Winnetou. Karol May

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Winnetou - Karol May страница 28

Winnetou - Karol May

Скачать книгу

sobie Inczu-czunę i Winnetou?

      – Naturalnie!

      – A jeśli ja wam ich nie dam?

      – O to się nie boję!

      Tangua mówił głosem nieprzyjaznym, a ja odpowiadałem spokojnie, ale stanowczo. Wyciągnął zza pasa nóż, wbił go w ziemię aż po rękojeść i rzekł, błyskając ku mnie groźnie oczyma:

      – Dotknijcie tylko jednego Apacza, a ciała wasze będą jako to miejsce, w którym tkwi nóż. Powiedziałem. Howgh!

      Sprawa przybrała więc dość niebezpieczny obrót, ale mimo to byłbym mu dowiódł, że nie potrafi mnie zastraszyć, gdyby nie Sam Hawkens, który rzucił mi ostrzegawcze spojrzenie. To przywróciło mi rozwagę. Wolałem więc zamilknąć.

      Skrępowani Apacze leżeli dokoła ognia. Najprostszą rzeczą było zostawić ich tak, zwłaszcza że nietrudno byłoby ich pilnować. Ale Tangua chciał mi pokazać, że uważa ich rzeczywiście za swoją własność i że może z nimi robić, co mu się podoba. Rozkazał więc, żeby poprzywiązywano ich do drzew w postawie stojącej.

      Zlecenie to wykonano i jak to sobie można łatwo wyobrazić, niezbyt łagodnie.

      Nie było mowy o tym, żeby któryś z jeńców mógł o własnych siłach wydobyć się z więzów i umknąć, ale mimo to Tangua rozstawił czaty dokoła obozu.

      Rozniecony na nowo ogień płonął na środku polany. Rozłożyliśmy się dokoła ognia, zamierzając nie dopuścić tutaj nikogo z Kiowów, ponieważ utrudniłoby to uwolnienie Winnetou i jego ojca. Na szczęście nie przyszli do nas. Od razu na początku okazali się nieprzychylni dla nas, a moja sprzeczka z wodzem tym bardziej nie zmieniła ich nastawienia na lepsze. Zimne, pogardliwe niemal spojrzenia, jakie na nas rzucali, nie budziły bynajmniej zaufania. Musieliśmy sobie powiedzieć, że i tak dobrze będzie, jeżeli rozstaniemy się z nimi bez starcia.

      Kiowowie zapalili sobie daleko od nas kilka ognisk i rozłożyli się przy nich obozem. Tam rozmawiali ze sobą językiem swojego szczepu, oczywiście dlatego, żebyśmy ich nie rozumieli, co było także złym znakiem.

      Wykonanie naszego zamiaru utrudniała jeszcze ta okoliczność, że mogły o nim wiedzieć tylko cztery osoby: Sam Hawkens, Dick Stone, Will Parker i ja.

      Sam zwrócił uwagę, że byłoby dobrze trochę się przespać. Zasnąłem szybko pomimo podniecenia. Nie umiałem jeszcze wówczas mierzyć czasu podług gwiazd, ale niewątpliwie było już około północy, kiedy Sam mnie obudził. Parker i Stone także już czuwali. Mogliśmy ze sobą porozmawiać przyciszonym głosem. Sam szepnął do mnie:

      – Przede wszystkim należy wybrać spomiędzy nas dwu ludzi, bo wszyscy czterej nie możemy stąd odejść.

      – Oczywiście ja do nich należę! – rzekłem stanowczo.

      – Well. Jesteście zuch, jeśli się nie mylę, ale grozi nam zbyt wielkie niebezpieczeństwo. Narażamy życie; powodzenie zamiaru zależy od osób, które go wykonają. A wy jesteście nowicjuszem. Po prostu nie umiecie jeszcze się skradać.

      – Możliwe. Dowiodę wam jednak dzisiaj, że człowiek potrafi spełnić swoje zadanie, jeśli tylko gorąco tego chce.

      – I posiada trochę zręczności. A tego wam jeszcze brak.

      – Niech rozstrzygnie próba. Wiecie, czy Tangua śpi?

      – Nie.

      – Ja się tam zakradnę, właśnie, by odbyć próbę. Jeśli mi się to uda, to weźmiecie mnie ze sobą do Winnetou.

