Radosny żebrak. Louis de Wohl
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Radosny żebrak - Louis de Wohl страница 22
– Hrabio Diepoldzie, skoro wiesz, kim jestem, wiesz również, że matka króla, królowa Konstancja z Sycylii, żona cesarza Henryka VI, wybrała mnie na jego opiekuna, a potwierdził to jego świątobliwość papież. Dlatego jest moim obowiązkiem chronić prawowitego króla Sycylii i muszę was prosić w imieniu Trójcy Świętej, byście szanowali prawa i osobę króla Fryderyka Rogera.
– Nie chcę słuchać kazania kanclerza Sycylii, nawet jeśli jest biskupem – powiedział Diepold, gładząc rękojeść swego olbrzymiego miecza. – Kiedy będę potrzebował kazania, mogę je usłyszeć bezpośrednio od legata papieskiego, który, jak zapewne miło będzie wam usłyszeć, przebył ze mną całą drogę z Apulii, mimo że podróżowaliśmy raczej szybko. Hej, wy tam! Niech ekscelencja tu wejdzie. Możemy go potrzebować.
– Legat papieski? – powiedział kanclerz, blednąc. – Z wami?
Diepold roześmiał się.
– Nie spodziewaliście się tego, prawda? Dość długo obracałem się w świecie, by wiedzieć, jak postępować z takimi jak wy. Wejdź, ekscelencjo i powiedz swemu... koledze, z czyich rozkazów tu jesteśmy.
Kiedy biskup Fornali wszedł, kanclerz po krótkim formalnym powitaniu zasypał go gradem pytań po łacinie. Legat odpowiadał na nie w tym samym języku.
Diepold stał, patrząc na nich ze źle skrywaną podejrzliwością, ale uśmiechnął się szeroko, kiedy biskup Fornali pokazał swoje listy uwierzytelniające.
Wrażenie, jakie zrobiły na obu Sycylijczykach, było druzgocące.
– A teraz – burknął Diepold – oddajcie mi króla, i to nie zwlekając.
Capparone odruchowo wyciągnął rękę do dzwonka.
– To nic nie da, gubernatorze. Wasi służący są pod strażą moich ludzi. Kogo chcecie wezwać?
– Mojego sekretarza, Tramino.
– Dajcie tu człowieka nazwiskiem Tramino! – ryknął Diepold. Urzędnik zjawił się po chwili, drżąc jak liść.
– Przekaż królowi wyrazy mego szacunku i powiedz mu, by zaszczycił nas swą obecnością – powiedział z wielką godnością Capparone.
– Przy-przykro mi, panie – wyjąkał Tramino – ale król... kazałeś magistrowi Monucciemu... odprowadzić go do pokoju i...
– Tak, wiem – przerwał zniecierpliwiony Capparone.
– ...ale on uciekł, panie.
– Co?
– Pobiegł tak szybko, że nie mogliśmy go złapać... chciałem powiedzieć – dogonić. A wtedy ci... ci dzielni rycerze przybyli i... przeszkodzili w dalszych... poszukiwaniach.
Capparone spojrzał na Diepolda, jak gdyby oczekiwał, że ten natrze mu uszu. Jego nalana brodata twarz była obrazem nieszczęścia; uniósł w górę mięsiste ramiona i znów je opuścił.
Niemiec patrzył na niego. Z jego gardła wydobył się nieartykułowany dźwięk. Wielkie ciało i zbroja zaczęły się trząść konwulsyjnie. Odrzucił głowę i wybuchnął śmiechem. Rycerze przyłączyli się do niego. Nawet dystyngowany legat się roześmiał.
Capparone i kanclerz, trochę odprężeni, uśmiechnęli się głupkowato.
– Król uciekł. – Diepold zanosił się od śmiechu. – Wspaniali z was opiekunowie, prawdę mówiąc. Zgubić króla jak parę starych rękawic. – Opanował się z trudem. – Dobrze, poszukamy go. Nie mógł uciec daleko. Ludzie, gdzieś w zamku albo w jego okolicy jest mały, jedenastoletni król. Ma rude włosy, więc rozpoznacie go z łatwością. Złapcie go. A wy, panie gubernatorze i panie kanclerzu, będziecie w międzyczasie moimi honorowymi... gośćmi.
– W moim własnym zamku? – próbował protestować Capparone.
– W zamku króla, chciałeś powiedzieć – poprawił go spokojnie Diepold. – A od tej chwili ja w nim rządzę.
Tamtego wieczoru Diepold zwołał kilku swoich najbardziej zaufanych dowódców na naradę.
– Sycylia jest nasza – powiedział. – Dokładnie tak, jak przewidywałem. Odwaga zawsze popłaca. Biskup Fornali poszedł spać? Dobrze. Najbardziej lubię u księży, że muszą rano odprawić Mszę świętą. Dlatego chodzą wcześnie spać.
– A co z królem? – zapytał rycerz z Werth.
– Złapaliśmy go w sklepie z jedzeniem. – Diepold zachichotał. – Całkiem jak mały jeż. Nie chciał z nami pójść. Powiedział, że on rozkazy wydaje, a nie wykonuje. Bero chwycił go, ale ten brzdąc wyjął sztylet i odciął mu dwa palce.
Rycerze ryknęli śmiechem.
– Nieźle jak na jedenastolatka, co? Musieli go zanieść do zamku, a on wrzeszczał, drapał i miotał najbardziej zdumiewające przekleństwa. Teraz jest znowu w swoim starym pokoju. Postawiłem przed nim podwójną straż, a jeden z moich ludzi przebywa razem z nim, dopóki nie załatwimy spraw tutaj. Nie spotkałem się z czymś podobnym w całym swoim życiu, a widziałem niemało.
– Nigdy też nie widziałem takiego kraju – powiedział rycerz Lanzberg. – Toż to prawdziwy raj.
Rozległ się ogólny pomruk aprobaty.
Diepold słuchał z zadowoleniem.
– To jest raj – powiedział. – O wiele za dobry dla Sycylijczyków.
Wpatrywali się w niego. Widział niemal, jak pracują ich umysły.
– Jednakże – ciągnął – ten berbeć jest królem; nie ominiemy tego. I to jest jego królestwo, podległe papieżowi. Musimy więc dobrze go strzec i pilnować, by nic mu się nie stało. Oczywiście, gdyby nie on...
– ...to byłby dobry moment na rozpoczęcie nowej dynastii – dokończył powoli Lanzberg. – Co z cesarzem Filipem, który jest daleko i ma sporo kłopotów z Ottonem z Brunszwiku, nie wspominając o innych zmartwieniach...
Twarz Diepolda była maską. Nikt nie odważył się odezwać.
– Kto jest tym rycerzem, który śpi w pokoju króla? – zapytał Lanzberg po długim milczeniu.
– Hrabia Vandrii zmienia się z Crécym – odrzekł wymijająco Diepold.
– Co? Sycylijczyk i Francuz?
– Właśnie tak – powiedział Diepold.
Znowu zapadła cisza. Potem przemówił Lanzberg.
– Musisz im bardzo ufać.
– Tak.