-pałac”. Wodę, jaka otaczała Bangung, nazywano Bansu – „pół-wodą”, a otaczające akademię domostwa – Banchong, „pół-wsie”. Ludzie, którzy zamieszkiwali Banchon, zyskali miano Banin – „pół-ludzie”.

      Nikt nie wiedział, z jakiej przyczyny rodzina Jin osiedliła się w Banchon.

      Sama Jin pamiętała jedynie rozkwitające bujnie drzewa gruszy, które wraz z nastaniem wiosny obsypywały się białym kwieciem. Pamiętała je, podobnie jak doskonale pamiętała smak gruszek, kiedy jadła je pierwszy raz w życiu.

      Każdego roku wiosna zjawiała się w Korei, choć ta skryła się na krańcu świata i zamknęła przed nim swoje wrota. Łagodny, wiosenny wiatr docierał także na wschodni brzeg Banchon i owiewał jego zniszczone, pokryte słomianą strzechą chaty. Promienie słoneczne już od świtu otulały ich wnętrza. Drugi brzeg rzeki porastały dorodne grusze. Żołądki ludzi, wyposzczone przez niemal całą zimę, domagały się jednak tłuszczu. Dlatego wraz z nastaniem wiosny przed budami rzeźników można było zobaczyć głowy krów. Zdarzało się, że w jednym tylko dniu pod topór szło ich pięćset. To był czas uboju. To był też czas kwitnienia głogu, moreli, azalii, kamelii. I gruszy. Rozkwitały pod niebieskim niebem, a ich kwiaty przypominały białe płatki śniegu. Wzbijały się w powietrze przy najlżejszym nawet podmuchu wiatru, by wraz z deszczem opaść na ziemię i zniknąć w strugach wody.

      Czy matka Jin czekała, aż zakwitną grusze?

      Całą zimę pluła krwią zmieszaną z flegmą, zdeterminowana, by dotrwać do wiosny. A kiedy wiatry się zmieniły, promienie słoneczne zaczęły ogrzewać świat, a grusze obsypały się kwieciem, ona oddała ostatnie tchnienie. Ściskając mocno dłoń małej Jin.

      Matka Jin pochowana została w tej samej sukni, którą miała na sobie, gdy umierała. Niczego po sobie nie pozostawiła, żadnego testamentu, żadnych zaleceń. W chwili śmierci była przy niej niejaka Seo, kobieta z Banchon. Mieszkały po sąsiedzku, obie szyły, obie w ten sposób zarabiały na życie. Seo była córką urzędnika yeokkwan, jednego z tych urzędników, którzy brali udział w wyprawach poselskich do Chin i do Japonii, wyjeżdżali tłumaczyć dyplomatyczne rozmowy, a przy okazji również prowadzić własny handel żeń-szeniem. Wydana za syna arystokraty, przez cztery lata nie urodziła mu syna, więc opuściła dom męża, sama, z własnej woli. Jej ojciec był człowiekiem niezwykle zamożnym i wpływowym, tak bardzo, że podczas ceremonii zaślubin wyprawił swoją córkę w lektyce, w jakiej zwykle podróżowali wyłącznie najważniejsi dygnitarze. Kiedy Seo opuściła dom męża, ojciec zakupił jej dom w Banchon i przygotował jego wyposażenie. Po czym zapowiedział, że zrywa z córką rodzinne więzy. Pani Seo wiodła życie w tym domu, przez cały dzień szyjąc i wykonując przeróżne robótki ręczne, a jej talent nie miał sobie równych. Jej młodsza siostra ochmistrzyni Seo wspomagała ją, powierzając prace, z którymi nikt w Pracowni Haf­tu nie potrafił sobie poradzić. Pani Seo zaczęła wynajmować pokoje synom z możnych rodów, którzy przybywali do stolicy, by podjąć naukę w Konfucjańskiej Akademii Seongkyunkwan. To w tym mniej więcej czasie amerykański statek kupiecki „Generał Sherman” wpłynął na wody Daedong i dotarł aż do Pyeongyangu. Miejscowa ludność i oddziały królewskie, dowodzone przez Bak Gyusu, gubernatora prowincji Pyeongan, spaliły statek. Prezydent Stanów Zjednoczonych Ullysses Grant nakazał wysłać do Korei ekspedycję wojenną. Chciał zmusić Koreańczyków do złożenia oficjalnych przeprosin za zniszczenie statku „Generał Sherman” i doprowadzić do podpisania traktatu handlowego. Ojciec Jin, który ukrywał swoje prawdziwe imię i zarabiał w Banchon jako tragarz, zaciągnął się do wojska i udał się na wyspę Ganghwa. Jin miała przyjść na świat za kilka miesięcy.