      Wsunąłem nóż i rewolwer za pas tak głęboko, że nie mogły mi wypaść po drodze, i odczołgałem się od ognia. Dziś, kiedy to opowiadam, czuję całą odpowiedzialność, jaką tak lekko wówczas wziąłem na siebie, całe zuchwalstwo zamierzonego przedsięwzięcia. Nie miałem bowiem zamiaru zakradać się do wodza Tanguy.

      Leżałem w trawie i posuwałem się przez zarośla. Od obozu do miejsca, gdzie przywiązano do drzew Inczu-czunę i Winnetou, było z pięćdziesiąt kroków. Powinienem był posuwać się tak, żeby dotykać ziemi tylko palcami rąk i końcami butów. Do tego potrzeba siły i wytrwałości, jaką zdobywa się przez długie ćwiczenie, a ja ich wtedy jeszcze nie miałem. Posuwałem się więc bardzo powoli, ale jednak stale naprzód.

      Drzewa obu wodzów stały na skraju polany, a o pięć kroków od nich siedział, zwrócony do nich twarzą, Indianin. Ta okoliczność utrudniała zadanie, ale obmyśliłem sobie sposób odwrócenia uwagi strażnika.

      Przebyłem już prawie pół drogi i zużyłem na to przeszło pół godziny. Wtem ujrzałem obok siebie jasną plamę. Było to małe zagłębienie napełnione piaskiem. Nabrałem więc prędko piasku do kieszeni i popełzłem dalej.

      Doczołgałem się najpierw do Winnetou i poleżałem kilka chwil spokojnie, aby się przypatrzyć dozorcy. Był niewątpliwie znużony, gdyż oczy miał zamknięte i otwierał je z widocznym wysiłkiem. Było mi to bardzo na rękę.

      Należało najpierw zbadać, w jaki sposób przywiązano Winnetou. Sięgnąłem więc ręką do pnia i obmacałem go dokoła razem z nogami jeńca, który to z pewnością poczuł. Bałem się, że się poruszy, co by mnie zdradziło. Nie uczynił tego jednak, był na to zbyt mądry. Przekonałem się, że związano mu nogi w kostkach, a oprócz tego przymocowano je rzemieniem do drzewa. Były tu zatem konieczne dwa cięcia.

      Następnie spojrzałem w górę. Przy migotliwym świetle ognia zauważyłem, że ręce miał wykręcone do tyłu, oplecione wokół drzewa i związane rzemieniem. Tu wystarczyło jedno cięcie.

      Najpierw przeciąłem oba dolne rzemienie. Górnego nie mogłem z ziemi dosięgnąć. Trzeba więc było wstać, a wtedy mógł mnie spostrzec strażnik. Aby odwrócić jego uwagę, wyjąłem odrobinę piasku z kieszeni i rzuciłem ją na krzak obok niego. To wywołało szelest. Strażnik obejrzał się, popatrzył na krzak, ale wnet się uspokoił. Drugi rzut wzbudził w nim już podejrzenie. W krzaku mógł się znajdować jakiś jadowity płaz. Wstał, podszedł do krzaka i przyjrzał mu się badawczo. Odwrócił się wówczas do nas plecami. W tej chwili uniosłem się i przeciąłem górny rzemień. Wpadły mi przy tym w oko wspaniałe włosy Winnetou, opadające obficie na plecy. Uchwyciwszy cienki kosmyk tych włosów, odciąłem go i obsunąłem się znowu na ziemię.

      Po co to zrobiłem? Aby w razie potrzeby mieć w ręku dowód, że to ja uwolniłem Winnetou.

      Ku mej radości Winnetou nie ruszył się nawet, lecz stał dalej tak samo jak przedtem. Zwinąłem włosy na palcu w pierścionek i schowałem do kieszeni. Następnie podkradłem się do Inczu-czuny, którego pęta zbadałem równie dokładnie. Był tak samo jak Winnetou skrępowany i przywiązany do drzewa i również nie poruszył się, gdy poczuł dotknięcie mej ręki. Przeciąłem jego rzemienie i ruszyłem z powrotem.

      Wiedziałem, że w chwili zniknięcia obu wodzów strażnik natychmiast podniesie alarm i pobudzi wszystkich, a wówczas nie powinienem się znajdować w pobliżu. Musiałem się więc spieszyć. Ukryłem się przeto w krzakach tak głęboko, że nie dostrzeżono by mnie, nawet gdybym się wyprostował, poruszałem się teraz znacznie szybciej.

      Moi

Скачать книгу