Radosny żebrak. Louis de Wohl
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Radosny żebrak - Louis de Wohl страница 19
– Jeszcze nie próbuj. Za jakiś tydzień będzie zupełnie inaczej. Nie martw się. To tylko potłuczenia, więc nie ma zagrożenia życia. Nawet nie wiesz, jakie miałeś szczęście. Książę Lanzberg rzadko potrzebuje więcej niż jednego ciosu, by zabić człowieka jego postury, a ty jesteś prawie o połowę mniejszy. Myśli, że to jakieś czary.
Czary. Zabić człowieka. Lanzberg. Nawet nie wiesz, jakie miałeś szczęście. Zabić człowieka jednym ciosem. Nie rozumiał, co ten człowiek mówi, a gdy obudził się po raz trzeci, o wszystkim zapomniał.
– Gdzie jestem? – zapytał.
Siwowłosy uniósł brwi.
– Dziwne, że wszyscy o to pytają – zamyślił się przez chwilę. – Nie jesteś jeszcze w niebie, rycerzu, choć pijąc mój rosół, mogłeś tak pomyśleć. Jesteś w obozie generała.
– Ja-jakiego generała?
– Hrabiego Diepolda z Acerry, oczywiście.
Roger zamknął oczy.
– Gdzie jest książę? – zapytał.
– Nie myśl o tym – odrzekł siwowłosy. – Najlepiej znowu zaśnij.
– Gdzie jest książę Taranto? – powtórzył ostrym tonem Roger.
– Nie miał tyle szczęścia, co ty – powiedział siwowłosy. – Robiłem, co mogłem, ale jego rany były zbyt poważne.
Roger odwrócił głowę.
Diagnoza siwowłosego lekarza okazała się niezbyt dokładna. Minął ponad miesiąc, nim Roger mógł opuścić łóżko i następny, nim był dość silny, by wyjść z namiotu. Wiedział już wtedy, że hrabia Diepold z Acerry wziął do niewoli jedną trzecią armii księcia, traktował wszystkich jeńców dość dobrze, a rycerzy z grzecznością należną ich pozycji.
– Nie jest złym człowiekiem, jak na Niemca – powiedział komendant Crécy, kiedy spotkał Rogera po raz pierwszy od tamtej strasznej nocy. – I jest wielkim dowódcą. Sam Juliusz Cezar musiałby to przyznać. Nie sądziłem, że ktokolwiek mógłby pokonać księcia, ale stało się, i co więcej, tym razem to już koniec. – Zdawało się, że łatwo przyszedł do siebie po śmierci człowieka, którego kiedyś tak bardzo podziwiał.
– Ale po co nas tutaj trzyma? – zapytał Roger.
– Najpierw myślałem, że chce okupu – odparł Crécy.
– Za mnie nie dostanie jednego maravedi – powiedział drwiąco Roger. – Wszystko, co posiadałem na tym świecie, było w namiocie, włącznie z pucharem, który dostałem od księcia po bitwie pod Salerno – a on z pewnością to zabrał.
– Krążą pogłoski – rzucił niedbałym tonem Crécy.
– Jakie pogłoski?
– Mówi się, że Diepold będzie prowadził rokowania z papieżem.
– Nie!
– Dlaczego nie? Nie wiem, czy to prawda, ale być może. Ojciec Święty stracił armię właśnie wtedy, gdy najbardziej jej potrzebował. Może wybaczyć Diepoldowi – a może zrobić nawet więcej.
– Crécy! Nie sądzisz chyba, że on...
– Papież to bardzo mądry człowiek – powiedział Crécy. – A Diepold też nie jest głupcem. To oznacza, że obaj zrobią to, co najlepsze dla ich interesów. A najlepsze dla ich interesów byłoby dojście do porozumienia.
– Ale Diepold jest wyklęty... ekskomunikowany!
– Papież może w każdej chwili cofnąć ekskomunikę, a jestem pewien, że Diepold by tego chciał. To nie jest przyjemny stan, nawet jeśli ktoś nie wierzy w Boga ani w diabła. W rzeczy samej, jest to największy atut papieża, gdy przyjdzie mu się targować z Niemcem.
– Zaczynam rozumieć, że być rycerzem znaczy być głupcem – rzekł Roger. – O co my walczyliśmy, Crécy?
– Kto to wie? – Francuz wzruszył ramionami. – I kogo to obchodzi? Rycerz może stworzyć własne normy tylko w swoim zamku i feudum, hrabia w swoim hrabstwie, książę w księstwie. Ale królowie i papieże mogą narzucić swoje normy im wszystkim – jeśli są wystarczająco silni.
– To mówią o Bogu – powiedział Roger – że tworzy własne normy z ludzkich spraw. Czasami trudno mi w to uwierzyć.
Crécy uśmiechnął się.
– Nie tylko tobie. Ale ktoś – nie pamiętam, kto – powiedział, że królowie i papieże są mniejsi od Boga, ale więksi od człowieka.
– Co z zasadami? – zapytał Roger ze swym zwykłym półuśmiechem.
Francuz roześmiał się otwarcie.
– Jeśli nimi się przejmujesz, idź lepiej do klasztoru.
W trzy dni później doprowadzono kilku pojmanych rycerzy przed oblicze hrabiego Diepolda, przed wielki namiot, który kiedyś należał do księcia Taranto. Obok potężnego Niemca stała szczupła, cicha postać w kościelnych szatach. Roger rozpoznał biskupa Fornariego.
– Moi panowie i rycerze – powiedział Diepold okropną francuszczyzną – chcę, żebyście posłuchali, co ma wam do powiedzenia ten świątobliwy biskup.
– Przybywam jako legat Ojca Świętego – powiedział biskup – by wam oznajmić, że hrabia Diepold z Acerry przyrzekł uroczyście, iż odtąd będzie posłuszny papieżowi we wszystkich sprawach, odda swój miecz na służbę Ojcu Świętemu i Kościołowi i nie przyjmie żadnych roszczeń cesarza Filipa co do suwerenności Sycylii. Ojciec Święty przyjął te obietnice z radością, zdjął z niego ekskomunikę i kazał wyruszyć na wyspę Sycylię, by chronić tam młodego króla Fryderyka Rogera, który, jak wiecie, jest pod opieką papieża do czasu uzyskania pełnoletności. Będę osobiście towarzyszył hrabiemu Diepoldowi do Palermo, gdzie młody król jest trzymany w stanie nielicującym z jego pozycją i opieką Ojca Świętego.
Cofnął się o krok.
– Muszę dodać tylko jedno – powiedział Diepold. – Jak widzicie, zamierzam z waszą pomocą wypełnić to, co rozpoczął mój nieżyjący przeciwnik, szlachetny książę Taranto. Każdy, kto zechce mi towarzyszyć, będzie mile widziany. Sprawa pozostaje taka sama – zmienił się dowódca. To wszystko.
– A nie mówiłem, rycerzu? – szepnął Crécy. – Śmiało, zróbmy to.
– Co? Służyć pod nim? Pod zabójcą księcia?
– A dlaczego nie? Nie słyszałeś? Sprawa pozostaje taka sama.