Winnetou. Karol May
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Winnetou - Karol May страница 32
![Winnetou - Karol May Winnetou - Karol May](/cover_pre401992.jpg)
Teraz szło o to, żeby mego przeciwnika przytrzymać, gdyż byłbym ostatecznie zgubiony, gdyby się znowu podniósł. Klęknąłem mu na udach i lewą ręką chwyciłem go za kark. Zaczęło się szatańskie mocowanie. Trzeba sobie wyobrazić, że był to Winnetou, którego nikt przedtem ani potem nie zwyciężył, Winnetou, obdarzony kocią zręcznością, stalowymi mięśniami i ścięgnami. Teraz miałem czas, by przemówić, ale krew buchała mi z ust, a gdy chciałem poruszyć przebitym językiem, wydobywałem z siebie ledwie zrozumiały bełkot. Przeciwnik mój zaczął coraz bardziej stękać, a ja mu ściskałem szyję coraz silniej. Czyż miałem go udusić? Nie, w żadnym razie! Zwolniłem więc na chwilę jego szyję, a on podniósł natychmiast głowę. Zadałem dwa czy trzy uderzenia pięścią i Winnetou był ogłuszony: zwyciężyłem niezwyciężonego.
Zaczerpnąłem głęboko powietrza, uważając przy tym, żeby nie połykać krwi zalewającej mi usta. Z zewnętrznej rany buchała także krew grubym strumieniem. Chciałem właśnie dźwignąć się z ziemi, gdy wtem zabrzmiał za mną groźny okrzyk Indianina, a potem otrzymałem tak silne uderzenie kolbą po głowie, że padłem bez zmysłów.
Gdy przyszedłem do siebie, był już wieczór. Krew płynęła mi z ust wciąż jeszcze, wciskała się do gardła i dławiła. Usłyszałem okropne charczenie i zgrzytanie i – zbudziłem się. Charczałem ja sam.
– Rusza się! Dzięki Bogu, rusza się! – doszedł mnie głos Sama.
– Teraz otwiera oczy! Żyje! Żyje! – dodał Will Parker.
Istotnie podniosłem powieki. Zobaczyłem dokoła płonące ogniska, a wśród nich uwijających się z pięciuset Apaczów. Wielu z nich było rannych. Zauważyłem także znaczną liczbę zabitych, których ułożono w dwa rzędy: w jednym Apacze, w drugim Kiowowie. Pierwsi stracili jedenastu, a drudzy trzydziestu wojowników. Dokoła leżeli pojmani Kiowowie, silnie skrępowani; ani jeden nie uszedł. Wodza Tanguy także nie brakło między nimi.
Niedaleko nas leżał człowiek związany w kabłąk mniej więcej tak, jak ongiś ofiary tortur stosowanych przy użyciu tak zwanego kozła hiszpańskiego. Był to Rattler. Apacze związali go w kabłąk, aby mu sprawić jak największy ból. Jęczał tak, że litość mnie brała. Towarzysze jego nie żyli już, gdyż zastrzelono ich od razu w pierwszym ataku. Jego oszczędzono, by jako morderca Kleki-petry poniósł powolną śmierć.
Ja także miałem skrępowane ręce i nogi, tak samo Stone i Parker, którzy leżeli z lewej strony. Po prawej siedział Sam Hawkens. Nogi miał skrępowane, a lewą rękę związaną na plecach; prawą, jak się później dowiedziałem, pozostawiono mu wolną, żeby mi mógł dopomagać.
– Dzięki Bogu, że już przyszliście do siebie, kochany sir! – rzekł głaszcząc mnie pieszczotliwie po twarzy. – Jak się to stało, że was powalono?
Więcej już nie słyszałem, gdyż znów zemdlałem.
Kiedy się zbudziłem, poczułem, że jestem w ruchu. Dokoła rozlegał się tupot kopyt końskich. Otworzyłem oczy, bo mnie to zastanowiło. Leżałem – proszę sobie wyobrazić – na skórze zabitego przeze mnie szarego niedźwiedzia, którą związano mniej więcej na kształt hamaka i zawieszono pomiędzy dwoma końmi. Leżałem tak głęboko w futrze, że widziałem tylko dwie głowy końskie i niebo. Słońce rzucało na mnie gorące promienie, a w żyłach czułem żar, jakby płynęło tam roztopione żelazo. Usta miałem spuchnięte i pełne stężałej krwi. Starałem się ją wyrzucić językiem, ale nie mogłem nim ruszyć.
„Wody, wody!” – chciałem zawołać, gdyż dokuczało mi okropne pragnienie, ale nie zdołałem wydobyć głosu. Znowu zemdlałem.
– Hura! Hura! Budzi się ze snu, budzi się! – dotarł do mnie jakby z daleka głos Sama.
Odwróciłem głowę.
– Czy widzicie, że ręką dotknął czoła, że nawet odwrócił teraz głowę? – krzyczał mały człowieczek.
Pochylił się nade mną. Twarz promieniała mu z zachwytu.
– Czy widzicie mnie, kochany sir? – zapytał.
Chciałem odpowiedzieć, ale nie mogłem, po pierwsze ze znużenia, a po wtóre dlatego, że język ciążył mi jak ołów. Toteż skinąłem głową.
Twarz jego zniknęła, a ukazały się głowy Stone’a i Parkera. Zacnym ludziom łzy zalśniły w oczach. Już mieli jakieś pytanie na ustach, ale Sam ich odsunął krzycząc:
– Puście mnie do niego, ja chcę z nim mówić, ja!
Wziął moje ręce, przycisnął do nich tę część zarostu, w której powinny się znajdować usta, i zapytał:
– Czy czujecie głód lub pragnienie, sir?
Potrząsnąłem głową na znak przeczenia. Byłem tak bardzo osłabiony, że nie zdołałbym wypić nawet kropli wody.
– Nie? Naprawdę nie? Boże, czy to możliwe? Czy wyobrażacie sobie, że leżeliście tak trzy tygodnie, całe trzy tygodnie! Mieliście straszną gorączkę i popadliście w letarg. Apacze chcieli was już zakopać, ale ja nie wierzyłem w waszą śmierć i dopóty żebrałem, dopóki Winnetou nie wstawił się za wami i nie uzyskał pozwolenia na to, by pochować was dopiero wówczas, kiedy nastąpi rozkład. Zawdzięczamy to Winnetou. Muszę pójść do niego i sprowadzić go tutaj.
Zamknąłem oczy i leżałem znowu, ale teraz już nie w grobie, lecz w rozkosznym znużeniu, w niebiańskim jakimś spokoju. Pragnąłem leżeć tak wiecznie, gdy wtem dobiegł mnie odgłos kroków. Dotknęła mnie jakaś ręka, po czym usłyszałem głos Winnetou:
– Czy Sam Hawkens się nie pomylił? Czy Selki-lata19 obudził się rzeczywiście?
– Tak, tak. Wszyscy trzej widzieliśmy to dokładnie, odpowiadał nawet ruchami głowy na moje pytania.
– W takim razie stał się wielki cud, ale byłoby lepiej, gdyby pozostał martwy, bo tylko po to powrócił do życia, by umrzeć: pójdzie na śmierć razem z wami.
– Ależ to największy przyjaciel Apaczów!
– A dwa razy mnie powalił.
– Bo musiał! Pierwszy raz
19
S e l k i-l a t a (ind.) – Old Shatterhand.