      Czasami śmierć staje się rażącą bronią.

      Amerykanie posiadali nowoczesną broń palną. Koreańczycy mieli do dyspozycji co najwyżej łuki i kamienie. Miejscowa ludność walczyła gołymi dłońmi. Ginęła masowo, ich ciała piętrzyły się w morzu. Byli i tacy, co w przypływie rozpaczy wbijali sobie nóż w serce, bo nie chcieli ginąć z rąk cudzoziemców. Wielu rzucało się w morze, tonęło w jego odmętach. Nie poddali się jednak. Bronili się zażarcie, płacąc śmiercią za swą determinację. Amerykanie nie zdołali zmusić Korei do nawiązania kontaktów handlowych, do nawiązania jakichkolwiek kontaktów. Wysłany na rozkaz prezydenta Granta okręt wojenny załadował na swój pokład łupy wojenne i po czterdziestu dniach odpłynął w stronę Chin.

      Amerykanie opuścili wyspę Ganghwa, ale ojciec Jin nie wrócił już do Banchon.

      Matka Jin sama wydała na świat córkę.

      Państwo Joseon zamknęło szczelnie granice i odmówiło nawiązania relacji z zachodnimi mocarstwami. W tym samym czasie dwór chińskiej dynastii Qing pod hasłem „wartości z Chin, technologia z Zachodu” zaczął wysyłać swoich studentów do Anglii i Francji. Było to wydarzenie bezprecedensowe, bo przecież to Chiny przez całe stulecia dostarczały światu wielkie wynalazki, jak kompas czy czcionkę drukarską. A teraz te same Chiny wysyłały swoich emisariuszy na Zachód, by zdobywali tam wiedzę. Japonia także wysłała swoich obserwatorów. Do Stanów Zjednoczonych udała się grupa licząca ponad pięćdziesiąt osób, wśród nich także studenci. W szeregach tej grupy była dziewczynka z Yokohamy, właściwie dziecko, bo liczyła zaledwie osiem lat. Zebranym w porcie ludziom rezolutnie oświadczyła, że jej marzenia się spełniły, bo płynie do Ameryki i będzie mogła uczyć się od kobiet amerykańskich, że jej największym marzeniem jest założenie szkoły średniej dla swoich rodaczek, bo tylko w ten sposób będą one mogły odegrać jakąś rolę w rozwoju kraju. W tym samym mniej więcej czasie młodzi artyści we Francji, wśród nich Cézanne, Monet, Renoir, Degas, rzucili wyzwanie oficjalnemu Salonowi i zorganizowali własną, niezwykle oryginalną wystawę, która wywołała ogromne poruszenie.

      Mama Jin spędzała całe dnie na szyciu. Brała na ręce noworodka, przychodziła do domu pani Seo i pomagała jej w robótkach ręcznych. Pani Seo myślała, że mama Jin na długo pozostanie jej towarzyszką. A teraz trzymała w ramionach osierocone dziecko i wpatrywała się w nie wnikliwie.

      – Śliczna dziewuszka.

      Miała bystre spojrzenie. Wsłuchiwała się w głos pani Seo i mrugała oczkami. Nie wiedziała jeszcze, że jest na tym świecie zupełnie sama. Nie znała nawet swojego imienia, bo przez pięć lat wszyscy nazywali ją po prostu „dzieckiem”.

      – Co ci twoja matka uczyniła? Jeżeli już musiała cię tak porzucić, dlaczego nic mi o tobie nie powiedziała? Nie powiedziała, kim był twój ojciec. Nie powiedziała, jakie masz nazwisko. Nie dała ci nawet imienia. Czego się obawiała?

      W Banchon schronienia szukali często ludzie ścigani przez władze państwa. Niektórzy z nich nielegalnie wycinali sosny, inni wyrabiali różne trunki i bez zezwolenia sprzedawali je na targach i bazarach. Jednak wiele domostw w Banchon zamieszkiwała także

Скачать книгу