Radosny żebrak. Louis de Wohl
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Radosny żebrak - Louis de Wohl страница 20
Obaj dowódcy, pod którymi walczył, zostali pokonani, i obaj już nie żyli. Może dotknął ich pech rodu z Vandrii. Może ten Diepold również zginie? Kto to wie? – jak powiedział Crécy. I kogo to obchodzi?
Liczyło się tylko to, że Sycylia znów była w zasięgu wzroku. Sycylia i Vandria.
Wystąpił naprzód.
Rozdział ósmy
A.D. 1205
– Jestem głodny – powiedział król.
Guglielmo Capparone, gubernator Palermo, podniósł wzrok znad biurka.
– Powiedziałem ci wcześniej, że masz mi nie przeszkadzać – warknął. – Gdzie jest twój nauczyciel?
– Mniejsza o tego starego głupca – powiedział król. – Jestem głodny.
– Idź więc do kuchni i powiedz kucharzowi, by dał ci coś do jedzenia i, jeśli łaska, nie przeszkadzaj mi w pracy. Pracuję dla ciebie, jeśliś zapomniał.
– To pewnie dlatego nie mam nic do jedzenia – odrzekł król. – I nie ma kucharza. Ty powinieneś wiedzieć, że służba kuchenna odeszła, bo nie dostawali wypłaty.
– Opłacanie ich nie jest moim obowiązkiem – uniósł się Capparone. – To należy do skarbnika królewskiego.
– A skarbnik królewski znikł, gdy zabrakło pieniędzy w szkatule – powiedział król. – To też powinieneś wiedzieć. A ja tymczasem jestem głodny.
Capparone strzepnął gęsie pióro.
– Czy to moja wina, że nie wpływają żadne pieniądze? Ja nie zacząłem tej przeklętej wojny.
– To prawda – zgodził się król. – Nie jesteś dość wielki, by zaczynać wojnę.
Capparone wstał. Był dwa razy wyższy od chłopca – z gęstymi brwiami, wielką czarną brodą i potężną tuszą wyglądał jak potwór gotów pożreć malutkiego króla.
– Bezczelność – powiedział swoim grzmiącym basem. – Wszystko, co dostaję za pracę dla ciebie to bezczelność. Powinieneś się wstydzić.
– Wcale się nie wstydzę. – Mały król potrząsnął długimi, rudymi lokami. – Jestem głodny. I chcę pieniędzy na obiad. A wstydem jest, że muszę cię prosić cztery razy.
Zasłony rozsunęły się i wszedł chudy, starszy mężczyzna.
– Więc tutaj jesteś – powiedział płaczliwym głosem. – Szukałem cię wszędzie. Przepraszam tysiąckrotnie, panie gubernatorze, znowu mi uciekł.
– Pieniądze – powiedział król.
Capparone z głębokim westchnieniem sięgnął po sakiewkę i wyjął z niej srebrną monetę.
– Połóż to na tacy – powiedział król. – Magistrze Monucci... weź tacę z pieniędzmi i podaj mi, jeśli łaska.
Stary człowiek usłuchał osłupiały i mały król wziął delikatnie z tacy srebrną monetę.
– Papieska korona – powiedział. – Za kilka lat na wszystkich monetach będzie moja podobizna. Oznacza to, że wszystkie pieniądze będą moje i nikt nie będzie mógł jeść bez mojej zgody.
– Magistrze Monucci – rzekł surowo Capparone – zabierz stąd króla i następnym razem bardziej zważaj na swoje obowiązki. Słyszałem, że znowu pozwalasz królowi przestawać z Saracenami. Nie będę tolerował takiego zachowania.
– Spróbuj mnie powstrzymać – powiedział z wściekłością król. – Spotykam się z tymi, których lubię, a lubię Saracenów. Są jedynymi inteligentnymi ludźmi na tej wyspie.
Monucci wzniósł oczy do sufitu.
– Rozumiesz teraz, co muszę znosić, gubernatorze.
– Mieszają chłopcu w głowie swymi naukowymi bredniami – prychnął Capparone. – Na przyszłość będzie wychodził tylko w twoim towarzystwie...
– Nie może biegać – rzekł pogardliwie król. – Od razu dostaje zadyszki.
– ...i pod nadzorem dwóch strażników – ciągnął Capparone. – Naprawdę, magistrze Monucci, to zaskakujące, że pozwalasz dziesięcioletniemu chłopcu, by narzucał ci swoją wolę.
– Mam jedenaście lat – odparł porywczo król. – A w wieku lat czternastu będę pełnoletni i wtedy... – przerwał.
Wszedł pałacowy urzędnik.
– Jego ekscelencja kanclerz – zaanonsował.
Capparone spojrzał na niego z niedowierzaniem.
– Kto, powiedziałeś?
– Jego ekscelencja kanclerz, biskup Walter Pagliari chce się zobaczyć, panie.
– To znaczy, że on jest tutaj... w pałacu?
– Istotnie jestem – powiedział kanclerz, wchodząc. – O, widzę, że nasz mały król jest z tobą. Przykro mi, dziecko, ale mam ważną sprawę do omówienia z gubernatorem.
– Mi też jest przykro – odrzekł król, marszcząc nos. – Ze względu na Sycylię, oczywiście.
– Impertynencja – odparł kanclerz – nigdy nie wychodzi dziecku na dobre.
– Tobie też nie – odrzekł król. – Dlatego również nie wolno ci jej okazywać.
– Panie w niebiosach – powiedział osłupiały kanclerz. – Za każdym razem, gdy go widzę, jest coraz gorszy.
– Właśnie dlatego – odrzekł król.
Kanclerz wyprostował się.
– Wystarczy. Zabierz chłopca, magistrze Monucci. I naucz go podstaw dobrych manier, jeśli potrafisz.
– Musisz być grzeczny wobec jego ekscelencji – powiedział Monucci z naganą w głosie.
– Dlaczego? – zapytał król.
– Ponieważ jest bardzo wysokim urzędnikiem.
– Żaden urzędnik nie jest wyższy od króla – odparł król.
– I dlatego, że jest biskupem – dodał surowo Monucci.
– Nie jest